Zebraliśmy się dzisiaj, by uczcić 38 osób – większość, niestety, pośmiertnie – które z narażeniem życia swego i swoich rodzin w czasie II wojny światowej ratowały Żydów na Litwie. Historie ich życia naznaczone są szlachetną determinacją i poświęceniem, a każda z nich jest wyjątkowa – mówił podczas ceremonii wręczenia odznaczeń państwowych prezydent Gitanas Nausėda.
Stasė Staputienė jako jedyna osobiście odebrała odznaczenie z rąk prezydenta. Odznaczenia pośmiertne dla 36 osób trafiły do ich bliskich.
Czytaj więcej: Odznaczeni za pomoc udzieloną Żydom – uratowali honor Litwy
Szukała „zacnych ludzi”
Janina Zienowiczówna (po wojnie Zagała, po mężu) uratowała od Zagłady trójkę żydowskich dzieci, które wywiozła z getta w Burtymańcach niedaleko Olity. 4-letnia Renana i 10-miesięczny Benjamin byli dziećmi lekarza, doktora Gabaja. 3-letni Wilinke Fink (później Józef Wilhelm Zienowicz) był synem farmaceuty, Jakuba Finka. Uniknąć Zagłady udało im się w ostatniej chwili, w nocy z 7 na 8 września 1941 r., na kilka godzin przed rozpoczęciem tam akcji likwidacyjnej. Janina pomagała w wydostaniu się z Butrymańc także dorosłym członkom rodzin. Wsparcia zagrożonym Żydom udzieli również Jan i Zofia Kukolewscy, u których dzieci przebywały czasowo, podobnie jak ich ojcowie.
– Janina pojechała tam po jedzenie, a wróciła z żydowskimi dziećmi. Miała je tylko przewieźć do Wilna, okazało się jednak, że tych dzieci nikt nie chce przyjąć – opowiada Paweł Zienowicz, syn Wilhelma.
Janina rzeczywiście bezskutecznie szukała „zacnych ludzi”, którzy przyjmą żydowskie dzieci bez jakiegokolwiek finansowania. Chętnych jednak nie było. Jedyną osobą, która zdecydowała się wziąć na siebie ciężar opieki nad dziećmi, była jej rodzona siostra, Helena, zakonnica wizytka, która po likwidacji zakonu znajdowała się poza zgromadzeniem. Janina miała zdobywać środki na utrzymanie dzieci, co w warunkach okupacji było bardzo trudne, Helena zaś zastąpiła im matkę. Wsparcia udzielił również dr Jerzy Orda, który uczył dzieci języka polskiego i zajmował się nimi, gdy ich opiekunki doświadczały kolejnych dramatów wojny, jak zamordowanie młodszego brata przez Gestapo.
Pomimo wielokrotnego zagrożenia dekonspiracją jakimś cudem udało się uniknąć wykrycia przez Niemców. Przeżyli wojnę i dzieci, i ich ojcowie. Podczas gdy po 1944 r., w realiach sowieckiej władzy, byli bezpieczni, zagrożona nadal była Janina. 17 czerwca 1945 r. uniknęła aresztowania przez NKWD i wyjechała do Warszawy. Dzieci pozostały u jej siostry Heleny. Dwójkę z nich zabrał po pewnym czasie ojciec, doktor Gabaj; trzeci, niedowidzący Józef Wilhelm, pozostał z Heleną i Jerzym Ordą w Wilnie.
Czytaj więcej: Jerzy Orda, wilnianin z wyboru
Nie chcieli żadnej nagrody
Prezydent Litwy odznaczył pośmiertnie również przedstawicieli rodziny Kasiłowskich, którzy w czasie wojny mieszkali we wsi Dajnawa w pobliżu Jaszun. Apolonia i Jan Kasiłowscy wraz z czwórką dzieci: Jadwigą, Marianną, Janiną i Edmundem, uratowali trójkę Żydów. Informacje o tym zostały odnalezione w Litewskim Archiwum Specjalnym, a opracowała je Danutė Selčinskaja, kierownik projektu upamiętnienia ratujących Żydów.
„Podczas okupacji niemieckiej Żydzi byli prześladowani, a zarządzenia władz okupacyjnych publicznie ogłaszały, że wszyscy mieszkańcy, którzy ukrywali ludność żydowską, zostaną rozstrzelani, a ich majątek skonfiskowany. Ponieważ jestem narodowości żydowskiej, musiałem się ukrywać. Część ludzi, mniejsza część ludności, ukrywała nas, większa część – prześladowała. Kiedy znalazłem się w wiosce Dajnawa, pomimo tak trudnych okoliczności, Kasiłowscy powitali mnie, a nawet zaoferowali mi miejsce do zamieszkania u nich, a ja oczywiście chętnie się zgodziłem i byłem im bardzo wdzięczny. Zostałem z nimi przez 8 miesięcy, a następnie poszedłem do partyzantów, gdzie pozostałem aż do nadejścia Armii Czerwonej. Oprócz mnie Kasiłowscy ukrywali jeszcze dwóch Żydów – Abramowicza i Peisacha Arkina. Nie otrzymali żadnej nagrody za ukrywanie nas ani nie chcieli jej otrzymać” – pisał o swoim ocaleniu Bronisław Stemgelkowski, który w 1945 r. mieszkał i pracował jako kierownik młyna w Jaszunach.
Zeznania Bronisława Stemgelkowskiego znajdują potwierdzenie w zeznaniach Osera Abramowicza. „W czasie okupacji hitlerowskiej ja, Żyd, musiałem się ukrywać. Ludzie bali się mnie przyjąć, a niektórzy »polowali« na mnie. Kiedy jednak trafiłem do Kasiłowskich, ukrywali mnie i karmili przez 6 miesięcy. Oprócz mnie Kasiłowscy ukrywali Stemgelkowskiego i Peisacha Arkina. Niektórzy mieszkańcy Dajnawy również wiedzieli, że Kasiłowscy ukrywają Żydów, ale ich nie zdradzili” – relacjonował ocalony.
Odznaczenia dla Jana i Apolonii odebrali z rąk prezydenta przedstawiciele ich rodziny, którzy mieszkają obecnie na Wileńszczyźnie, natomiast dla najmłodszej córki, Jadwigi – wnuczka Renata Kruszyńska, która wraz z rodziną przyjechała na uroczystość specjalnie z Wrocławia.
„To zmieniło życie mojej matki”
Wieczorem 26 września w Muzeum Historii Żydów im. Gaona Wileńskiego zorganizowano projekcję filmu „Jerzy Orda. Anarchista w duchu św. Augustyna” oraz dyskusję.
– Robimy wszystko, co w naszej mocy, by dotrzeć do potomków ratujących Żydów, ale jest to bardzo trudne, zwłaszcza w przypadku osób, które opuściły Litwę. Powojenne przesiedlenia ludności rzutują na naszą wiedzę o pomocy, jakiej mieszkańcy Wileńszczyzny udzielali Żydom w czasie wojny. Dużym problemem jest również to, że na Litwie w 1949 r. sowieckie władze zamknęły muzeum żydowskie, a zbieranie dokumentacji na temat historii pomocy rozpoczęliśmy dopiero wraz ze wznowieniem działalności muzeum. Tym bardziej współpraca z rodzinami udzielających pomocy, jak i ocalonych jest dla nas szczególnie ważna – mówiła Danutė Selčinskaja, kierownik projektu upamiętnienia osób ratujących Żydów.
Jak podkreśliła prowadząca spotkanie Jolanta Kryževičienė, jego uczestnicy mieli wyjątkową okazję, by poznać nie tylko fakty dotyczące udzielenia pomocy, lecz także osobiste wspomnienia członów rodziny ocalonego, jak również rodziny udzielającej pomocy.
– Decyzja o przyjęciu żydowskich dzieci całkowicie zmieniła życie mojej matki. Mógłbym ją porównać jedynie do sytuacji, gdy komuś rodzi się kalekie dziecko. Wszystko inne schodzi na bok, cały świat się wtedy zmienia – mówił Wojciech Zagała, syn Janiny Zagałowej.
– Odznaczenie od prezydenta to bardzo piękny gest. Pamięć o bohaterstwie tych ludzi, którzy w czasie wojny narażali życie swoje i swoich bliskich, ratując takie osoby jak mój ojciec, to najmniejsze, co możemy zrobić. Nie jest to odpłata za ich czyny, ale to coś, do czego jesteśmy zobowiązani – powiedział Paweł Zienowicz, syn ocalonego Wilhelma Zienowicza (urodzonego jako Wilinke Fink).
| Fot. lrp.lt, Robertas Dačkus
Sprawiedliwa. Weronika Kwiadaras (1913–2007)
Weronika Kwiadaras (z d. Kuczko) urodziła się w Wilnie w rodzinie Aleksandra i Emilii (z d. Marcinkiewicz). Była wyjątkowo dzielną, zaradną, niesamowicie odważną, wręcz zuchwałą kobietą, ponadto dorodną i atrakcyjną. Cechowała ją ogromna empatia i wrażliwość na nieszczęścia bliźnich. Ktoś może powiedzieć: lekkomyślna, nieodpowiedzialna ryzykantka.
Tuż przed wybuchem II wojny światowej w Gdyni urodziła syna. Nieślubnego. Nawet na łożu śmierci nie przyznała się, kto był ojcem jej dziecka. Z Wilna do Polski, do Białogardu, wyjechała podczas drugiej repatriacji w 1957 r. Po dwóch latach przeniosła się do Sławna, gdzie spędziła 18 lat. Pracowała w kiosku „Ruch”. Po przejściu na emeryturę zamieszkała u syna w Chorzowie. Tam spędziła resztę życia. Zmarła w 2007 r. w wieku 94 lat.
Wercia, jak ją nazywano w rodzinie, podczas II wojny światowej uratowała 18 Żydów skazanych na Zagładę. We wrześniu 1943 r., tuż przed ostateczną likwidacją wileńskiego getta, jej znajoma Żydówka Miriam Blumental uciekła z getta i zwróciła się z prośbą o pomoc w ukryciu jej rodziny. Weronika umieściła ich w piwnicy domu przy ul. Zawalnej 61 (dziś – Pylimo), w którym mieszkała, a następnie wszystkich z narażeniem życia przetransportowała do folwarku Borkowszczyzna k. Czarnego Boru (Juodšiliai), gdzie mieszkał jej brat Paweł Kuczko. Ukrywali się w stodole. Swoje zaś mieszkanie Weronika udostępniła rodzinie Zielańskich. Opiekowała się nimi do lipca 1944 r., do momentu wycofania się Niemców z Wilna.
Po wojnie Zielańscy zamieszkali w Izraelu. Gdy w 1963 r. kapituła Instytutu Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu „Yad Vashem” w Jerozolimie ustanowiła wyróżnienie osobom, które z narażeniem własnego życia ratowały Żydów z Holokaustu, Zielańscy od razu rozpoczęli poszukiwania Weroniki i, niestety, nie mogli jej znaleźć. Nie wiedzieli, że wyszła za mąż, zmieniła nazwisko i w ramach repatriacji wyjechała do Polski. Szukali aż do skutku.
Po paru latach ich starania zostały uwieńczone sukcesem. 1 stycznia 1966 r. Weronika została wpisana na listę Sprawiedliwych. W tymże 1966 r. na zaproszenie uratowanej rodziny odwiedziła Izrael. Była jedną z pierwszych Polek, które otrzymały medal i dyplom Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, posadziła również drzewko w parku otaczającym siedzibę instytutu. Jej nazwisko zostało zapisane na Murze Honorowym w Ogrodzie Sprawiedliwych w Yad Vashem.
Po powrocie z Izraela opowiadała, że była przyjmowana w Jerozolimie z takimi honorami, jak najwyższy dostojnik państwowy. W podniosłej ceremonii wręczenia medalu uczestniczyli przedstawiciele rządu, media relacjonowały jej pobyt w Izraelu. Ponadto po powrocie do Polski zaczęła otrzymywać co miesiąc po kilkadziesiąt dolarów (w owym czasie były to dla niej duże pieniądze), o co wcale nie prosiła. Spotkanie z ludźmi, których uratowała, było dla niej bezcenną nagrodą.
„Kto ratuje jedno życie – ratuje cały świat”. Słowa z Talmudu, genialne w swej prostocie i głębi, są umieszczone na medalu, wręczanym Sprawiedliwym.
Weronika Kwiadaras była starszą o 19 lat kuzynką mojej mamy Anny Osipowicz (z d. Marcinkiewicz). Jej matka Emilia była rodzoną siostrą mego dziadka Józefa Marcinkiewicza (1884–1935). Po wojnie Wercia zaopiekowała się moją mamą i jej siostrą Leokadią, które jako małe dzieci zostały bez ojca, a sytuacja materialna wielodzietnej rodziny była bardzo trudna. Zabrała je do swego mieszkania przy ul. Zawalnej 61. Po jej wyjeździe do Polski w tym lokum mieszkała aż do śmierci siostra mojej mamy. Dziś jest ono własnością mojej kuzynki.
W 1970 r. z mamą byłam u rodziny w Gdańsku. Ponieważ mama utrzymywała stały kontakt listowny z ciocią Wercią, odwiedziłyśmy ją w Sławnie. Wtedy właśnie opowiedziała nam o pobycie w Izraelu. Pokazała medal i dyplom. Na pewno nie do końca rozumiałam, o co w tym wszystkim chodzi, ale niektóre fakty zapamiętałam i wykorzystałam w powyższym tekście.
Czesława Osipowicz
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 39 (113) 30/09-06/10/2023