Więcej

    Tyszkiewiczowska Waka w świetle źródeł archiwalnych

    W XVIII w. Waka (lit. Trakų Vokė) wchodziła w skład włości ladwarowskich. Rozgrodzenia dokonał w 1775 r. sędzia grodzki Michał Danilewicz. Wacki majątek, na początku nieduży, został zarejestrowany jako dziedziczny. W ręce Tyszkiewiczów dostał się w 1839 r. 

    Czytaj również...

    Według danych z 1846 r. ziemi dworskiej (drewniany dwór na kamiennych fundamentach w otoczeniu niedużego parku, oficyna, kaplica i stajnia) było zaledwie 1 ha, łąk 3 ha, a ziemi ornej 15 ha. Tyszkiewiczowie stale swoją własność powiększali dziedzicząc ziemię po krewnych bądź drogą kupna i stopniowego przyłączania okolicznych wsi, zaścianków, lasów, pól i ugorów. 

    Pałac hrabiów Tyszkiewiczów w Wace, którego na szczęście nie zniosły kapryśne wiatry historii, nosi typowe znamiona czasów stanisławowskich. Elewacja ogrodowa jest kopią królewskiego Pałacu na Wodzie w Łazienkach z lat 1690–1788. Natomiast elewacja główna – to tenże warszawski pałac już po przebudowie w 1784 r. Jak wiadomo, typ architektury neoklasycznej drugiej poł. XVIII w., lekkiej i eleganckiej, z reguły wymagał białych/jasnych fasad. Za Tyszkiewiczów ta reguła architektoniczna była ściśle przestrzegana, zaś w trakcie ostatniej renowacji została absolutnie zignorowana. W rezultacie mamy musztardę i bardzo ciemny brąz kapiteli kolumn, co przytłacza budynek do ziemi, zacierając jego klasyczne proporcje.

    Co było pierwsze, kaplica czy pałac?

    Logicznie, że z reguły najpierw wznoszono zamek czy pałac, a potem dobudowywano do nich kaplicę lub urządzano ją wewnątrz budynku. Taka prywatna była również w Wace, przy sypialni hrabiny Izabelli Hortensji, której mąż, Jan Witold Tyszkiewicz (zm. 1892), były marszałek powiatu wileńskiego, wybudował w Wace stojącą do dziś murowaną rezydencję. Natomiast w parku, na podwalinach starej świątyni, wzniósł kościółek dla okolicznej ludności służący jednocześnie za rodową kaplicę. Dobudował też do niego wejście do podziemi, gdzie byli grzebani zmarli członkowie rodziny Tyszkiewiczów, których trumny początkowo spuszczano od środka, w miejscu, gdzie dzisiaj na kaplicznej posadzce widnieje kolorowa mozaika z herbem rodziny – Leliwą.

    Józef Mikołaj Tyszkiewicz (zm. 1844), marszałek szlachty powiatu oszmiańskiego, i Anna z Zabiełłów, rodzice Jana Witolda, jako piersi weszli w posiadanie Waki. Utrzymywali oni istniejącą w majątku jeszcze za poprzednich właścicieli kaplicę będącą ostatnim przystankiem pielgrzymów z Wilna do Trok, od czasów koronacji (1718) cudem słynącego obrazu Matki Boskiej Trockiej. W dokumentach sporządzonych już po ich śmierci zostało odnotowane, że do 1862 r. włącznie urzędował tu stały kapłan będący na utrzymaniu właścicieli majątku, że „kaplica w Wace stała od dawnych czasów”, że „służyła pielgrzymom” podążającym do Trok, że budynek stoi na prywatnej ziemi Tyszkiewiczów, a w „sklepie” pod kaplicą są Tyszkiewiczowskie groby rodzinne. 

    W sprawozdaniach kościelnych z roku 1856 wacka kaplica figuruje jako kościół, w nieco późniejszych dokumentach z lat 60. XIX w. – jako kaplica. W 1870 znów jako kościół, gdyż w tym roku hrabia Tyszkiewicz wystarał się o pozwolenie odprawiania nabożeństw w każdą niedzielę dla miejscowej i okolicznej ludności. W latach 1845–1862, czyli za pierwszych w Wace Tyszkiewiczów, duszpasterzem w Wace był Maciej Jozakiewicz, późniejszy rezydent katedry wileńskiej, od 1840 r. członek zakonu o.o. bernardynów. Zaprzyjaźniony z rodziną hrabiego faktycznie do śmierci pozostał nie tylko wackim spowiednikiem, ale i kapelanem. Tu zmarł w 1885 r. otoczony troską Tyszkiewiczowskiej służby. Został pochowany na cmentarzu Bernardyńskim w Wilnie. 

    W 1898 r. wakujące stanowisko kapelana objął ks. Józef Żero, późniejszy wikary wileńskiego kościoła św. św. Filipa i Jakuba na Łukiszkach. Z kolei w metrykach kościelnych z lat 1903–1904 jako „Wacki kapelan” figuruje ks. Wawrzyniec Staszewicz, związany z kościołem w Muśnikach i tam też pochowany. Natomiast w latach 1910–1916 majątkowym księdzem był Bolesław Korń, przed zesłaniem (1908) do więzienia w Kałudze proboszcz parafii Parafianowo. W międzywojniu – ks. Kazimierz Kułak, proboszcz kościoła w Landwarowie, społecznik i animator życia religijno-kulturalnego w tamtejszym miasteczku. 

    Świadectwa narodzin, chrztów, ślubów, zgonów 

    W metrykach kościelnych trafiamy na arcyciekawe wpisy tego, co w ubiegłych wiekach działo się w Wace. Jeszcze więcej informacji o tym, w jakich okolicznościach ktoś umierał lub przychodził na świat, jak wyglądały orszaki weselne czy uroczystości pogrzebowe, dostarcza nam prasa z epoki, w tym wydawana za granicą. Inaczej być może nie dowiedzielibyśmy się o tym, że Elżbieta Maria z Krasińskich Tyszkiewiczowa, jedyna wnuczka poety Zygmunta Krasińskiego z ordynacji Opinogórskiej, która była synową Jana Witolda Tyszkiewicza z Waki, zmarła w 1906 r. w Wiedniu, szukając ratunku od nieuleczalnej wówczas gruźlicy. Przeżyła zaledwie 35 lat. Nieutulona w żalu zostawiła po sobie czwórkę nieletnich dzieci, z których najmłodszy synek miał zaledwie dwa latka. Tragedia była tym większa, że dwa lata wcześniej zmarł jej mąż, wacki hrabia Jan Józef (zm. 1903). Energiczny, wysportowany, tryskający życiem dostał „raptownego zapalenia ślepej kiszki”, a lekarz po przybyciu na miejsce mógł stwierdzić jedynie zgon. Stało się to w szwajcarskim Davos. Oboje, mąż i żona, musieli być przetransportowani do kraju w trumnach. Spoczęli obok siebie w podziemiach kaplicy w Wace. 

    Wybudowana w 1863 r. kolej wiodąca z Petersburga przez Wilno do Warszawy prowadziła przez Wakę, jednak najbliższy przystanek był dopiero w Landwarowie. Tylko w wyjątkowych sytuacjach można było uzyskać pozwolenie na zatrzymanie go koło Waki. Tak się właśnie stało, gdy z pociągu transportowano trumnę ze zwłokami hrabiny Marii z Krasińskich Tyszkiewiczowej. Prasa galicyjska odnotowała, że zjazd żałobników był ogromny: licznie przybyli przedstawiciele wielu rodów arystokratycznych, że był podstawiony specjalny pociąg z Wilna oznaczony nr 3. Morze ludu, morze wieńców, morze łez… Nabożeństwo żałobne celebrowali księża z Wilna, Starych i Nowych Trok. Pieśni żałobne, w tym Stanisława Moniuszki, śpiewał chór Ludwika Gierynga, najsłynniejszego wówczas dyrygenta wileńskiego, wieloletniego organisty kościoła św. Janów, finansowo wspieranego przez kilka pokoleń Tyszkiewiczów. 

    Specjalny pociąg z Wilna do Waki był podstawiany dla gości również w dniu ślubu trzech córek „litewskiego milionera” z Waki. U schyłku XIX w. wydane w Wace wielkie przyjęcia weselne na ponad 100 osób były urozmaicane nie tylko przygrywaniem do stołu i tańców kilku orkiestr wileńskich, serwowaniem kuchni francuskiej i oglądaniem operetki, ale i wyczynami cyrkowców, zaś o zmroku pokazami pirotechników.

    O tym, że kaplica w Wace była już przed Tyszkiewiczami (tyle że wyglądała inaczej niż po przebudowie za Tyszkiewiczów), świadczą zapisy w zachowanych metrykach kościelnych. Nazwa Waka, dwór i kaplica, figurują w metryce ślubnej poprzednika Tyszkiewiczów – Ludwika Dąbrowskiego. Również w zapisach chrztu jego dzieci. Także w metryce śmierci jego rocznego synka Bolesia zmarłego „z konwulsjów”, którego ciało „pogrzebione zostało przy kaplicy we dworze Wackim” (dworem nazywano wówczas majątek). Pana na Wace i marszałka trockiego Ludwika Dąbrowskiego wspomina również prasa francuska, gdyż urodzony w Wace jego syn Aleksander jako uczestnik powstania 1830–1831 po porażce uciekł przed represjami za granicę, a utrzymywał się z dawania lekcji muzyki i był w swoim czasie wziętym pedagogiem. 

    A jeżeli mowa o czasach jeszcze głębiej sięgających, to w zapisach dotyczących Waki znajdziemy także nazwiska Chreptowiczów, Chodkiewiczów i Sapiehów, losy których, krzyżowały się z Tyszkiewiczami. A jedną z wackich ciekawostek niewątpliwie jest fakt, że tu w kwietniu 1662 r. zmarł Michał Kazimierz Pac, hetman wielki litewski i wojewoda wileński, fundator kościoła św. św. Piotra i Pawła na Antokolu, pochowany po prawej stronie wejścia głównego tejże świątyni. 

    Wracając do Tyszkiewiczów, to właśnie w Wace w 1857 r. w wieku 52 lat zmarła na suchoty hrabina Anna z Zabiełłów, matka Jana Witolda. Także chora od dzieciństwa na „chorobę piersiową” była jej siostra Teresa, stale mieszkająca przy Annie. Teresa przeżyła Annę i mieszkała w Wace jako rezydentka na utrzymaniu jej syna Jana Witolda. Obie siostry zostały pochowane w Tyszkiewiczowskich grobach. 

    Przy ogrodzeniu pałacowym z prawej strony (prawie naprzeciwko obecnego przedszkola) stoi poświęcony Annie z Zabiełłów Tyszkiewiczowej kamień nagrobny. Postawili go… poddani przy wsparciu siostry Teresy z Zabiełłów. Przyczynę jakby wtórnego miejsca pochówku i pamięci częściowo tłumaczy mowa żałobna poświęcona śp. Pani na Wace: „Dobroczynna za życia, Pani ta nie przepomniała [pamiętała, nie zapomniała – przy. aut.] o ubogich i po śmierci pozostawiając im znaczną bardzo sumę”. Przypomnijmy, że Anna była córką Onufrego Szymona Zabiełły, podkomorzego kowieńskiego, pana na Łabunawie i Opitołokach k. Kiejdan.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Tyszkiewiczówna z Waki – dama dworu austriackiego 

    W 1899 r. w Wace, podczas przyjęcia weselnego Krystyny Marii Tyszkiewiczówny, córki Jana Witolda a wnuczki Anny z Zabiełłów Tyszkiewiczowej, gości podejmowano nie tylko zupą à la cesarzowa, delikatną w smaku rybą turbot w sosie holenderskim i kardami – egzotycznym warzywem na polskim stole nawet w tamtych czasach, a co już mówić na Litwie. Smakowano także astrachański kawior popijany szampanem i litewskie wędlinki. Pan młody – polityk, przedsiębiorca, doktor prawa, społecznik Andrzej Potocki z Krzeszowic k. Krakowa wywiózł piękną żonę w swoje strony rodzinne. Nie zbywało im na niczym. Wydawało się, że sam Bóg pobłogosławił tej rodzince, obdarzając dziewięciorgiem dzieci. Mimo bardzo dobrej sytuacji finansowej pamiętali o biednych, w sposób szczególny wspierali wielodzietne rodziny. Oboje pochodzili z rodzin bardzo religijnych i w tym duchu wychowywali swoje dzieci. Zachęceni przykładem swoich przodków w 1892 r. przystąpili do budowy kościoła św. Barbary w Trzebni k. Chrzanowa, przy którym za ich wsparciem funkcjonował klasztor felicjanek, szkoła i ochronka. 

    Andrzej Potocki, od 1895 r. poseł do parlamentu wiedeńskiego i galicyjskiego Sejmu Krajowego, od 1903 r. sprawował funkcje namiestnika w Galicji Jego Cesarskiej Mości Franciszka Józefa I, który wysoko ceniąc zasługi polskiego hrabiego, odznaczył go najwyższym orderem Imperium – Orderem Złotego Runa. A jego żona, wacka hrabianka Krystyna Maria z Tyszkiewiczów, została damą dworu austriackiego i zyskała prawo do noszenia na sukni najwyższego orderu kobiecego w Austrii i Austro-Węgrzech – Wysoce Szlachetnego Orderu Krzyża Gwiaździstego. Wysokie koligacje, rozległe stosunki, dobra sytuacja majątkowa i dostatek w domu, pyszne przyjęcia organizowane nawet na 200 osób, w tym w ich krakowskim pałacu Pod Baranami, nieustannie trwające bale i rauty świadczyły o świecie roześmianym i szczęśliwym. Zdawało się, że nigdy się nie skończy. 

    Aż przyszło w kwietniu 1908 r. wielkie nieszczęście. Hrabia Andrzej został zastrzelony podczas audiencji (zabójca oddał cztery strzały) we Lwowie przez ukraińskiego nacjonalistę, studenta, który nazywał się Iwan Andrij Mirosław Siczinskij. Oburzenie było tak wielkie, że świat żądał głowy zabójcy natychmiast. Jednak wdowa po zamordowanym, Krystyna z Tyszkiewiczów Potocka zadziwiła nie tylko świat, ale i cesarza austriackiego swoim wielkim sercem i miłosierdziem. Udała się z dziećmi do Franciszka Józefa i poprosiła o łaskę miłosierdzia dla zabójcy, a nawet odwiedziła go w więzieniu.

     W rezultacie młody zabójca nie został stracony, tylko osadzony dożywotnio w zakładzie karnym w Stanisławowie na obecnej Ukrainie. Ukraińcy przekupili służbę więzienną. Skazaniec przebrany za strażnika uciekł przedostając się najpierw do Szwecji, a potem do USA. Na skutek II wojny światowej Krystyna Maria z Tyszkiewiczów Potocka znalazła się w Afryce, gdzie zmarła w 1952 r. A przecież nie taka fortuna miała być jej, hrabiance z Waki, hrabinie na Krzeszowicach z przyległościami, damie austriackiego dworu, pisana. Nieprzewidywalne są losy ludzkie poddane działaniu przypadku.

    Parki André czy Tyszkiewiczów?

    Francuski planista ogrodów Edouardo F. André (zm. 1911) był w ostatnim ćwierćwieczu XIX w. jednym z najbardziej wziętych projektantów modnych wówczas parków i ogrodów rekreacyjnych zakładanych przy rezydencjach. Realizował zamówienia w wielu państwach Europy, głównie w majątkach bardzo zamożnych, gdyż mieli nieograniczone możliwości finansowe. Pamiętać jednak trzeba, że większość tych parków w Tyszkiewiczowskich majątkach istniała co najmniej od początku tegoż wieku, a zasługi miejscowych ogrodników były nie mniejsze. Jak słusznie zostało zauważone w pracy „Ogrody polskie” autorstwa Gerarda Ciołka (Warszawa 1987), faktycznie specjalista z Francji na zamówienie Tyszkiewiczów wykonał im projekty przebudowy ogrodów. 

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    We francuskich archiwach, w tym rodziny André, zachowały się plany ogrodnicze Połągi i Landwarowa. O Zatroczu i Wace nic nie wiadomo. W rodzinnych archiwach Tyszkiewiczów jednej i drugiej gałęzi również nigdy o takowych nie słyszano. Informacje znajdziemy jednak w korespondencji rodzinnej André, skąd wiadomo, że planista był w Wace przejazdem w czerwcu 1898 r. oraz w czerwcu roku następnego. Z listów wynika, że teren parkowy uważa za piękny, bo ukształtowany w sposób naturalny, że znalazł się „w kraju cywilizowanym, u ludzi, którym się powodzi”, że sadzonki były zielone, gęste i sienne, że ma w planach zajrzeć tu jeszcze w roku 1900. Nie wiadomo jednak, czy udało się to zrealizować. 

    W parku okalającym Wacki pałac znajduje się kamień pamiątkowy, na którym zostało napisane, że park i rekreacyjny ogród w Wace założył w 1900 r. Jan Tyszkiewicz, czyli hrabia Jan Józef zmarły wskutek ataku wyrostka robaczkowego w 1903 r., mąż Elżbiety z Krasińskich. Pośród wielu pasji artystycznych (fotografował, malował, pisał opowiadanka i wiersze) interesował się dendrologią i botaniką, a jego wielką pasją były róże, które z zamiłowaniem hodował i doglądał w przypałacowym rozarium i szklarni. 

    Nie ulega wątpliwości, że park Tyszkiewiczowski powstał przy wykorzystaniu już istniejącego starodrzewia po poprzednich właścicielach Waki, m.in. Dąbrowskich i Sapiehach. W zachowanych opisach inwentarzy wackich zostały wyznaczone zielone wysepki do zagospodarowania parkowego, co potwierdzają źródła archiwalne z czasów Tyszkiewiczów.

    Benedykt Gryncewicz, wieloletni wacki ogrodnik, w 1868 r. sporządził dla hrabiego listę niekrajowych drzew i roślin sprowadzonych zza granicy, a pochodzących m.in.: z Afryki, Australii, Chin, Himalajów, Kanady Nepalu, Meksyku i Wysp Kanaryjskich. Z zapisów wynika, że samego tylko różanecznika (azalie ogrodowe i doniczkowe) było w Wace 19 gatunków, kamelii – 7 odmian, figowców – 6. Pośród iglaków znalazły się rzadkie w Europie: kieliszecznik, araukaria i jodła nepalska. W grupie drzew wyróżniały się sosny ozdobne, np. pinus canarensis i pinus montezumae. Także cedry (8 sztuk), w tym cedrus deodara, świetnie sprawdzający się jako drzewo ozdobne, sumak, cis kanadyjski. Już wtedy, choć murowanej rezydencji jeszcze nie było, przy dworze uprawiano rododendrony i jaśmin, a pierwszą odmianą róży w Wace była róża chińska.

    Róże były oczkiem w głowie hrabiego Jana Józefa. W archiwach rodzinnych zachowało się nazwisko i informacje o ogrodniku Polaku, który nimi się opiekował. Na początku XX w. w Wace hodowano m.in. róże sztamowe, herbatnie, remontanty i Crimson Rambler.

    Wackie stawy i ryby

    W kręgach arystokratycznych przełomu XIX/XX w. odświeżono starodawne powiedzenie, autorem którego był zapomniany XVII-wieczny poeta Daniel Naborowski: „Białogłowa i ryba smak swój w środku nosi”.

    W II poł. XIX stulecia zapanowała moda na ryby – robiono zupy, potrawki, dania główne. Zajmowały one dosyć istotne miejsce we wszystkich księgach kulinarnych wydanych po polsku. Wróciły z fanfarami na wraz z triumfem wszechobecnej na arystokratycznych stołach kuchni francuskiej. A gdzie ryby, tam wiadomo, musi być i woda: morze, rzeki, jeziora, stawy. Ziemian stać było na sprowadzenie najlepszych ryb z zagranicy, chociażby na przykład matiasów. Nie takich, które dzisiaj powszechnie są sprzedawane w sklepach, gdyż wysoko urodzeni nie brudziliby nimi swojego wypieszczonego podniebienia. Wszak matiasy to po holendersku „śledź dziewiczy”, czyli bez mlecznej ikry, który jeszcze nie odbył tarła. Inaczej mówiąc – niedojrzały płciowo, dlatego i wyróżnia się delikatną konsystencją i jest różowy, jak policzki młodej zdrowej dziewczyny. Podsumowując: matiasy lądujące niegdyś na stołach arystokratycznych i ziemiańskich były śledziami „dziewiczymi”, łowionymi wyłącznie w miesiącu maju. 

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Aby mieć i zarabiać, w majątkach zakładano nie tylko fabryki czy cukiernie, ale i gospodarstwa rybackie. Jedni hodowali karpie, inni popularne wówczas łososie, jeszcze inni pstrągi. Jeżeli przejrzymy pisma specjalistyczne tamtego okresu, to w wielu figuruje nazwa Waka Tyszkiewiczowska. A to dlatego, że na przełomie lat 1882 i 1883 zostało tu założone „Wzorowe gospodarstwo rybne wyrezumowane i stawowe”. Na gruntach piaszczysto-glinianych wykopano wodozbiory, zasilane wodami z rzeki Waki i naturalnych źródełek bogatych w wapno. Racjonalna gospodarka rybacka wraz z wylęgarnią na 600 tys. jaj rybich były prowadzone na 10-hektarowym obszarze. 

    Tyszkiewiczowie skorzystali z usług wybitnego ichtiologa, biologa z zawodu, legitymującego się korzeniami żmudzkimi, Michała Girdwoynia (zm. 1924), który przed Waką założył w 1881 r. wzorową pstrągarnię (i nie tylko) w Złotym Potoku hr. Raczyńskich, dokąd Tyszkiewiczowie jeździli, by spróbować „pysznego złotopotockiego pstrąga”. Pierwsze okazy pstrąga tęczowego zostały tam sprowadzone z… Kalifornii. Między innymi Zachował się rękopis wspomnień Girdwoynia napisanych po polsku, w których wymienia również Wakę.

    Na mapach majątku Waka z okresu międzywojnia zostały również zaznaczone stawy rybne. Sześć mniejszych poza ogrodzeniem Tyszkiewiczowskiej rezydencji i dwa większe (jeden przecięty mostkiem) w obrębie przypałacowego parku. A że i w Wace pstrągi pałaszowano z apetytem, a nawet wysyłano je zapakowane w skrzynki krewnym w charakterze prezentu bożonarodzeniowego, świadczą chociażby listy ostatniego przedwojennego właściciela majątku – Jana Michała Tyszkiewicza (zm.1939), pochowanego przy kaplicy. Wiadomo też, że w Wace pstrągi najbardziej lubiano gotowane, polane masłem ziołowym. Gotować je jednak należało „przywiązawszy głowy do ogonów”. 

    Udokładnijmy, że w majątku Waka przed I wojną światową hodowano: trzy rodzaje pstrągów, w tym amerykańskie, karpie królewskie i rasy polskiej, szczupaki, sandacze, brzany i łososie kalifornijskie. Przypomnijmy, że na frontonie pałacu za Tyszkiewiczów stało osiem alegorycznych posągów, w tym Rybołówstwo (mężczyzna z siecią rybacką i rybą w ręku), autorstwa artysty Ludwika Kucharzewskiego (zm. 1889).

    W Wace były stawy, w których ryby rozprowadzano i hodowano, ale też były i stawy rekreacyjne do pływania na łódkach bądź odbywania wokół nich spacerów i wycieczek konnych. Właśnie o takim stawie i wspomina w latach 80. XIX w. pewien podróżnik spacerujący po wackim parku: „Park przecięty parowem i z jednego boku oparty o krawędzie dużego stawu, oprócz najwspanialszych kwiatów, skwerów i zastawionego podzwrotnikowymi krzewami tarasu, zaleca się rzadką pięknością grup drzewnych”. To kolejne potwierdzenie, że jeszcze przed przyjazdem na Litwę André Waka miała już zasadzone nie tylko krajowe drzewa, krzewy i kwiaty. W pobliżu pałacu były strzyżone szpalery, klomby, dróżki spacerowe i oczka wodne. 

    Stawy w Wace, zarówno w przypałacowym parku, jak i na dawnym folwarku, przetrwały do naszych czasów. Z tym, że na dzisiaj (mimo umocowanej przy jednym z nich tablicy informującej o tym, że zostały zrewitalizowane z funduszy unijnych) są bardzo zaniedbane. O czym niedawno pisała znana dziennikarka litewska Asta Andrikonytė w dzienniku „Lietuvos rytas”(„Sostinė”, Keisti darbai už milijonus eurų, nr 41, s. 1–2). 

    „Rybom woda, ludziom zgoda” – pięknie to ujął Aleksander Fredro.

    | Fot. archiwum rodziny Tyszkiewiczów, Jadvygi Chludok i Liliany Narkowicz


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 07 (22) 24/02-01/03/2024

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Tyszkiewiczowska Waka wciąż pełna tajemnic i ciekawostek

    Dokumenty rzucają nowe światło na różne sprawy, dlatego w tym artykule wymieniam liczne imiona Tyszkiewiczów zgodnie z zapisami metrycznymi, których kopie posiadam w swoim archiwum. Czytaj więcej: Tyszkiewiczowska Waka w świetle źródeł archiwalnych Hortensja – kwiat czy żeńskie imię? Dokumentalnie jest potwierdzone,...