Jarosław Tomczyk: Właściwie dlaczego Żuan Don?
Maria Wilczek-Krupa: Ten tytuł jak w soczewce skupia wszystkie odsłony Jeremiego Przybory. Do pań miał słabość, można go porównać do XVI-wiecznego Don Juana. Do tego szyk przestawny – charakterystyczna cecha jego poezji, znak rozpoznawczy, zaczerpnięty z poezji dworskiej, z Jana Andrzeja Morsztyna. A poza tym, jest cytatem z piosenki:
A ta Tola wolała Anatola,
bramkarza od futbola z Tarnopola.
Mądra Ola radziła Toli: „Hola,
to nie dla ciebie rola taka dola.
Z Anatola jest lekkomyślny Polak,
lowelas, żigolak, żuan don”.
Przybora był radiowcem, humorystą, ale przede wszystkim chyba poetą?
Pewnie by się teraz żachnął, bo w ogóle nie uznawał się za poetę. Śmieszyło go, gdy ktoś go tak nazwał, ale trudno, niech się tam śmieje w zaświatach. Sam o sobie mówił „lirycysta”, z angielskiego, bo w końcu był niedoszłym anglistą. Nie mówił, że jest tekściarzem. Niewątpliwie był poetą, lirykiem, humorystą, bo bardzo nie lubił słowa „satyryk”, ale też – jak powiedział – z radia powstał i w radio się zamierzał obrócić. Wszystko zaczęło się od radia. Jako młody chłopak, 20-latek, został do niego przyjęty i to było jego życie. Radiowcem był stuprocentowym, ze znajomością materii nadzwyczajną, ale twierdził też, że urodził się dla telewizji i to jednak w niej osiągnął swój szczyt. Nie zaryzykowałabym stwierdzenia, że był kabareciarzem, a już na pewno nie w dzisiejszym rozumieniu tego słowa.
Ale to właśnie Kabaret Starszych Panów przyniósł mu sławę.
Zdecydowanie tak, to jego opus magnum. Sztandarowy program, który go wywindował na szczyt popularności. On sam nie potrafił się w tym zorientować, dopiero jak w SPATiF-ie [klubie Stowarzyszenia Artystów Teatru i Filmu, w którym spotykała się śmietanka towarzyska Warszawy – przyp. aut.] ludzie zaczęli mu się kłaniać, ktoś go w rękę pocałował, ktoś przed nim klęknął, to nagle zrozumiał, jak bardzo jest popularny.
Jak właściwie Kabaret Starszych Panów się zrodził?
Z przypadku. Telewizja startowała jako nowe medium i naturalną koleją rzeczy robiła do swoich struktur transfery z radia. Zaproponowano Jeremiemu, by napisał jakiś scenariusz, i na zachętę wręczono pokaźną zaliczkę. Przyjął ją, powiedział, że coś napisze, ale nic mu do głowy nie przychodziło. Pani Rysia Lankiewicz, odpowiedzialna za to, żeby ten scenariusz wyegzekwować, nawet na nartach na Kasprowym pojawiała się za jego plecami i mówiła, że jak już zjedzie i się nie połamie, to niech ma na uwadze scenariusz. W końcu Przybora stwierdził, że jeśli coś rzeczywiście ma powstać, to w humorystycznym stylu. Kabaret sam się nasuwał z uwagi na kabaretowe doświadczenia autora. Pisał dla kabaretu Szpak, jeździł po Polsce z Wagabundą. Dopiero potem się wydało, że chodziło mu przede wszystkim o Marię Koterbską, z którą miał romans, a która występowała wtedy w tym kabarecie. A czemu Starsi Panowie? Nie byli przecież wcale starsi, Przybora miał lat 43, Jerzy Wasowski, z którym ten kabaret współtworzył, zaledwie dwa lata więcej, ale obaj gdzieś po części tęsknili za tym staruszkowym wiekiem. Z drugiej strony – mieli nadzieję, że będzie to przypomnienie przedwojennego, dystyngowanego świata, za którym skrycie tęsknili.
Dlaczego?
Przybora był wychowany w hrabiowskim, przedwojennym domu, w którym mówiło się Boyem, a chłopców nazywało paniczami. Ojciec być majętnym przedsiębiorcą, z nazwiskiem obłożonym herbem, dom był wytworny, a Jeremi bardzo oczytany. Siermiężnej rzeczywistości PRL-u nie dało się znieść, jeśli miało się takie dzieciństwo i młodość. Jeremi bardzo rozpaczał z powodu powstańczej śmierci Warszawy – dla niego ta przedwojenna umarła, po wojnie nie potrafił jej rozpoznać i zaprzyjaźnić się z nią tak jak przed wojną. Szukał mentalnej bańki, w której będzie się mógł zamknąć ze swoim przedwojennym sznytem, myśleniem, tęsknotą i odgrodzić, uciec od tego świata, który widział wokół. To nie była walka z PRL-em czy z władzą ani satyra ze współczesnego życia, bo on satyry nie lubił. To była ucieczka w świat zupełnie przeciwny, w cylindry, sztuczkowe spodnie, goździk w butonierce i w poezję, która na logikę w telewizji nie miała prawa się sprawdzić. Po pierwszym odcinku program chciano zresztą ściągnąć z anteny. Nie zgodził się na to Adam Hanuszkiewicz, uderzył pięścią w stół i powiedział, że mają wyemitować jeszcze jeden odcinek, a potem już widzowie nie pozwolą im tego zdjąć. I okazało się, że wyczuł odbiorców i to – jak na tamten czas – „dziwadło”. Nagle się okazało, że nieliczni jeszcze posiadacze telewizorów tęsknią za tym samym. Że też chcą do tej bańki.
Jakie relacje łączyły Przyborę z Wasowskim?
Pierwszy raz spotkali się we wrześniu 1939 r. Wasowski był inżynierem w radiu, Przybora spikerem, razem słuchali swingu w BBC, żeby się jakoś odciąć od tego koszmaru. Potem ich drogi się rozeszły i znów spotkali się przypadkiem na korytarzu radiowym, po powrocie Jeremiego z Bydgoszczy, w której spędził pierwsze powojenne lata. To był czas, w którym Przybora współtworzył z Antonim Marianowiczem radiowy teatrzyk „Eterek” i potrzebował kompozytora. Przeczytał w recenzji teatralnej, że Wasowski – człowiek renesansu, który był i aktorem, i pianistą, i inżynierem – również komponuje. I wtedy poprosił go o napisanie muzyki do radiowego „Eterka”. Miała ta przyjaźń różne wzloty i upadki, jeden z upadków zakończył Kabaret Starszych Panów, ale przetrwała do śmierci Wasowskiego w 1984 r. Była to głęboka zażyłość; „cóż to było za fajne panisko” – mówił Przybora o Wasowskim wiele lat po jego śmierci. Ale to była przyjaźń zawodowa, nie od serca, jak nazywa ją syn Jeremiego, Kot [Konstanty – przyp. aut.]. Jeremi w ostatnim wywiadzie przed śmiercią, którego udzielił Grzegorzowi Turnauowi dla „Tygodnika Powszechnego”, mówił, że dowiedział się o szczegółach z życia Wasowskiego – przytaczam je w książce – o których przyjaciel od serca powinien wiedzieć, a on nie wiedział nic.
Jest tajemnicą poliszynela, że Przybora był kobieciarzem. Wikłał się w liczne romanse, w tym ten najsłynniejszy z Agnieszką Osiecką. Przybliżmy jednak może jego trzy żony.
Maria Buska to była kresowa gwiazda. Siostry Burskie śpiewały w tercecie, Jeremi zapowiadał je w radiu i tak poznał Maruszkę. Podobno, gdy tylko ją ujrzał, powiedział, że będzie jego żoną, a ona kiwnęła głową, że tak. Zakochał się od pierwszego wejrzenia. Ślub odbył się w cerkwi i był naprawdę piękny, ale małżeństwo burzliwe. Ona była księżniczką tatarską, miała niesamowitą charyzmę, ale też szeroko opowiadała o ich wspólnym życiu, nawet tym najbardziej intymnym. Wytworna dusza Przybory wyła w takich sytuacjach jak pies. Natomiast Mery niewątpliwie go kochała. Nie chciała potem już żadnego mężczyzny, choć wielu starało się o jej względy. Wierzyła w tę jedyną miłość, a przeżyła wszystkie kolejne żony i miłości Jeremiego – i jego samego też. Rozwód był piekłem, trwał niewiele krócej niż małżeństwo, a byli razem 10 lat. Mieli córkę Martę, a Mery uniemożliwiła mu z nią kontakty i do końca życia ojciec z córką nie potrafili się już porozumieć.
Jeremi odszedł od Marii Burskiej do Igi Berens, matki Kota, żony Juliana Berensa. Iga, Żydówka, miała za sobą koszmarne przeżycia wojenne, które ją w pewnym sensie złamały. Była niezwykle inteligentna, legitymowała się klasą, elegancją i gracją. Cudowna matka dla Kota, pchała Jeremiego do różnych aktywności pisarskich, po części jej zawdzięczamy Kabaret Starszych Panów. Z uwagi na problemy psychiczne, które ją wtedy nękały, małżeństwo zaczęło się rozpadać, a wkrótce okazało się, że w życiu Jeremiego jest Barbara Wrzesińska, potem Agnieszka Osiecka. Iga nie robiła awantur i histerii, do końca jej życia pozostawali w przyjaźni.
Czytaj więcej: Agnieszka Osiecka – tak znana i tak nieznana
Trzecia żona, Alicja Wirth, znalazła chyba w końcu na niego sposób.
Myślę, że wiek i przeżycia zrobiły swoje. Był już tak podarty uczuciowo przez romanse z Wrzesińską i jeszcze bardziej z Osiecką, że zapragnął świętego spokoju. Przecież Żuan Don miał serce nieprzyzwyczajone do kasacji, a tu pierwsza z nich go rzuciła, a druga zrobiła z serca tatara, choć uprzedzała, że będzie się przy niej strasznie denerwował. Tymczasem on sobie nic z tego nie robił i brnął. Alicja miała, moim zdaniem, osobowość zahaczającą o schizoidalną, wcale go tak transparentnie nie wielbiła, nie dawała mu siebie na tacy. Była wycofana, Jeremi musiał ją nieustannie zdobywać. No i miała w sobie ten spokój, i była w stanie go dać. Osiecka mogła mu dać wszystko, ale na pewno nie to.
Ciekawa sprawa, z trzecią żoną mogli doczekać wspólnych wnuków, nie mając wspólnych dzieci.
Tak, Agata, córka Alicji, została żoną Kota, ale dzieci jednak nie mieli. To małżeństwo się rozpadło, choć Kot z Agatą przyjaźnią się do dzisiaj.
Przybora mówił o sobie, że jest dzieckiem szczęścia.
To nie znaczy, że miał zawsze z górki. Przeżył choćby koszmar wojny, śmierć ojca we wczesnym wieku, rozpad rodziny, choć wówczas był jeszcze bardzo mały. Silnie się przywiązał do macochy, jak sam powiedział – los go obdarował nadmiarem matek, bo miał w pewnym sensie dwie. Macocha własnych dzieci nie miała i rzeczywiście traktowała go jak syna. Gdy w trakcie wojny wyjechała do Londynu, a potem aż do Kalkuty, gdzie zmarła, utrzymywał z nią kontakt listowny przez cały czas. Co do dziecka szczęścia, to rzeczywiście Jeremi zawsze jakoś spadał na cztery łapy, omijały go kataklizmy życiowe. On to doceniał i bardzo rzadko narzekał.
Miała go Pani przyjemność poznać?
Niestety nie, trochę żałuję, bo przecież pracowałam już jako dziennikarka na początku XXI w. Przybora jeszcze żył, ale nie przyszło mi wtedy do głowy, żeby się z nim spotkać, zresztą nie wiem, czyby się na to zgodził. Natomiast z samą twórczością Przybory jestem zaznajomiona od dziecka, u mnie w domu się Przyborą mówiło. Z jego piosenkami dorastałam, śpiewałam je jako dziecko, nuciłam jako młoda dziewczyna, moje dzieci je nuciły, więc ten świat Przybory był i jest także moim światem.
Ktoś kiedyś powiedział, że gdyby poezję Przybory dało się przetłumaczyć, otrzymałby za nią Nobla.
Podpisuję się pod tym obiema rękami. Nie znam się na tłumaczeniach, ale przetłumaczyć się jej moim zdaniem rzeczywiście nie da.
Znajdziemy w życiorysie Przybory wątki wileńskie, litewskie?
Oczywiście. Mało kto wie, ale jego debiut literacki miał miejsce na Litwie, w okolicach Wilna. Pojechał na cudowne wakacje nad Wilią, bardzo był tam szczęśliwy, a w ich trakcie kolega go poprosił o napisanie humoreski do gazetki „Co proszę?”. To były jego pierwsze próby. W Wilnie przesiadał się także, jadąc pociągiem do swojej pierwszej pracy w charakterze guwernera potomka Chreptowiczów, w majątku Szczorse nad Niemnem, na terenie dzisiejszej Białorusi.
Czytaj więcej: Kobieta, żona, matka – to nie jest dla mnie rym. Znów o Agnieszce Osieckiej
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 10 (30) 16-22/03/2024