Więcej

    Przypadek? Nie sądzę!

    Grali jak nigdy, przegrali jak zawsze. Niechlubnej tradycji stało się zadość i polscy piłkarze swój udział na dużym turnieju znów ograniczyli do trzech meczy grupowych. Mówi się powszechnie, że w obecnej formule mistrzostw Europy jest prawie niemożliwe, by szanse awansu stracić już po drugiej serii gier. A jednak Biało-Czerwonym to się udało. Jako jedynym w Niemczech i drugim w historii 24. zespołowego Euro… Owszem, oczekiwania tym razem nie były potężne. Powszechnie mówiono, że w grupie śmierci z Holandią, Austrią i Francją jakakolwiek zdobycz będzie sukcesem. Ale i tak jakiś głos nieśmiertelnej nadziei przebijał z głębi polskich dusz, że może właśnie teraz skazywana na pożarcie biało-czerwona husaria rozbije wszystkie wrogie armie szaleńczą szarżą. A kiedy jeszcze w pierwszym meczu z Holandią ta husaria kilka razy rozwinęła skrzydła, przez kilkanaście minut nawet prowadziła, by ulec przed pomarańczowym naporem dopiero w końcówce, fundament do budowania romantycznych złudzeń był wylany. Prysł jak bańka mydlana kilka dni później.

    Austriacy nic sobie nie robiąc z naszych marzeń, złoili podopiecznym trenera Probierza skórę i kazali wracać do rzeczywistości. A ta jest taka, że Polska jako ostatnia awansowała na turniej, trudno więc mówić o przypadku, że jako pierwsza z niego odpadła. A nie wolno zapominać, iż awansowała kuchennymi drzwiami, przez baraże, bo nie była w stanie znaleźć się w dwójce najlepszych drużyn w eliminacyjnej stawce, w której los połączył ją z takimi futbolowymi potęgami, jak: Czechy, Albania, Mołdawia i Wyspy Owcze.

    W Polsce, podobnie jak na medycynie, na futbolu znają się wszyscy. I zdecydowana większość obywateli wciąż tkwi w wyobrażeniu, że jesteśmy narodem piłkarsko wybranym, któremu jedynie jakieś wrogie fatum nie pozwala osiągać sukcesów na miarę potencjału. Tymczasem gdy nie patrzeć na sprawę przez różowe okulary, łatwo stwierdzić, że ten potencjał jest w najlepszym razie średni. Zawodników regularnie grających w klubach Ligi Mistrzów możemy policzyć na palcach jednej ręki. Jakże więc mają rywalizować z reprezentacjami złożonymi wyłącznie z takich? Zmieniają się kolejni selekcjonerzy, polscy i zagraniczni, i żaden nie potrafi złożyć z tego składu mistrzów świata czy Europy. A mimo to kolejne regularne porażki nie doprowadzają do jedynego słusznego wniosku, że czas zejść na ziemię, zakasać rękawy i po prostu wziąć się do roboty. Bo bez tego nigdy niczego nie osiągniemy. 

    Czytaj więcej: Polska w Mistrzostwach Europy: zadebiutuje meczem z Holandią


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 25 (73) 29/06-05/07/2024