Pierwsza tura wyborów prezydenckich i towarzyszące jej referendum, mimo rekordowej frekwencji, nie przyniosły ani zaskoczenia, ani przełomu. Właściwie, były przewidywalne.
Referendum okazało się nie być wiążącym, zresztą w obecnych warunkach demograficznych chyba nawet niemożliwe jest przeprowadzenie na Litwie wiążącego referendum konstytucyjnego. I, paradoksalnie, gdyby to referendum zakończyło się po myśli jego pomysłodawców, to jeszcze bardziej by utrudniło kolejne referenda, ale to tylko dygresja.
Kampania prezydencka zaś okazała się być smutnym obrazem stanu naszej polityki. Temat mniejszości narodowych się w niej nie pojawił, podobnie jak urzędująca premier Ingrida Šimonytė na debatach w telewizji rządowej, chociaż w kampanii plakatowej nie stroniła od prztyczków pod adresem urzędującego prezydenta, Gitanasa Nausėdy. W ogóle też środowisko publicznie popierające (nie mylić z elektoratem!) premier Šimonytė zachowywało się chyba najbardziej toksycznie — skupiając się nie na kampanii pozytywnej swojej kandydatki, lecz na atakach pod adresem konkurentów i ich elektoratów.
I to chyba moment najważniejszy — w demokracji wyborca powinien być szanowany. Analizując wyniki wyborów, należy wybór i wyborcę uszanować — i raczej dążyć do poznania powodów, które skłoniły go do poparcia takiej, a nie innej kandydatury, zamiast sypać wyzwiskami i histerycznym hejtem. Bo właśnie ta pogarda dla wyborcy, jaka się niejednokrotnie u nas w przestrzeni publicznej uzewnętrznia, jest jednym z powodów takiego, a nie innego stanu naszej demokracji.
Czytaj więcej: Wyniki wyborów prezydenckich na Litwie i referendum już znane. „Nie mów »hop«, II tura za dwa tygodnie”