Więcej

    35 lat organizacji słupskich Wilniuków

    Uroczystym koncertem w Polskiej Filharmonii „Sinfonia Baltica” im. Wojciecha Kilara uczczono jubileusz 35-lecia Towarzystwa Przyjaciół Wilna i Grodna w Słupsku. – Na początku zajmowaliśmy się głównie pomocą Polakom na Kresach, teraz bardziej skupiamy się na wspieraniu naszych członków tu, w Słupsku – mówi Jan Romański, prezes towarzystwa.

    Czytaj również...

    Do Bałtyku stąd raptem 18 km, do Wilna jakieś 750 km. Niespełna stutysięczny Słupsk administracyjnie leży w województwie pomorskim, ale historycznie to Pomorze Zachodnie. 

    Prawa miejskie otrzymał 20 sierpnia 1265 r. z rąk księcia gdańskiego Świętopełka II. Jego wizytówką jest neogotycki ratusz z 1901 r. będący siedzibą miejskich władz. Przez setki lat miasto nazywało się Stolp i należało do Niemiec. 9 marca 1945 r., bez walk, zajęła je Armia Czerwona, rozpoczynając nowy rozdział w jego historii. 

    Wkrótce z Kresów Wschodnich przybyli nowi mieszkańcy, którzy organizowali władze i życie społeczne. Rok później zmieniono dotychczasową niemiecką nazwę miasta na Słupsk. Szacuje się, że ok. 30 proc. słupszczan to Kresowiacy lub ich potomkowie. 

    Czytaj więcej: Słupsk — Rossie: odnowiono kolejny pomnik

    Trudne początki

    – W PRL-u nie można było oficjalnie rozmawiać na temat naszych korzeni – mówi Marian Boratyński, pierwszy prezes Towarzystwa Przyjaciół Wilna i Grodna w Słupsku. – Spotykaliśmy się potajemnie, w kawiarniach, prywatnych domach. Tam mówiliśmy o miejscach, z których pochodzimy, o korzeniach, które zostały w Wilnie, Grodnie czy innych miejscowościach na Kresach Wschodnich. Gdy w 1989 r. zaczęły topnieć komunistyczne śniegi, na podstawie ustawy przyjętej przez Sejm mogliśmy w końcu zacząć się oficjalnie organizować. Tak 13 maja 1989 r. powstało w Słupsku Towarzystwo Przyjaciół Wilna i Grodna. Prezesem miał zostać dr Janusz Branicki, ordynator oddziału ginekologii. Nieoczekiwanie jednak w ostatniej chwili zaproponował na to stanowisko mnie, tłumacząc, że będzie mu trudno pogodzić wszystkie obowiązki. Zgodziłem się tymczasowo i tak zostałem prezesem na… 34 lata, do ubiegłego roku, gdy poprosiłem o zmianę ze względów zdrowotnych – opowiada. 

    Boratyński podkreśla, że gdy powstawało towarzystwo, nie było żadnych afiszy i ogłoszeń o spotkaniu założycielskim, które odbyło się w sali teatru. Ludzie przekazywali sobie tę informację jedynie pocztą pantoflową, z ust do ust, a mimo to przyszedł tak wielki tłum, że zabrakło miejsc. Część osób musiała stać, część siedziała na schodach. Po ukonstytuowaniu się zarządu Boratyński ruszył zaraz do Wilna, z którego się wywodzi, nawiązywać kontakty. 

    – Spotkałem się z wieloma ludźmi – wspomina. – Najserdeczniejszy był inżynier Jan Andrzejewski, który pół roku później przyjechał do Słupska z kilkoma artystami. Tak zaczęła się nasza wieloletnia współpraca. Mieliśmy trudności z lokalem, władze nie chciały nam nic przydzielić, ale jakoś dawaliśmy sobie radę. Dyżury pełniliśmy codziennie, ogrom ludzi przychodził wypełniać deklaracje, zapisać się. Byli ciekawi, prawie nikt jeszcze nie był po II wojnie światowej w Wilnie czy Grodnie. We wrześniu 1989 r. zrobiliśmy dwie pierwsze wycieczki, w październiku trzecią, a potem już się potoczyło. Jeździliśmy co rok i do nas przyjeżdżano. Byli w Słupsku chyba wszyscy najważniejsi artyści wileńscy, z czego aż ośmiokrotnie Kapela Wileńska ze Zbyszkiem Lewickim.  

    Sam Marian Boratyński urodził się w Wilnie na Antokolu. Jako dziecko mieszkał przy ulicy Trwałej obok Rynku Kalwaryjskiego, za kościołem św. Rafała. Pochodzi z rodziny wojskowej, jego ojciec Paweł Boratyński grał w orkiestrze garnizonu wileńskiego, a wujek Cyryl Daszkiewicz był majorem, dowódcą batalionu piechoty. Z Wilna Boratyński, dziecko wojny, jak podkreśla, wyjechał jednym z pierwszych transportów, latem 1945 r. Najpierw do Szczecina, a potem z niego do Słupska, w którym spędził całe życie.

    Sala słupskiej filharmonii wypełniła się po brzegi

    Dary serca

    W ubiegłym roku fotel prezesa Towarzystwa Przyjaciół Wilna i Grodna w Słupsku przejął Jan Romański. 

    – Moja mama pochodzi z Dziewiniszek, ale rodzinę do dzisiaj mam w Rudominie – mówi nowy prezes. – W pierwszym okresie działalności towarzystwa najważniejsze było dla nas móc pojechać i odwiedzić, zobaczyć rodzinne strony, nasze czy naszych ojców. Jan Andrzejewski przywoził do nas różne zespoły, organizowaliśmy spotkania, ludzie odwiedzali swoje rodziny. U nas było wtedy trochę lepiej niż na Litwie, więc woziliśmy pomoc. To było takie spontaniczne.

    – Zorganizowaliśmy akcję „Dar Serca” w celu pomocy polskim sierotom z wileńskich domów dziecka, jednego w Nowej Wilejce, drugiego przy ulicy Grybo, raz byliśmy też w Zarasai – relacjonuje Marian Boratyński. – Robiliśmy zbiórki, zawoziliśmy wszystko, co mogliśmy ofiarować. Raz nawet cały tir darów pojechał, ubrania, obuwie, zabawki, lekarstwa, żywność. Dzieci przyjeżdżały też do Słupska na Boże Narodzenie i Nowy Rok. Były ich pełne autokary, a jeszcze więcej było chętnych rodzin, żeby je ugościć. Nawiązywały się relacje, korespondencje, przyjaźnie na lata. Oczywiście, pomagając domom dziecka, nie wyróżnialiśmy dzieci ze względu na narodowość, pomagaliśmy wszystkim, ale trzeba przyznać, że większość z tych dzieci miała polskie pochodzenie.

    – Teraz poziom życia u nas i na Litwie się wyrównał – kontynuuje Romański. – Nasi członkowie są coraz starsi, więc teraz więcej uwagi poświęcamy im, tu na miejscu, w Słupsku. Oni też często potrzebują jakiejś pomocy. Mamy 427 członków płacących składki, ale licząc z tymi nieaktywnymi, to ok. 700. Składka nie jest wysoka, 70 zł rocznie. Problemem jest słabe zainteresowanie młodego pokolenia; z drugiej strony – nie ma w tym niczego dziwnego, ludzie zaczynają się interesować swoimi korzeniami, kiedy mają 50, 60 lat. Wcześniej, póki są młodzi, to ich nie interesuje. 

    Romański zauważa, że Słupsk to wielokulturowa społeczność, złożona nie tylko z ludzi przybyłych z Kresów, lecz także z warszawiaków i oczywiście Kaszubów, którzy tu dobrze wszystkich przyjęli. Z tego pomieszania powstało społeczeństwo pomorskie. 

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    – Ale to Kresowiacy zakładali tu całą administrację – podkreśla. – Do Słupska przyjechało bardzo dużo ludzi wykształconych z Wilna, z jakąś pozycją. Oni zajęli najistotniejsze stanowiska, coś znaczyli. Mieli bardzo duży udział w pierwszym okresie życia polskiego Słupska.

    Rys historyczny towarzystwa przypomniał jego pierwszy prezes Marian Boratyński

    Jubileusz z pompą

    Uroczystość jubileuszowa 35-lecia Towarzystwa Przyjaciół Wilna i Grodna odbyła się 13 maja w sali Polskiej Filharmonii „Sinfonia Baltica” w Słupsku. Otworzył ją hymn towarzystwa – „Wykarczowani”, skomponowany przez Zbigniewa Lewickiego, koncertmistrza Litewskiej Państwowej Orkiestry Symfonicznej. Potem przypomniano krótko historię towarzystwa, nie zabrakło podziękowań. Na scenie wystąpiły zespoły Belle Epoque oraz kaszubski Zespół Pieśni i Tańca „Kacper i Lenka”. Gwoździem programu był koncert galowy Wojskowego Zespołu Wokalnego „Wiarusy”. 

    Czytaj więcej: Zbigniew Lewicki: „Doświadczanie kultury na żywo jest związane z tajemnicą”

    – Jako organizatorowi nie wypada mi się chwalić, ale myślę, że jubileusz wypadł bardzo okazale – ocenia prezes Romański. – Gala trwała trzy godziny, wyróżniliśmy sponsorów i darczyńców, najstarszych i najbardziej aktywnych członków towarzystwa. Otrzymali pamiątkowe grawertony bądź statuetki.

    – Przybyło wielu znakomitych gości – dodaje Krystyna Popiel, sekretarz towarzystwa. – Były obecne lokalne władze, ale był też pierwszy prezydent Maciej Kobyliński, za którego prezydentury towarzystwo powstało. To on też w 2004 r. wręczał nam sztandar, ufundowany przez społeczność Słupska. Prezydent Kobyliński stoi również za obeliskiem odsłoniętym w 2006 r., w parku im. Jerzego Waldorffa, z tablicą upamiętniającą 60. rocznicę zamieszkania Kresowiaków nad Słupią, na którym widnieje Matka Boża Ostrobramska. Tablicę poświęcił wówczas bp Kazimierz Nycz. 

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Warto w tym miejscu dodać, że każdego roku 16 listopada w kościele św. Jacka w Słupsku towarzystwo organizuje oprawę artystyczną mszy świętej ku czci patronki Kresów, Matki Bożej Ostrobramskiej. Ponadto w kościele tym znajdują się dwie pamiątkowe tablice: „Pamięci Rodaków, którzy w Słupsku znaleźli swój drugi dom, a wielu także wieczny spoczynek” oraz „Rodziny Ponarskiej”. 

    Co ciekawe, Krystyna Popiel, bardzo zaangażowana w działalność sekretarz towarzystwa, nie ma korzeni kresowych. 

    – Moi rodzice pochodzą z centralnej Polski, ale moja znajomość z Wilnem zaczęła się dzięki towarzystwu – mówi. – Kiedy wchodziliśmy w 2004 r. do Unii Europejskiej, pojawiły się fundusze na współpracę z zagranicą. Pomyślałam, że można by je wykorzystać na współpracę z Litwą, z tamtejszymi Polakami, by nie było problemu językowego. Zwróciłam się do prezesa, który zapoznał mnie z Janem Andrzejewskim – podobnie jak ja, inżynierem, co tym bardziej mi odpowiadało. Napisaliśmy projekt z rozwoju społeczeństwa obywatelskiego i pojechaliśmy do Wilna. Od tego czasu zaczęła się ścisła współpraca, zaczęliśmy co roku organizować konferencje techniczne z panem Andrzejewskim, jedną w Wilnie, jedną w Słupsku, i tak aż do roku 2021, kiedy pan Jan zachorował i ograniczył swoją aktywność społeczną. Nie zapominamy jednak o nim, byliśmy niedawno w Wilnie, by wręczyć mu odznaczenie kombatanckie, bo przecież był on także działaczem konspiracyjnym. Andrzejewski kładł kamienie węgielne pod naszą współpracę i tym samym rozwój towarzystwa. Był na każdym naszym spotkaniu opłatkowym na Boże Narodzenie, choć to przecież nie jest mała odległość. Przyjeżdżał także często na wielkanocne jajeczko. 

    Najbliższym współpracownikiem Mariana Boratyńskiego (na pierwszym planie) po stronie wileńskiej przez lata był inżynier Jan Andrzejewski (w głębi)

    Widziane z Gdańska

    Jednym z gości na uroczystościach jubileuszowych 35-lecia była Bożena Kisiel, prezes Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej w Gdańsku. 

    – Mamy stałe kontakty z towarzystwem w Słupsku, kontaktujemy się, odwiedzamy nawzajem – relacjonuje. – Słupsk to bardzo piękne i ciekawe miasto. Kiedy tam byłam pierwszy, raz trafiłam na obelisk Kresowian i wtedy zastanawiałam się, dlaczego nie ma takiego w Gdańsku. Postanowiłam, że też będzie, i dopięłam swego. Powędrowałam do nieżyjącego już prezydenta Pawła Adamowicza i wyłuszczyłam mu, że niemożliwe, żebyśmy nie uczcili pamięci ludzi przesiedlonych do Gdańska, którzy tak wiele dla niego zrobili. Znalazł odpowiednią kwotę w budżecie i postawiliśmy pomnik dla wszystkich Kresowian tam, gdzie była stacja kolejowa Gdańsk-Kłodno, na którą docierały transporty z Wileńszczyzny. Słupsk był naszą inspiracją. To miasto ma także w swoim muzeum stałą wystawę o ludziach, którzy go odbudowywali, czyli również Kresowiakach, czego Gdańsk wciąż może mu tylko zazdrościć. 

    W 2006 r. w Słupsku odsłonięto obelisk z tablicą upamiętniającą 60. rocznicę zamieszkania Kresowiaków nad Słupią z wizerunkiem Matki Bożej Ostrobramskiej

    Bożena Kisiel podkreśla, że działacze w Słupsku mają znakomite kontakty z władzami samorządowymi. 

    – Na jubileuszowym koncercie były wszystkie ważne osoby, pani prezydent Krystyna Danilecka-Wojewódzka, przedstawiciel z urzędu marszałkowskiego, a nawet burmistrzowie oraz wójtowie z okolicznych miejscowości – zauważa. – Czuło się w filharmonii taką rodzinną atmosferę, więź między nimi, potrzebę bycia razem. Mają siedzibę przy jednej z głównych ulic, zawsze można tam zajść. To jest bardzo ważne dla ludzi, których dopada czasem zwykła nostalgia. Krystyna Popiel na uroczystość jubileuszową zorganizowała przyjazd osób z domu pomocy społecznej, którzy mają korzenie kresowe. Bardzo mnie to wzruszyło. 

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    – Faktycznie mamy bardzo dobre relacje z samorządem, nie tylko w Słupsku, ale i w Bytowie czy Lęborku, gdzie mamy oddziały – potwierdza Krystyna Popiel. – Nawet starościna z Lęborka osobiście przywiozła na nasz jubileusz jednego z najstarszych członków, 91-letniego pana. Organizujemy tradycyjne spotkania: „Przy wigilijnym stole”, „Przy opłatku”, „Wielkanocne jajeczko”, „Majówka na Kresach”, „Biesiady Kresowe” i bale sylwestrowe. Ważna impreza to Kaziuki nad Słupią, które organizujemy w miesiącach letnich, by można się było spotkać w plenerze nad rzeką. Przyjeżdża gastronomia wileńska, są towarzyszące imprezy kulturalne.

    – Chcemy się nadal spotykać, wspominać, wyjeżdżać, utrzymywać dobre kontakty i po prostu wciąż się rozwijać. Gorzej jest obecnie w relacjach z Białorusią, w kontaktach z Grodnem mamy utrudnienia, ale może przyjdzie lepszy czas. A korzystając z okazji, pozdrawiamy wszystkich Polaków na Wileńszczyźnie, niech o nas nie zapominają – kończy naszą rozmowę z serdecznym uśmiechem prezes Jan Romański. 

    Sztandar Towarzystwa Miłośników Wilna i Grodna został ufundowany przez społeczność Słupska

    | Fot. Danuta Sroka, Krystyna Popiel, Kazimierz Skołysz

    Czytaj więcej: Polacy o Białorusi i Białorusinach: Białoruś idzie śladem Rosji


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 20 (59) 25-31/05/2024

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Śladami Marii Stuart. Wrześniowa wyprawa do Szkocji

    Wrzesień to doskonały moment na to, by wybrać się do Szkocji. Koniec lata i początek jesieni to wszak czas kwitnięcia wrzosów, z których słynnie ten kraj. Znajduje się w nim 85 proc. wrzosowisk całego świata, tworząc przepiękne krajobrazowe kompozycje. Oczywiście...

    W rodzinnym majątku Miłosza

    Wakacje wprawdzie się skończyły, ale wciąż trwa lato, które rozpieszcza słoneczną pogodą. Korzystając z optymistycznych prognoz, warto na weekend zaplanować jednodniową wycieczkę. Choćby do odległych od Wilna o niespełna dwie godziny drogi Kiejdan. A jeśli już w nich się znajdziemy,...

    Refleksje z Połągi

    No i skończyły się wakacje. Ich końcówkę udało mi się spędzić tam, gdzie najbardziej lubię, czyli w Połądze. Nie było mnie w niej kilka lat. Zatęskniłem za wydmami, mięciutkim piaskiem, parkiem u Tyszkiewiczów, wypadem do Kretyngi. Mam swój prywatny ranking...

    Koniec lata w Poniemuniu. Na wysokim brzegu Niemna

    Wyjazd do Poniemunia można w zasadzie zaplanować jako przerywnik w drodze do Połągi, by zażyć jeszcze - wyjątkowo w tym roku hojnego - letniego słońca. Z Wilna to 270 kilometrów, ale droga prosta. Pierwsze dwieście kilometrów jedzie się szybko...