Jarosław Tomczyk: Z czego zrodziła się u Pana niewątpliwa fascynacja Stefanem Starzyńskim?
Grzegorz Piątek: Jestem warszawiakiem, a z wykształcenia architektem. W Warszawie zaś Starzyński jest symbolem idealnego rządzenia, uważanym za najlepszego prezydenta w historii, a także opiekuna architektów i urbanistów, człowieka, który wymyślił Warszawę od nowa przed II wojną światową. To ostatnie prawdą jest może w połowie, ale na pewno stworzył warunki do tego, by wymyślić nową stolicę. Zacząłem się interesować Starzyńskim właśnie od strony architektonicznej, dorobkiem jego kadencji. Dopiero potem zdałem sobie sprawę, że to materiał na biografię polityczną i opowieść nie tylko o planowaniu Warszawy.
Powiedział Pan, że jest uważany za najlepszego z prezydentów… A jak jest w rzeczywistości?
Myślę, że jest jednym najlepszych prezydentów w historii. Był bardzo pracowity, miał pomysł na miasto. Miał bardzo konkretne osiągnięcia przez pięć lat swojej prezydentury, jak choćby: wybudowanie 30 szkół, uporządkowanie arterii wylotowych, założenie kilku parków, budowa Muzeum Narodowego czy też przebudowa ratusza jako instytucji, usprawnienie jego działania. Natomiast doceniając jego osiągnięcia, trzeba pamiętać, że miał znacznie lepsze warunki niż poprzednicy i następcy. Był prezydentem komisarycznym, pozbawionym kontroli demokratycznie wybranej rady miejskiej, narzuconym przez rząd i mogącym liczyć na jego życzliwość, ułatwienia proceduralne czy dostęp do kredytów.
Pozbawiona demokratycznej kontroli władza go nie deprawowała?
Jego prezydentura nie trwała na tyle długo, by móc go porównywać z wójtami czy prezydentami, którzy teraz rządzą w Polsce czwartą czy piątą kadencję. Choć pod koniec rządów dało się zauważyć, że gdy w końcu rozpisano wybory, to Starzyński wykorzystywał cały aparat miejski, by pracował na jego sukces. Te mechanizmy są ponadczasowe. Z biegiem czasu widać, że coraz chętniej korzystał ze splendoru, budował swój wizerunek przywódcy, majestat władzy, wychodził z roli zarządzającego miastem sprowadzonego tylko po to, by uporządkować jego finanse. Odbywał coraz więcej podróży zagranicznych, rewizyt prezydentów miast, przebudował pałac Blanka obok ratusza na reprezentacyjny budynek do bawienia gości. Lubił bankiety, rauty, polowania. Uroczystości odbywały się z coraz większym przepychem, organizowano choćby wiece na stadionie z okazji zakończenia roku szkolnego. Coraz częściej wykorzystywał oprawę dyktatorską, zaczęła mu ona odpowiadać, co zresztą wpisywało się w trendy władzy w Polsce i wielu krajach Europy tej epoki.
Bo zapędy dyktatorskie rzeczywiście miał?
Zawsze, nawet jeszcze zanim został prezydentem. Najwyższe stanowisko, do którego doszedł wcześniej, to wiceminister skarbu, i już wtedy adwersarze go oskarżali, że próbuje niezależnie od swojego miejsca w hierarchii i rozkładu kompetencji tworzyć własną sieć powiązań i narzucać swoją politykę gospodarczą całemu państwu. Nie jest zatem przypadkiem, że największe efekty osiągnął jako niezależny prezydent, a potem komisarz cywilny przy obronie Warszawy w 1939 r., bo wtedy mógł działać tak, jak najbardziej lubił, czyli nie oglądając się na procedury, zależności i mając na widoku wyłącznie określony przez siebie cel.
Sukcesy w zarządzaniu, co ustaliliśmy zgodnie, faktycznie jednak miał.
Wspomniane 30 szkół wybudowanych w pięć lat i dzisiaj musi robić wrażenie. W tym pierwszych dziesięć w pierwszym roku, od początku projektowania do wpuszczenia pierwszych uczniów. Pokazuje to kilka cech Starzyńskiego jako rządzącego: niesamowitą sprawność, determinację, umiejętność wyciskania wysiłku z podwładnych architektów, budowniczych. Pokazuje też siłę znajomości rządowych, bez pieniędzy szybko przydzielonych z banku państwowego to by nie było możliwe. Dowodzi też jego gospodarności. Wiedział, że miasto wyda pieniądze, ale w ciągu paru lat nie tylko podniesie komfort nauczania, lecz także oszczędzi na wynajmie powierzchni, bo do tej pory upychano uczniów w wynajmowanych budynkach. Pod koniec kadencji te pieniądze się już zwróciły, jego rachunek okazał się prawidłowy. Obniżył też większość opłat pobieranych od mieszkańców, taryfy za prąd, gaz, wodę, bilety wstępu do zoo czy Muzeum Narodowego, kalkulując, że więcej ludzi zacznie z tego korzystać i per saldo się to miastu opłaci. I tak się stało.
Odruchowo nasuwa się – cokolwiek odważne – porównanie Starzyńskiego do króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Starzyński bywał do niego porównywany, przez propagandę przed wyborami 1938 r. określany był jako nowy „król Staś”. Myślę, że zasługi Starzyńskiego są dla Warszawy nawet większe. Stanisław August faktycznie był pierwszym królem myślącym o Warszawie jako o stolicy, ale jednak nie miał kompleksowej wizji. Starzyńskiego należy oceniać nie tylko przez to, co zdążył zrealizować, ale też przez olbrzymi dorobek urbanistyczno-planistyczny. Zwiększył bardzo kompetencje miejskiego wydziału planowania, budżet dla niego. W efekcie narysowano nową wersję planu dla Warszawy i wiele planów lokalnych dla poszczególnych terenów. I chociaż do wojny niewiele z nich udało się zrealizować, to stały się podstawą pomysłu na odbudowę miasta po wojnie. Pierwsza linia metra, która powstała w latach 90. ub.w., przebiega śladem wytyczonym w planach Starzyńskiego. To pokazuje ogromną siłę i sens planowania.
Sam prezydent też był w tym kierunku wykształcony?
On w ogóle był dość słabo wykształcony. Adwersarze zarzucali mu, że ma głównie poglądy, a nie wiedzę. Nie skończył żadnych studiów, jedynie szkołę handlową traktowaną jako zawodowa szkoła pomaturalna. Ocen na świadectwach nie miał za dobrych, pochłaniała go najpierw działalność konspiracyjna, potem publiczna.
Poniósł Starzyński jakąś spektakularną klęskę?
Była niewidoczna, zakulisowa. Choć był za pan brat z rządem, próbował wywalczyć lepsze warunki finansowe i prawne dla funkcjonowania samorządów jako prezes Związku Miast Polskich. Polityka podatkowa była dla samorządów bardzo zła, większość pieniędzy zabierało państwo, które czasami coś samorządom oddawało. Te zamiary mu się nie udały.
Jak ostatni przedwojenny prezydent Warszawy znalazł się w obozie sanacyjnym?
Jako młody chłopak, uczeń jeszcze, zaangażował się w strajk szkolny przeciw Rosjanom w 1905 r. Jego starsi bracia zresztą też. To oni ciągnęli go w konspiracji aż do Legionów i sprawili, że się znalazł, gdzie znalazł. Nie był żadnym karierowiczem, który dołączył do rządzących po przewrocie majowym. On się wychował w tym środowisku, które akurat przejęło w Polsce władzę.
Skoro w tę władzę wierzył, w 1939 r. musiał przeżyć szok widząc, jak państwo upadło.
Miał silne poczucie lojalności wobec Polski, swojego obozu. To musiał być dla niego duży cios, ale on miał taką cechę – na którą sam wskazywał w wywiadach, podkreślając, iż jest żołnierzem – że uciekał w działanie. To widać w każdym aspekcie jego życia. Nawet po nieudanym młodzieńczym małżeństwie uciekał od problemów w pracę. Myślę, że w 1939 r. rozczarowania nawet nie przyjął do wiadomości, bo był tak pochłonięty działaniem. Rola komisarza cywilnego przy obronie stolicy pozwoliła mu wyciszyć wszelkie wątpliwości. Zajął się gaszeniem pożaru.
Decyzja, że zostaje, gdy koledzy z obozu sanacyjnego pakowali walizki i wyjeżdżali, była świadoma?
Nie zostawił na ten temat żadnego świadectwa, nie ma żadnego dokumentu. Wiedzę mamy ze świadectw jego znajomych i współpracowników. Myślę, że były dwie decyzje. Że zostaje w Warszawie na początku września i działa przy obronie – ta była prawdopodobnie rozkazem. Natomiast druga, by pozostać prezydentem okupowanej Warszawy po kapitulacji, nie bacząc na niebezpieczeństwo, i próbować zapewnić w miarę normalne funkcjonowanie ludziom w mieście, była już jego świadomą decyzją. Nawet gdy już pod okupacją proponowano mu ucieczkę, mówił, że sprowadziłoby to kłopoty na wielu i on nie może tego zrobić. Ta straceńcza decyzja, wydaje się, była jego własną…
Jak to się stało, że po upadku Warszawy i państwa on jeszcze dobry miesiąc był prezydentem?
To zrozumiałe z punktu widzenia ciągłości zarządzania, nie można milionowego miasta przejąć ot tak sobie. Niemcy pozostawili polski zarząd miejski aż do Powstania Warszawskiego, tyle że pod nadzorem niemieckim. Starzyński przez parę tygodni, do momentu aresztowania, mógł się łudzić, że to się uda. Nie był twarzą okupacji, ale człowiekiem zapewniającym ciągłość i bezpieczeństwo, choćby pensje urzędników i pracowników miejskich.
Czytaj więcej: 77. rocznica Powstania Warszawskiego. Bój mieszkańców stolicy rezonuje w historii
Było to chyba jednak naiwne?
Dzisiaj o tym wiemy, ale trzeba być bardzo wyrozumiałym. Ludzie wojny i okupacje mierzą miarą poprzednich. Warszawiacy w 1939 r. mieli w pamięci okupację niemiecką czasów I wojny światowej. Była uciążliwa, ale nie była okupacją terroru. Mimo że atak wrześniowy był brutalny, to można było mieć nadzieję, że w trakcie okupacji da się jakoś funkcjonować.
Nadal nie wiemy, jak zginął prezydent Starzyński?
W pierwszej wersji książki przyjąłem za prawdziwe ustalenia Instytutu Pamięci Narodowej, że został stracony potajemnie w grudniu 1939 r. w Warszawie, ale wedle opracowania prof. Tomasza Szaroty, który raz jeszcze przeanalizował wszystkie hipotezy, wiele wskazuje na to, że Starzyński został wywieziony w głąb Niemiec i zamęczony w jakimś obozie, może nawet dopiero w roku 1943. Ciała do dzisiaj nie znaleziono, nie ma żadnego dokumentu, można zakładać, że Niemcy chcieli go jeszcze wykorzystać w inny sposób i nakłonić do współpracy. Gdy przestali na to liczyć, potajemnie go zlikwidowali, utrzymując opinię publiczną w niewiedzy, by nie narazić się na masowy gniew, bo w 1939 r. Starzyński stał się ludowym bohaterem, wzorem honoru i patriotyzmu.
Takim pozostał do dzisiaj.
Jego ofiara budzi podziw, ale ja, pisząc jego biografię, musiałem wyłączać tę świadomość. Starać się myśleć o nim jak o aktualnie rządzącym polityku. Wyobrażałem sobie, że jestem dziennikarzem, który wtedy drąży temat, próbuje się czegoś dowiedzieć o Starzyńskim i nie wie, jakie jest zakończenie jego historii.
Niewiele wiemy o życiu prywatnym Stefana Starzyńskiego.
Miał dwie żony. Pierwsze młodzieńcze małżeństwo było nieudane, szybko się rozsypało. Nie zauważył, że pod jego bokiem jego współpracownik kradnie serce żony. Drugie małżeństwo z Pauliną Starzyńską było ponoć bardzo udane, ale też odkryłem, że miał kochankę. Nie mieli dzieci, żona umarła przed wojną. To utrudnia pracę biograficzną. Trochę wywiadów udzielili po wojnie bratankowie Starzyńskiego, zostało parę listów prywatnych, kilkadziesiąt zdjęć. Faktycznie niewiele.
Był jakiś epizod wileński w życiu Stefana Starzyńskiego?
Starzyński w obozie piłsudczykowskim jeszcze przed przewrotem majowym uchodził za specjalistę od spraw wschodnich, zarówno od ZSRS, jak i Litwy. Po przewrocie, gdy Polska nie miała jeszcze stosunków z Litwą, napisał broszurę na temat sytuacji gospodarczej niepodległej Litwy, w której wykazywał straty dla obu stron wynikające z braku stosunków dyplomatycznych i gospodarczych. Pisał, że to bez sensu, że Litwa, mając problemy z brakami zboża, nie może go kupować w Polsce, a Polska używać Niemna jako drogi wodnej. Potem poświęcił się Warszawie, ale po ponownym nawiązaniu stosunków między Litwą a Polską udał się do Kowna, a potem jego mer przybył do Warszawy w trakcie kampanii wyborczej Starzyńskiego. Warszawa ofiarowała zwierzęta do kowieńskiego zoo, o czym prasa się rozpisywała, a wizycie nadano rangę niemalże państwową.
Czytaj więcej: Stalin wziął Litwę za pół Warszawy
Grzegorz Piątek (ur.1980) z wykształcenia architekt. Autor poczytnych i nagradzanych książek. Opublikował m.in. bestsellerową książkę „Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944–1949”, która znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike 2021. „Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja 1920–1939” (o tej książce też rozmawialiśmy z autorem, magazyn nr 44/2022) została uhonorowana Nike Publiczności 2023 i Nagrodą Literacką Gdynia, a autor otrzymał Paszport „Polityki” w kategorii literatura. Na rynku ukazała się właśnie biografia legendarnego prezydenta stolicy „Starzyński. Prezydent z pomnika”, która pod zmienionym tytułem jest nową wersją wydania sprzed ośmiu lat.
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 21 (62) 01-07/06/2024