Więcej

    Prawda sumienia, odbita w czynach. Z moich belferskich doświadczeń

    Bodajbyś cudze dzieci uczył... Ponoć to przekleństwo wywodzi się ze starożytnego Rzymu, gdzie zawód nauczyciela nie cieszył się szacunkiem ogółu. Wykonywali go przeważnie... niewolnicy. Chińczycy zaś złośliwie kierowali te słowa pod adresem swoich największych wrogów. Znaczenie tego złorzeczenia zawsze pozostanie niezmienne: nie ma nic gorszego niż praca nauczyciela. 

    Czytaj również...

    Czasami można odnieść wrażenie, że niektórzy nauczyciele rzeczywiście zostali tą klątwą skrzywdzeni. Wbrew swoim chęciom i predyspozycjom podjęli się wykonywania tego niezwykle trudnego, bardzo często niewdzięcznego, ale jakże szlachetnego zawodu, wymagającego uczciwości, odpowiedzialności, zaangażowania w nauczanie i wychowanie dzieci i młodzieży, najważniejsze – zdający sobie sprawę, że w pewnym stopniu oni mają wpływ na to, jak potoczą się dalsze losy ich wychowanków. Zależność jest oczywista: przede wszystkim rodzice, ale i nauczyciele, czyli ogólnie: dorośli są odpowiedzialni za to, co wyrośnie z ich podopiecznych. 

    Czytaj więcej: Współpraca rodziców i nauczycieli w procesie wyboru kierunku studiów przez uczniów

    Wymagać od siebie i od innych

    Kiedyś przed laty doszłam do wniosku, że każdy z nas (dyrektor i wicedyrektorzy) reprezentuje odrębny typ zwierzchnika. Różniliśmy się stosunkiem do podwładnych, ale też swoich obowiązków: jeden wymagał od siebie i innych, drugi – wyłącznie od siebie, ale niekoniecznie od innych, kolejny – wymagał od innych, ale od siebie – wcale, jeszcze inny nie wymagał ani od siebie, ani od podwładnych. 

    Kluczowe w tym „podziale” jest słowo „wymagać”. Pojawia się ono dwukrotnie w apelu Jana Pawła II, skierowanym do młodzieży polskiej w roku 1983 i cztery lata później na Westerplatte: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali”. Te, wydawałoby się, zwyczajne słowa wielkiego Polaka obrało sobie Gimnazjum im. św. Jana Pawła II jako ideę przewodnią szkoły. Może dlatego jest to gimnazjum polskie od lat najlepsze w Wilnie i w regionie wileńskim? Dyrekcja i nauczyciele wymagają od siebie i uczniów, a to przekłada się na wyniki w nauce.

    Gdy nauczyciel ma kręgosłup

    Najgorsze z moich belferskich doświadczeń kojarzą mi się z pierwszą szkołą, do której trafiłam tuż po studiach. Ośmioletnia, rosyjsko-polska, na pograniczu Wilna i rejonu. Na dojazd do szkoły i z powrotem w moim przypadku codziennie musiałam przeznaczyć trzy godziny. Dyrektorka, której nie było dane mi poznać, postawiła sobie za cel likwidację klas polskich, natomiast część nauczycieli postanowiła pozbyć się dyrektorki, bo miała swoją kandydatkę na kierowniczy stołek. 

    O tych szkolnych perypetiach na przełomie lat 70. i 80. pisał „Czerwony Sztandar”. W czasach sowieckich podejmowanie takich tematów w prasie było raczej rzadkością. Do pracy w charakterze nauczycielki klas początkowych przyjęła mnie nowa pani dyrektor, osoba bezgranicznie oddana szkole i polskości. Jej celem było odbudowanie pionu polskiego. Wcześniej pełniła funkcję wicedyrektorki w jednej ze szkół wileńskich. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. 

    Wydawałoby się, że problem został rozwiązany. Niestety. Był to ktoś obcy, z zewnątrz. Przecież chodziło o to, by szefem placówki został „swój” człowiek. Już pierwszego dnia pobytu w szkole od niedoszłej „dyrektorki” usłyszałam: „Kto nie z nami, ten nasz wróg”. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, o co chodzi, ale nie miałam wątpliwości, że mam kręgosłup i nie dam się zmanipulować. 

    O poziomie nauczania w szkole niebawem się przekonałam. Z braku pomieszczeń młodsze dzieci miały lekcje po południu. Jedna klasa polska uczyła się w starym domu, którego właściciele po wojnie wyjechali do Polski. Budynek był w stanie ruiny, ale jedyna izba jako tako nadawała się do użytku i w niej się uczyły maluchy. 

    To pomieszczenie znajdowało się prawie 2 km od właściwej szkoły, więc codziennie stamtąd zabierałam grupkę dzieci, a po lekcjach odprowadzałam z powrotem. Przemierzaliśmy te kilometry niezależnie od pogody. Gdybym tego nie robiła, rodzice oddaliby je do klasy rosyjskiej, bo droga była bardzo niebezpieczna. Reszta uczniów mieszkała w pobliskiej wsi, więc miała blisko do szkoły. 

    Starsza pani, mieszkająca w pobliżu, przychodziła napalić w piecu i sprzątnąć. Po pół roku ze zdziwieniem stwierdziła, że codziennie przychodzę do pracy. Nie rozumiałam, o co jej chodzi. Okazało się, że nauczycielka, która pracowała tu wcześniej, w pracy się nie pojawiała. Dzieci przychodziły i bawiły się, ta właśnie wiejska kobieta siedziała z nimi trzy godziny, szydełkowała, robiła na drutach. Nie mogła zostawić maluchów bez opieki. 

    W tym momencie, eureka!, olśniło mnie. Zrozumiałam, dlaczego pięcioro uczniów (tylko tylu ich było) w polskiej klasie 7 nie umiało czytać ani pisać, chociaż nie wydawało mi się, że „byli zdolni inaczej”. Co robiłam w klasie 7? Ano na prośbę wicedyrektorki pracowałam za nauczycieli różnych przedmiotów w klasach 5–8, polskich i rosyjskich. Większość z nich wolała być na zwolnieniu lekarskim. Przypomnę, że w czasach sowieckich wolnych sobót nie było. 

    I tak minęły pierwsze cztery lata pracy na pełne dwie zmiany. Dłużej nie wytrzymałam. Z tą szkołą się pożegnałam. I tylko dzieci było mi żal. Po paru latach odeszła również dyrektorka. Nauczyciele okazali się niereformowalni. 

    Czasy były sowieckie 

    Podstawą są fundamenty. Nie tylko w branży budowlanej, również w edukacji. Nauczyciele klas początkowych obarczeni są wyjątkową misją. Moja pierwsza w karierze klasa 5 była wspaniała pod każdym względem. Wszyscy uczniowie uczyli się na maksa, zachowywali się nienagannie. Na zebraniu rodziców o dzieciach mówiłam wyłącznie pozytywnie. 

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Ich reakcja była co najmniej dziwna, patrzyli na mnie jak na kosmitkę. Po zebraniu dowiedziałam się, że w ciągu czterech lat ciągle słyszeli narzekania nauczycielki, że dzieci się nie uczą i zachowują karygodnie. Ja z kolei byłam wdzięczna tej pani, że nie musiałam zaczynać od zera, tylko mogłam uczyć np. z podręczników z Polski. Robiłam to nieoficjalnie. Czasy były sowieckie.

    Po roku – kolejna klasa 5 i… szok! Dzieci nie rozumiały, co czytają (ledwo składały sylaby), co do nich mówię, nie umiały pisać na tablicy, nic, zero nabytych w klasach początkowych podstawowych umiejętności. Wiedziałam, że ich „nauczycielka” zaocznie skończyła polonistykę, że wcześniej pracowała w rosyjskim przedszkolu, że „góra” pisze „gura”, że nie odróżnia znaczenia wyrazów „kierownik” i „kierowca”, że w domu rozmawia po rosyjsku i jej własne dzieci uczą się w szkole rosyjskiej, ale nie myślałam, że to tak bardzo wpłynie na poziom nauczania powierzonych jej maluchów. 

    Nie mogłam tego zbagatelizować, musiałam coś z tym zrobić. Miałam kilka „Ilustrowanych słowników języka polskiego dla dzieci”. Poprosiłam przyjaciół z Polski o 25 leksykonów dla całej klasy. Przed wakacjami każdy uczeń otrzymał konkretne zadanie: przepisać słownik w całości, we wrześniu na pierwszą lekcję przynieść zeszyty z wykonaną pracą. Ponadto wszyscy do czytania otrzymali jednakowe książki. 

    To była trafna decyzja. Po powrocie z wakacji zaczęliśmy się rozumieć, więcej nie miałam z tą klasą problemów. Ktoś powie, że znęcałam się nad biednymi dziećmi, ale zdarzają się sytuacje, gdy cel uświęca środki. 

    Dlaczego rodzice pozwalali nauczycielom na takie edukowanie ich dzieci? Były to szkoły na obrzeżach Wilna, sporo uczniów mieszkało w pobliskich wsiach, rodzice – skromni, zacni ludzie – darzyli nauczycieli pełnym zaufaniem. Trudno mieć o to do nich pretensje. I absolutnie głupim mitem jest twierdzenie, że dzieci ze wsi są mniej zdolne niż te z miasta. Muszę również zaznaczyć, że reszta nauczycieli w tej drugiej szkole była jak najbardziej w porządku.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Można być rzetelnym lub nie

    Praca nauczycieli w dużym stopniu zależy od przedmiotu, jaki wykładają. Najgorzej mają poloniści. Prowadzenie lekcji to średnio 20 godzin tygodniowo, ale do każdej z nich trzeba się przygotować i często przeznaczyć na to dwukrotnie więcej czasu, niż trwa godzina lekcyjna. 

    Ogromnym obciążeniem jest sprawdzanie zeszytów, różnorodnych prac pisemnych, testów, kartkówek itp. Na sprawdzenie jednego wypracowania w starszych klasach trzeba przeznaczyć minimum 15 minut. Gdy ma się 30 uczniów w klasie, rzetelna poprawa błędów średnio zajmuje ponad 7 godzin. Polonista ma takich klas przeważnie pięć. Łatwo obliczyć, ile godzin tygodniowo ślęczy nad zeszytami. Praktycznie za darmo. 

    Poza tym polekcyjna pomoc uczniom, udzielanie konsultacji. Prowadzenie dokumentacji, e-dziennika, codziennie pochłania co najmniej godzinę. Ponadto organizacja różnorodnych imprez (pisanie scenariuszy, przygotowanie scenografii, podział ról, próby itp.), wycieczek, wyjazdy na kolonie (praca 24 godziny na dobę), przygotowanie uczniów do przeróżnych konkursów, olimpiad, dbanie o porządek, czystość i wyposażenie pracowni, dokształcanie się na kursach, uczestniczenie w szkoleniach, konferencjach, zebraniach, kontakt z rodzicami, udział w egzaminach wewnętrznych i zewnętrznych, pisanie planów, sprawozdań, artykułów, opinii/charakterystyk (na prośbę uczniów, np. wyjeżdżających na studia za granicę), programów, projektów etc., etc. 

    Ale… można też do lekcji nie szykować się, zeszytów, prac kontrolnych nie sprawdzać, oceny wystawiać na oko, nie zajmować się uczniami po lekcjach, nie organizować imprez, wycieczek, nie wyjeżdżać na kolonie, nie przygotowywać uczniów do konkursów i olimpiad, nie dbać o pracownię, na szkolenia do Polski pojechać za darmo, ale nie uczestniczyć w zajęciach, tylko realizować swoje prywatne cele, najważniejsze otrzymać odpowiednie zaświadczenie o odbytym kursie, całą papierkową robotę odwalać byle jak. 

    I co? I nic. Płaca zarobkowa w obu przypadkach jest taka sama. Taki „nauczyciel” dzieci nie krzywdzi, nie wymaga, by się uczyły, stawia oceny wyłącznie dobre i bardzo dobre. Wszyscy są zadowoleni: dyrekcja szkoły, uczniowie, rodzice, dziadkowie. Wyniki egzaminów maturalnych (z wyjątkiem rosyjskiego) są tragiczne, ale oskarżyć za taki stan rzeczy zawsze można ministerstwo, agencję oświaty, decydentów itp. 

    Niestety, nauczyciel musi wymagać od ucznia, ale przede wszystkim – od siebie. „Czyli być sobą poprzez wewnętrzną prawdę. Jest to prawda sumienia, odbita w czynach” (Jan Paweł II).

    Czytaj więcej: Polonistyka na Uniwersytecie Wileńskim to studia wieloaspektowe

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Czesława Osipowicz


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 25 (73) 29/06-05/07/2024

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Międzypokoleniowe warsztaty „Polska w naszych sercach” w Kowalczukach

    Dzięki zaplanowanym spotkaniom i warsztatom uczestnicy będą mieli okazję poznać historię wsi Kowalczuki oraz losy polskich mieszkańców tych terenów na przestrzeni lat. Realizację projektu zainaugurowały międzypokoleniowe warsztaty zatytułowane „Polska w naszych sercach”, które odbyły się właśnie z okazji Święta Niepodległości...

    Obchody Dnia Seniora w Rudominie

    Zespoły śpiewacze występowały z dużą werwą i zaangażowaniem. W ich skład wchodziło od dwóch do trzech osób, były również kwartety i zespoły, w których było zaangażowanych do 12–14 osób. Święto zaaranżował klub seniorów w Rudominie „Złoty Wiek”. Wystąpienie jego przedstawicieli wywołało...

    Msza św. w intencji mediów polskich na Litwie

    Zapraszam do wspólnej modlitwy o Boże błogosławieństwo dla dziennikarzy i ich rodzin oraz o miłosierdzie Boże dla zmarłych pracowników mediów polskich na Litwie. Z uszanowaniemks. Tadeusz Jasiński, red. naczelny katolickiej gazety „Spotkania”

    Z Sankt Peterburga do Krakowa przez Wilno. Dzieje rodu Kuźmów

    Powstanie tego rodu jest dość dawne, w obecnych czasach jego opisanie staje się dość skomplikowane i nieproste. Otóż pierwsze wzmianki o Kuźmach pojawiły się jeszcze w XIV w. Kuźmowie mają swój herb rodzinny Jastrzębiec, został im nadany w 1300...