Po utracie Syrii Libia staje się dla Kremla kluczowym krajem w walce o utrzymanie wojskowej obecności w basenie śródziemnomorskim i w Afryce. Główną przeszkodą okazuje się jednak, jak wcześniej w Syrii, Turcja.
Trypolis – beczka prochu
Poniedziałek 12 maja, Trypolis. Do Tekbali Camp, kwatery głównej Brygady 444, wjeżdżają terenowe wozy pełne uzbrojonych po zęby ludzi. To spotkanie na szczycie najważniejszych ludzi odpowiedzialnych za bezpieczeństwo w stolicy Libii.
Przybywają: dowódca Aparatu Wspierania Stabilności (SSA) Abdul Ghani al-Kikli, ps. Ghneiwa, dyrektor wywiadu wojskowego (i dowódca Brygady 444) gen. Mahmoud Hamza, podsekretarz stanu w ministerstwie obrony Abdul Salamem Zoubi, minister spraw wewnętrznych Emad Trabelsi i jego brat Abdullah Trabelsi, dowódca Sił Bezpieczeństwa Publicznego (PSF) oraz dowódcy kilku milicji wywodzących się z Misraty. Formalnie wszyscy uznają zwierzchnictwo uznanego przez ONZ Rządu Jedności Narodowej (GNU). W rzeczywistości różnej maści milicje, często o długich, biurokratycznie brzmiących nazwach, podzieliły między siebie miasto niczym tort.
Premier Abd al-Hamid ad-Dubajba chce go podzielić na nowo, zagarnąć jak największą część. Dlatego jego lojaliści zapraszają na rozmowy w Tekbali Camp szefa jednej z najpotężniejszych zbrojnych formacji w Trypolisie, czyli „Ghneiwę”, po czym go mordują. Zaraz potem Brygada 444 zaczyna przejmować obiekty SSA w stolicy. Na to reagują jednak inne milicje, w tym potężna Ar-Rada. Dochodzi do regularnych walk ulicznych, co kończy kruche zawieszenie broni.
Trypolis wciąż przypomina beczkę prochu. Ad-Dubajba nie zdołał złamać wszystkich milicji, a wielu mieszkańcom stolicy nie podobają się coraz większe wpływy ludzi i bojówek z rodzinnego miasta premiera, czyli Misraty.
Kryzys w Trypolisie uważnie obserwują też rywale ze wschodu Libii. Należy bowiem pamiętać, że kraj jest podzielony na dwie części. W Trypolisie urzędują uznawany przez świat Rząd Jedności Narodowej oraz Rada Prezydencka, formalnie kolegialna głowa państwa. Ale ten ośrodek władzy kontroluje mniejszość kraju: zachód i małą część południa.
Militarnie potężniejszy, kontrolujący wschód i większość południa (w tym większość złóż ropy i terminali naftowych) oraz znacznie stabilniejszy politycznie jest ośrodek władzy w Bengazi – choć nieuznawany oficjalnie przez zagranicę. To parlament Libii, czyli Izba Reprezentantów, powołany przez nią (nieuznawany za granicą) „rząd”, ale przede wszystkim człowiek z realną władzą, czyli gen. Chalifa Haftar, dowódca Libijskiej Armii Narodowej (LNA).
Turcy wypchną Rosjan?
Libia to łakomy kąsek nie tylko ze względu na ogromne zasoby ropy naftowej. Ważne jest jej położenie: stąd można kontrolować kluczowe szlaki śródziemnomorskie, ale też jest to brama w głąb Afryki. Do tego wszystkiego dochodzi kwestia nielegalnej migracji, bo przez Libię płynąć do Europy próbują masy Afrykanów. Wojna domowa, od kilku lat zamrożona, stała się zastępczym konfliktem, w którym dużą rolę odgrywają Egipt czy Zjednoczone Emiraty Arabskie, ale główna oś konfliktu to Turcja – Rosja.
W pierwszych latach wojny domowej władze tureckie popierały Trypolis (najpierw Rząd Zgody Narodowej, a od 2021 r. Rząd Jedności Narodowej), podczas gdy konkurencyjne siły zajmujące wschód kraju opierały się na Egipcie, Zjednoczonych Emiratach Arabskich i Rosji. Jednak wiosną 2025 r. nastąpił nieoczekiwany zwrot: Turcja zaczęła aktywnie nawiązywać bezpośrednie kontakty z LNA, tradycyjnym sojusznikiem Kremla.
A przecież jeszcze kilka lat temu wsparcie tureckich krążowników, dronów i doradców wojskowych sprawiło, że Haftar musiał odtrąbić odwrót z rogatek Trypolisu, gdy wydawało się, że lada moment zdobędzie stolicę (ze wsparciem wagnerowców) i zakończy wojnę domową, przejmując panowanie nad całą Libią.
Ocieplenie relacji niedawnych wrogów – wszak nawet syn Haftara odwiedził niedawno Ankarę – wiąże się z ociepleniem stosunków turecko-egipskich od czasu spotkania prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana i prezydenta Abdela Fattaha el-Sisiego we wrześniu 2024 r.

| Fot. Wikipedia
Elastyczna strategia Ankary
Nie wiadomo jednak, jak długo Kair i Moskwa – ta z kolei mocniej stawia na Bengazi, ale próbuje mieć jak najlepsze relacje także z Trypolisem – będą przyglądać się bezczynnie umacnianiu wpływów tureckich w całej Libii. Zwłaszcza że pakt obronny Ankary z ad-Dubajbą daje tureckim siłom dostęp do libijskiej przestrzeni powietrznej, portów i terytorium. A więc tego wszystkiego, czego wciąż nie może oficjalnie dostać Rosja.
Nie może, bo to GNU jest międzynarodowo uznawanym rządem Libii, a nie „rząd” na wschodzie. Tymczasem dla Kremla, po utracie Syrii, jest to dziś sprawa życia i śmierci. Bez silnej i legalnej obecności wojskowej w Libii utrzymanie floty wojennej na Morzu Śródziemnym oraz możliwość projekcji siły w głąb Afryki za pomocą najemników i „doradców wojskowych” będą bardzo trudne.
Dlatego Rosja usilnie stara się o względy Haftara. Mimo własnych braków na ukraińskim froncie dostarcza systemy rakietowe, czołgi i pojazdy opancerzone. Mimo że Haftar nie jest formalnie przywódcą państwowym, Putin zaprosił go na defiladę z okazji Dnia Zwycięstwa 9 maja.
Teraz, w związku z kryzysem w protureckim Trypolisie, Moskwa może popychać Haftara do uderzenia na zachód Libii. Z dwóch powodów. Po pierwsze, gdyby LNA przejęła cały kraj, można by zalegalizować obecność wojskową Rosji w Libii. Po drugie, wznowienie wojny storpeduje politykę Turcji, która musiałaby opowiedzieć się po jednej ze stron.
Okno możliwości Moskwie powoli się zamyka. Zajęta wojną na Ukrainie i ograniczona zasobami Rosja nie jest już w stanie powstrzymać umacniania się wpływów tureckich w regionie. Elastyczna strategia Ankary, oparta na inwestycjach, „miękkiej sile” i bardziej równoprawnej współpracy, już teraz wydaje się bardziej atrakcyjna dla otoczenia Haftara niż czysto militarne wsparcie ze strony Moskwy.
Sam Haftar, manewrując między zewnętrznymi protektorami, zyskuje coraz więcej przestrzeni do samodzielnej gry. Jeśli tendencja się utrzyma, wschodnia Libia z obszaru wyłącznych wpływów rosyjskich stanie się najpierw areną ostrej rywalizacji turecko-rosyjskiej, a następnie pozycja Ankary w Libii może się ostatecznie umocnić. Wtedy Putin będzie musiał szukać kolejnego punktu oparcia w tej jakże ważnej części świata, po Syrii i Libii. W tej chwili trudno taki w ogóle wytypować…
Czytaj więcej: Był Kaukaz, jest Syria, będzie Libia? Tak Erdoğan ogrywa Putina
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 24 (67) 14-20/06/2025