Dotykamy też krzywdzących dla naszej społeczności terminów rekrutacji na studia oraz tego, w jaki sposób można wileńskiej Filii Uniwersytetu w Białymstoku przywrócić status placówki badawczej. Wspominamy rosyjską taktykę historyczną „dziel i rządź”.
Rajmund Klonowski: Panie Ministrze, brał Pan udział w inauguracji roku akademickiego na wileńskiej Filii Uniwersytetu w Białymstoku. Jakie wrażenia?
Andrzej Szeptycki, wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego RP: Odniosłem bardzo dobre wrażenie – przede wszystkim chodzi o samo miejsce, które odwiedzam po raz pierwszy. Uniwersytet w Białymstoku, przy naszym wsparciu, zbudował nową siedzibę swojej filii w Wilnie, uruchomioną w zeszłym roku. Wygląda nowocześnie, jak przystało na dobrą uczelnię.
Drugą ważną kwestią jest to, że nasz rząd stawia na rozwój kontaktów z Polakami za granicą, szczególnie w obszarze nauki i szkolnictwa wyższego. Ta filia to konkretna realizacja tych działań. W szkolnictwie mówi się o „umiędzynarodowieniu w domu”, tzw. internalization at home – nie każdy może czy chce wyjeżdżać, ale każdy powinien mieć dostęp do międzynarodowego komponentu edukacji.
Polak z Wilna może chcieć lepiej poznać Polskę i język polski, ale jednocześnie nie planuje wyjazdu, bo ma tu rodzinę, dobrze się tu czuje. Filia pozwala pogodzić te potrzeby.
Pojawia się jednak pewna rysa – filia została jakiś czas temu pozbawiona statusu placówki badawczej i obecnie pełni wyłącznie funkcję dydaktyczną [w Polsce w zależności od spełnienia kryteriów uniwersytet może być badawczy, dydaktyczny lub badawczo-dydaktyczny, co wpływa na możliwości, także finansowe – przyp. red.]. To ogranicza jej rozwój. Jakie są szanse na przywrócenie jej statusu jednostki badawczej?
To, o czym pan mówi, wynika ze specyfiki tej placówki i jej zagranicznego charakteru. Filia w Wilnie podlega zarówno regulacjom polskim, jak i litewskim, co nie zawsze jest komfortowe – wymaga prowadzenia podwójnej dokumentacji i spełniania wymogów obu systemów.
Jako Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przyglądamy się tej sprawie, zamierzamy poruszyć ją w rozmowach z litewskimi partnerami i zastanawiamy się, jak skuteczniej wspierać tę filię w realizacji jej zadań.
Ten brak statusu placówki badawczej wpływa też na warunki akredytacji przez stronę litewską. Jako społeczność Polaków na Litwie rozmawiamy z Litwinami, ale to Pan jest przedstawicielem polskich władz.
Dziś jestem tu na inauguracji i mam kilka spotkań, m.in. z panem redaktorem, ale mniej więcej za miesiąc wracam. Chcę wtedy spotkać się także z przedstawicielami litewskiego ministerstwa, żeby poruszyć m.in. kwestie, o których pan wspomina.
Jeśli chodzi o Polaków z Litwy, Białorusi czy Ukrainy, chcących studiować w Polsce, problemem jest obowiązujący od dwóch lat wymóg certyfikatu językowego – uciążliwy zwłaszcza dla absolwentów polskich szkół za granicą, którzy i tak muszą dodatkowo potwierdzać znajomość języka.
To nie jest tak, jak pan redaktor mówi. Nie od dwóch lat, bo problemy, o których mowa, wynikają z rozporządzenia przyjętego w Polsce pod koniec lipca tego roku. Ważniejsze jest jednak coś innego: z punktu widzenia prawa polskiego i europejskiego inny status mają osoby polskiego pochodzenia z obywatelstwem litewskim, a inny – te z obywatelstwem ukraińskim czy białoruskim.
Przepisy dotyczące znajomości języka, o których pan wspomniał, wprowadzono w ramach nowej ustawy wizowej, przyjętej wiosną przez Sejm. Obywatele Litwy, jako obywatele Unii Europejskiej, w ogóle nie podlegają tej ustawie – dotyczy ona tylko cudzoziemców spoza UE. Litwini mogą więc przyjechać do Polski swobodnie, na podstawie dowodu osobistego.
Natomiast polskie uczelnie, które są autonomiczne, mają prawo samodzielnie ustalać zasady rekrutacji – zarówno dla obywateli Polski, jak i cudzoziemców. Od dawna mogły też sprawdzać znajomość języka wykładowego. Część uczelni błędnie zinterpretowała nowe przepisy, uznając, że powinny wymagać od Polaków z zagranicy – także z krajów UE – certyfikatu znajomości języka na poziomie B2. Ponieważ matura potwierdza poziom B1, uczelnie zaczęły żądać dodatkowych dokumentów.
Nie jest to element polityki państwa ani ustawy wizowej, ale faktycznie takie sytuacje miały miejsce na niektórych uczelniach. Polacy z Litwy również znaleźli się wśród osób dotkniętych tymi decyzjami.
Czytaj więcej: Oferta dla maturzysty: studia w Polsce
Zostali na jej skutek upokorzeni.
Raz jeszcze powiem – to nie jest element polityki państwa, lecz autonomiczna decyzja uczelni. Jako minister nie mogę im nic nakazać, bo uczelnie nie są podporządkowane resortowi jak w korporacji, że jest kierownik i rektorzy jako podwładni. To nie jest ta sytuacja.
Skierowałem kilka miesięcy temu list do uczelni, informując, że ustawa wizowa nie dotyczy państw Unii Europejskiej. Wskazałem też, że w kilku krajach UE – na Litwie, Łotwie, w Czechach i we Francji – działają polskie szkoły lub klasy. Zwróciłem się więc z prośbą do rektorów, by uznali, że absolwenci tych szkół wystarczająco dobrze znają język polski i nie trzeba tego sprawdzać podczas rekrutacji. To mieści się w kompetencjach ministerstwa i zostało przekazane uczelniom.
Pan Minister twierdzi, że to nie jest polityka państwa polskiego, ale w praktyce działania komisji rekrutacyjnych uczelni sprawiają, że wiele osób zaczyna kwestionować sens istnienia polskich szkół dla tych, którzy chcieliby studiować w Polsce, ponieważ uczelnie tego nie respektują.
Jest jeszcze jeden istotny element – rozpoczęto prace nad nowelizacją ustawy o języku polskim. Ich celem jest uznanie, że ukończenie szkoły średniej z maturą w języku polskim potwierdza znajomość polskiego na poziomie B2.
Rozwiązanie to będzie dotyczyć głównie absolwentów polskich szkół za granicą, zwłaszcza na Ukrainie, gdzie taki wymóg istnieje ustawowo, ale pośrednio obejmie też obywateli państw UE, od których Polska nie wymaga dodatkowych dokumentów. Dla uczelni będzie to sygnał, że ci absolwenci znają język wystarczająco dobrze, co powinno rozwiązać problem, o którym Pan wspominał.

| Fot. Filia UwB w Wilnie
Czy to uznanie nie będzie dotyczyć znajomości języka polskiego jako obcego? Często właśnie takie certyfikaty są wydawane, co jest nie do przyjęcia dla Polaków z Czech czy Litwy, bo dla nich język polski nie jest językiem obcym.
To kwestia, którą omawialiśmy z przedstawicielami Polaków z Litwy. Dotyczy ona obowiązujących w Polsce rozwiązań ustawowych, a więc spraw, które nie leżą w kompetencjach Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Mam świadomość, że dla państwa język polski jest ojczysty – rozumiemy to i szanujemy. Proponowałbym jednak skupić się na sprawach konkretnych i możliwych do rozwiązania, a mniej na kwestiach symbolicznych, które trudno zmienić na poziomie ustawy.
Przejdźmy do kwestii, które można zmienić. Chodzi o terminy rekrutacji – Polacy na Litwie otrzymują świadectwa maturalne 15 lipca, podczas gdy pierwsza tura rekrutacji na polskich uczelniach kończy się 12 lipca. Czy nie byłoby możliwe, by uczelnie przeprowadzały rekrutację warunkową, bez konieczności dostarczenia samego dokumentu, skoro wyniki egzaminów są zazwyczaj znane wcześniej?
Taka możliwość istnieje, natomiast zasady rekrutacji, w tym terminy, ustalane są w ramach autonomii uczelni. Niektóre uczelnie prowadzą nabór na semestr letni – studenci rozpoczynają wtedy studia w lutym lub marcu. Inne z kolei organizują tzw. wczesną rekrutację, już od kwietnia, zwłaszcza dla studentów z zagranicy, by zapełnić miejsca na październik.
Zdarzają się też skargi w drugą stronę – rodzice młodych Polaków mieszkających w innych krajach UE twierdzą, że w Polsce rekrutacja odbywa się zbyt późno. Ich dzieci zdają maturę w maju i w tym samym miesiącu składają dokumenty na uczelnie w Holandii czy innych krajach, gdzie są wcześniej przyjmowani. W efekcie nie aplikują już do Polski, bo nasze uczelnie zaczynają rekrutację dwa miesiące później.
Mówię o tym dlatego, że otrzymujemy sygnały z różnych środowisk i krajów. Nawet jeśli uczelnie chciałyby dostosować się do potrzeb wszystkich, nie jest to możliwe, ponieważ w każdym kraju inaczej wygląda kalendarz roku akademickiego, rekrutacji i matur. W rezultacie na styku systemów dochodzi do pewnej niekompatybilności – to nie jest niezrozumienie, ale naturalna trudność wynikająca z różnic między krajami.
Precyzyjnie Pan Minister to ujął.
Można zatem rozważyć dwie możliwości. Po pierwsze, warunkową rekrutację lub nabór z niepełnym zestawem dokumentów, które później można uzupełnić. Po drugie, pamiętajmy, że główna tura rekrutacji odbywa się na początku lipca, ale później są jeszcze druga i trzecia tura, w sierpniu i wrześniu, gdy zwalniają się miejsca po studentach, którzy zrezygnowali.
Proponowałem uczelniom, by część miejsc, zwłaszcza na popularnych kierunkach, zarezerwować dla Polaków z Litwy i przyjąć ich po otrzymaniu matury. Takie rozwiązania leżą w gestii uczelni, ale rozmawiamy o nich zarówno z Polakami z Litwy, jak i z uczelniami w Polsce. Jeśli problem nadal będzie się pojawiał, zachęcam do kontaktu z ministerstwem, chociażby tak jak teraz za pośrednictwem polskich mediów na Litwie – będziemy szukać najlepszych rozwiązań.
Widziałem, że znalazł Pan Minister czas na spotkanie z przedstawicielami polskich środowisk naukowych. Czego dotyczyły rozmowy?
Rozmawialiśmy o kilku kwestiach. Po pierwsze, o wymogu podwójnej akredytacji Filii Uniwersytetu w Białymstoku w Wilnie, co z polskiej perspektywy jest nietypowe, bo filie zagranicznych uczelni w Polsce nie mają takiego wymogu. Na Litwie sytuacja wygląda inaczej, dlatego wymaga to analizy i rozmów polsko-litewskich.
Po drugie, omawialiśmy możliwości zacieśnienia i większej instytucjonalizacji współpracy naukowej między Polską a Litwą. Rozmawialiśmy też o rosyjskich wpływach w szkolnictwie wyższym i nauce. Choć na Litwie nie widać bezpośredniego oddziaływania rosyjskiego – nie ma profesorów otwarcie popierających Rosję – to moi rozmówcy zwracali uwagę, że wśród młodzieży kultura i język rosyjski nadal są popularne, postrzegane jako modne. To niepokojący przykład działania rosyjskiego soft power na Litwie i w całym regionie.
Zresztą widzimy też wielu doktorów nauk z Polski, którzy powielają rosyjskie narracje. I to też budzi pewien niepokój.
W Polsce rzeczywiście są tacy naukowcy, o których pan mówi. My zresztą zamówiliśmy taki raport, on się powinien na dniach ukazać, na temat rosyjskiej narracji w polskiej nauce. W sensie, jakie są główne tezy itd. I w Polsce oczywiście tego typu osoby występują. Stąd zresztą było moje zainteresowanie, czy w Litwie są podobne przypadki. Odpowiedź była taka, że jeśli chodzi o samych naukowców, to jak mówię: generalnie nie. Natomiast jeśli chodzi o młodzież, to tutaj rosyjska penetracja jest dużo silniejsza.
Ona odbywa się za pośrednictwem mediów społecznościowych. Na Litwie się pojawiły głosy, że być może należałoby zablokować Telegram i TikToka. Czy w Polsce też są takie głosy?
Powiedziałbym, że pojawiają się różne głosy na ten temat, ale nie jest to poważny wątek debaty publicznej, jeśli pyta pan redaktor o zakazanie tych platform. Obecnie w Polsce większą uwagę poświęca się raczej dyskusji o ewentualnym zakazie używania smartfonów w szkołach – temat ten pojawił się nawet na forum Rady Unii Europejskiej, bo część państw członkowskich wprowadziła już takie rozwiązania lub je rozważa.
Nie mieliśmy jednak doświadczeń podobnych do Rumunii podczas wyborów prezydenckich. Nie prowadzono natomiast poważnych dyskusji o zakazie platform takich jak TikTok. Telegram z kolei nie ma w Polsce większego znaczenia, poza środowiskami uchodźców z Ukrainy.
Jak wygląda współpraca polsko-litewska w obszarze szkolnictwa wyższego i nauki? Jakie są możliwe synergie? Litwa specjalizuje się w laserach półprzewodnikowych, Polska ma perowskity. Dziś spotkał się Pan z jedną z czołowych litewskich badaczek fizyki kwantowej – czy może Pan uchylić rąbka tajemnicy w tej sprawie?
I Polska, i Litwa dążą w ramach Unii Europejskiej do podnoszenia jakości nauki i skuteczniejszego wykorzystania funduszy unijnych, m.in. z programu Horyzont Europa. Choć w tym zakresie notujemy postęp, nadal nie należymy do grona liderów, dlatego współpraca jest szczególnie istotna.
Polska i Litwa podkreślają potrzebę zmniejszenia wewnętrznych różnic w Unii – nie może być tak, że większość środków trafia tylko do kilku wiodących krajów. Zrównoważony rozwój nauki w całej UE wymaga wspólnego działania, by ograniczyć różnice w innowacyjności.
W naukach ścisłych i przyrodniczych Polska i Litwa dysponują specjalistami światowej klasy – Polska m.in. w astronomii, fizyce i biologii molekularnej, Litwa w wybranych dziedzinach technologicznych. W nowym programie ramowym UE mają się pojawić projekty dotyczące technologii podwójnego zastosowania – w nauce wojskowej, energetyce, walce z dezinformacją i kwestiach strategicznych, takich jak przesmyk suwalski. To obszary, w których oba kraje mają wspólne interesy i mogą efektywnie współpracować.
Czy nie powinniśmy również wspólnie badać naszą historię, by rozminowywać te pola, tak jak bywa to w relacjach polsko-ukraińskich czy polsko-litewskich?
Uważam, że historią powinni zajmować się historycy. Dobra nauka wymaga umiędzynarodowienia, dlatego popieram rozwijanie wspólnych badań historycznych, jeśli jest na to wola zarówno po stronie naukowców, jak i władz.
Historia staje się problematyczna, gdy zajmują się nią politycy, natomiast jeśli pozostaje w rękach badaczy – niezależnie od tego, czy się zgadzają, czy spierają – zawsze przynosi to wartość. Wspólne badania nad historią polsko-litewską jak najbardziej popieram.
Problemem jest, że historię naszego regionu lepiej znają Rosjanie niż my sami…
Nie wiem, czy Rosjanie ją znają, ale na pewno potrafią ją wykorzystywać zgodnie z zasadą „dziel i rządź”. W mediach społecznościowych widać działania trolli szerzących treści antyukraińskie czy antylitewskie w Polsce i zapewne antypolskie na Litwie. Rosja nie ma głębokiej wiedzy historycznej, ale świetnie wykorzystuje tematy, które mogą dzielić.
Czytaj więcej: Programy dla studiujących w Polsce
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym dziennika „Kurier Wileński” Nr 41 (116) 11-17/10/2025