Cofnijmy się o kilka lat. Na Facebooku powstał profil o nazwie „Stanisław Wokulski”. Autor profilu zamieszczał zabawne wpisy, tym częściej i tym zabawniejsze, im bliżej były matury. Oczywiście najczęściej dotyczyły niespełnionej miłości Wokulskiego, Izabeli Łęckiej. Jako że „Lalka” w polskich szkołach na Litwie była również obligatoryjna, to i nasi uczniowie podpinali się pod ogólnonarodowe podenerwowanie zbliżającymi się egzaminami.
„Dobry wieczór i cześć!”
Tymczasem niedawno, w Roku Pańskim 2025, pojawił się inny niż zazwyczaj wpis „Stanisława Wokulskiego”.
„Dobry wieczór i cześć! Nie ma lepszego dnia niż urodziny autora »Lalki« na podzielenie się wspaniałą nowiną. Można powiedzieć, że ciąg dalszy nastąpił” – zwrócił się do obserwujących autor profilu „Stanisław Wokulski” na Facebooku.
Nie mylić „Stanisława Wokulskiego” ze Stanisławem Wokulskim, ten pierwszy, w cudzysłowie, jest nieoryginalny, internetowy, czyli prawdziwy, a ten drugi jest oryginalny, czyli fikcyjny powieściowy – no, rozumiemy się.
Jak przypomina polski portal Donald.pl – który słynie ze znacznie zabawniejszych od „Kuriera Wileńskiego” nagłówków do artykułów – administrator „Stanisława Wokulskiego” jeszcze w 2021 r. informował, że się pobrał. Jak do tego doszło? Otóż autor profilu przed wielu laty zażartował – lub, jak to mówią Koroniarze, „pośmieszkował” – że jako Stanisław Wokulski „chętnie wybierze się z maturzystką na jej bal studniówkowy”.
W komentarzach z tego pożartowano, przyjęto to ze szczyptą dowcipu i luzu. Tymczasem jedna z maturzystek odezwała się i poprosiła, by trzymać kciuki za jej maturę. Stanisław Wokulski te kciuki trzymał, ale trzymał niekonsekwentnie, bo zaczęli ze sobą pisać. Po czasie wymienili się prywatnymi kontaktami. Już jako oni-oni, a nie „Stanisław Wokulski” i „maturzystka”.
Czytaj także: Bolesław Prus, jakiego nie znacie
Prawie jak miedzą przepierzeni
Mieszkali od siebie 400 km – niemal jak z Wilna do Białegostoku! To wciąż o kilkaset kilometrów mniej, niż dzieliło dusze i serca powieściowego Wokulskiego i Łęckiej (nazwijmy rzeczy po imieniu – Stasiek do Izy pasowali jak nosorożec do jeża). Ale okazało się niczym w obliczu MIŁOŚCI – a raczej znajomości, bo miłość jeszcze na dobre nie rozgorzała.
Po dwóch latach się spotkali. Okazało się, że prawdziwy Stanisław do prawdziwej Izabeli pasują bardziej niż fikcyjny Stanisław do fikcyjnej Izabeli. Jak to bywa z miłością, szczególnie tak polskoliteracką, zaczęły latać bociany. Tak oto jeden z tych reprezentacyjnych polskich ptaków przyniósł cud życia.
„Gdy tylko dowiedzieliśmy się na badaniach późną zimą, że będzie to chłopiec, postanowiliśmy jego imieniem nawiązać do »Lalki«. Po niezbyt długiej analizie uświadomiliśmy sobie, że tak naprawdę w grę wchodziły tylko dwa imiona. Oczywistym kandydatem był Stanisław, jednak najbardziej podobało nam się prawdziwe imię autora »Lalki«, i właśnie je wybraliśmy po zastanowieniu” – wyjaśnił „Stanisław Wokulski” (znowuż, nie mylić z oryginalnym fikcyjnym Stanisławem Wokulskim).
„Mógłbym jeszcze siedzieć i się rozpisywać, ale wpadłem tutaj tylko na moment – zbliża się chwila zmiany pieluszki i powrót do całej tej rodzicielskiej już rutyny. Na dobranoc oczywiście przeczytam Aleksandrowi fragment »Lalki« i może akurat trafimy na »Pamiętnik starego subiekta«, licząc na to, że będzie to najlepszy sposób na wyciszenie, ukojenie i oddalenie widma kolki, co zapewni spokojny sen całej rodzinie. Panowie Głowacki, Prus i Wokulski – dziękujemy Wam bardzo! Trzymajcie wszyscy za nas kciuki!” – pożegnał obserwujących „Stanisław Wokulski”.
Do naszych bohaterów wkrótce wrócimy. Tymczasem powstaje nowa „Lalka”… Oryginalna ekranizacja z 1968 r. nie była najczęściej pokazywanym filmem w polskich szkołach na Litwie. Nie ze względu na swój poziom, ale trudną dostępność kaset, a później płyt DVD – a zresztą i urządzeń odtwarzających.
Teraz „Lalka” ma być nowa – nie z 1968, a z 2026 r. Ekranizacja ze względu na swój budżet i rozmach już została ochrzczona mianem superprodukcji (przypomnijmy, podobnie określano chociażby ponadczasowy film „Ogniem i mieczem” Jerzego Hoffmana). Jak i czy ta „superprodukcja” trafi do polskich szkół i rodzin na Litwie, wróżyć jeszcze za wcześnie – bo premiera będzie dopiero we wrześniu. Sam z pewnością film obejrzę, bo będzie paru aktorów, których lubię, paru takich, których nie lubię – a film, po którym nie ma czego chwalić ani na kogo narzekać, to film poprawny, ale nudny.
Przy „Lalce” pracuje wilnianka
Warto zauważyć, że przy tworzeniu tej „superprodukcji” udział bierze artystka Ana Vostruchoivaitė, wilnianka (od 1 stycznia – Wilnianka).
Przypominamy, że od 2026 r. w życie wchodzą nowe zasady ortograficzne języka polskiego i teraz Wilnianka będzie zapisywana dużą literą, a nie jak dotychczas – małą, czyli wilnianka. Można to nazwać w pewnym sensie awansem, ale też warto pamiętać, że Wilniuk czy Wilniuczka (rzadko używane słowo) zawsze zapisywało się dużą literą. Nie ma kłamstwa w twierdzeniu, że Wilniuk pod względem pisowni stał wyżej niż warszawiak. Teraz nowe zasady zrównają wszystkich.
Wspomniana Ana Vostruchoivaitė w rozmowie z Emilią Kuncewicz dla TVP Wilno przyznała się bez bicia, że sama powieść Bolesława Prusa nie zrobiła na niej wielkiego wrażenia, gdyż natłok lektur w szkole zlewał się w jedną całość. Ale sama praca nad tym wielkim projektem już wrażenie wywarła spore.
Co więcej, wilnianka zdradziła, że w nowym sklepie Wokulskiego domalowała swoją buźkę i nikt o tym nie wiedział. Podobno ta buźka została pod szyldem… Warto więc wypatrywać, może i do filmu się dostało!
To kto jest ojcem i matką kogo?
Wróćmy do naszych bohaterów. Do „Stanisława Wokulskiego” i „maturzystki”. Ostatecznie „Stanisław” okazał się Piotrem, „Izabela” – Magdaleną. Nowo narodzony Aleksander jest, cóż, Aleksandrem.
Jako „Kurier Wileński” musimy też podkreślić wątki litewskie w tej historii. Są dwa. Jeden faktyczny, a drugiego dopatrzyliśmy się na siłę, tylko aby dać więcej materiału do namysłu w świąteczny czas.
Wątek pierwszy – pewien adwokat w „Lalce” bardzo niefortunnie przedstawił Litwinów. Przyszedł do Stanisława Wokulskiego kupić kamienicę w imieniu baronowej. Jednak aby nie zdradzać tożsamości baronowej, twierdził, że reprezentuje „starego Litwina”. Mówił tak: „Otóż mówię krótko. Jest tu jeden bogaty, ale bardzo skąpy Litwin (Litwini są bardzo skąpi!), który prosił mnie, ażebym mu nastręczył do nabycia jaką kamienicę. Mam ich z piętnaście, ale przez szacunek do pana, panie Wokulski, bo wiem, co pan robisz dla kraju, nastręczyłem mu pańską, tę po Łęckim, i po dwutygodniowej pracy nad nim tylem zrobił, że gotów dać… Zgadnijcie panowie: ile?… Osiemdziesiąt tysięcy rubli!… Co? Kokosowy interes. Nieprawdaż?…” – czytamy w powieści słowa adwokata.
Nie wiemy, jak ten wątek oceniać, być może powinniśmy go oprotestować – ale ponieważ autor od ponad 100 lat nie żyje, nasz protest może doń nie dotrzeć z zakładanym skutkiem. Zostawiamy więc ten temat nacjonalistom po obu stronach, gdyż zdarzało im się już wieszać wizerunki osób zmarłych, to może i tu jakieś przepychanki uda się zorganizować.
Czytaj także: Pomyśl dwa razy, zanim kupisz Barbie
Król Polski z Solecznik
Drugi wątek litewski, już dopatrzony na siłę, tylko po to, aby można było ponarzekać, że prasa jak zwykle Czytelnika mami pustą pisaniną – otóż imię „Aleksander” nosiło wiele osobistości, nie tylko Aleksander Głowacki.
Aleksandrem był też Aleksander Jagiellończyk, wielki książę litewski i król Polski. Tak się składa, że w Polsce pojawiały się od czasu do czasu pomysły na przywrócenie monarchii (pewnie w formule królów wybieranych). Jeśli ma być król Polski, to wypadałoby, aby był z Litwy, jak nakazuje tradycja. No ale jeśli ma królować w Polsce, to dobrze by było, żeby znał język polski. Polacy na Litwie wydają się być wręcz naturalnym wyborem…
Wyobraźmy to sobie – król Polski z Ejszyszek, Wilna albo… Solecznik! Wszak sekretarz Kazimierza Jagiellończyka stąd właśnie był, to czemu by i nie sam król…
No, ale tymczasem – Wesołych Świąt, wilnianki, Wilnianki, wilnianie, Wilnianie, rodacy!
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym dziennika „Kurier Wileński” Nr 51 (146) 20/12/2025 – 02/01/2026

