Nie rozpieszczało ich życie. Jak i wszystkich urodzonych przed wojną. Zresztą, nie mniej łatwy był okres powojenny. A jednak stale dziękują Najwyższemu za wszystkie łaski doznane. Bo modlitwa dla mieszkańców Jaszun — Jadwigi i Jana Bobanów — jest chlebem codziennym, bez którego by żyć nie umieli.
Każdą niedzielę 82-letni Jan Boban wstaje o godzinie 5 rano. Pomodli się wraz z żoną, a potem przez kładkę na Mereczance idzie do kościoła, by być tu na godzinę wcześniej przed Mszą świętą.
Nie tylko uklęknie przed ołtarzem, ale przede wszystkim świątynię otworzy i przyszykuje wszystko niezbędne do Mszy świętej. Albowiem lat już 16 jest tu zakrystianem, czyli kościelnym, spełnia rolę klucznika, dzwonnika, nadzorcy oraz organizatora. To on otwiera i zamyka świątynię, przygotowuje szaty i naczynia liturgiczne do obrzędu. To wreszcie on pomaga w wielu obrzędach, m. in. ślubach, które przypominają mu prawie zawsze jego własny, który wydawałoby się był tak niedawno. A przecież to całe półwiecze już upłynęło…
12 czerwca roku 2010, tak jak przed 50 laty, razem z żoną Jadwigą znów uklękną przed ołtarzem — od wielu lat już rodzimej — świątyni pod wezwaniem św. Anny i ksiądz Andrzej Andrzejewski pobłogosławi ich związek na dalsze lata życia.
O złotych godach rodziny Bobanów naszą redakcję poinformowała gospodyni gminy jaszuńskiej Zofia Griaznowa, która nie tylko każdego mieszkańca zna, ale też cieszy się z jego osiągnięć, a co dopiero mówić o podobnych datach, półwiecza przeżytego razem, które jest nie tylko wydarzeniem dla tej rodziny, ale też przykładem dla wielu młodych — godnego wieloletniego szlaku małżeńskiego.
Jan urodzony na Białorusi. Niedaleko Oszmiany. W tych okolicach jego ojciec prowadził 25-hektarowe gospodarstwo rolne. Do pracy przyzwyczajeni byli wszyscy — rodzice, on, brat, więc nie narzekali.
Potem wojna, która właściwie prawie nie zahaczyła o ich wieś. Owszem, chlew spalili, ale cóż to było w porównaniu z nieszczęściami, jakich w tych latach ludzie doznali.
A potem przyszły lata powojenne, niby pokojowe, a dla ich rodziny tak tragiczne: ojciec i brat wywiezieni zostali na Sybir.
Jan tego okresu nie chce przypominać, widocznie zbyt to ciężkie, bardzo szybko zahacza o lata kolejne, które mimo prześladowań jego jako syna kułaka też nie były najłatwiejsze, ale on, młody, pracowity jakoś to życie układał. Ukończył szkołę mechanizatorów i zaczął pracować na traktorze. Jak przypomina, powodziło mu się całkiem nieźle. Była praca, a jak za chwilę się dowiem, pracując na traktorze i żonę wypatrzył.
Wieś Jadwigi, z domu Łaszczewska, o jakieś cztery kilometry oddalona była od domu rodzinnego Jana. Rodzice się dobrze znali, w kościele spotykali, na rynek jeździli i marzyli, by ich dzieci wybrali sobie pary wśród znajomych, a nie jakiś przyjezdnych, których po wojnie zaczęło się pojawiać coraz więcej.
Więc gdy Jan zaczął do Jadwigi, jak to na wsi się mówiło, „udawać się”, nie mieli nic przeciwko temu — chłopak z rodziny pobożnej, porządnej, pracowitej. Stateczny i już dojrzały.
I bardzo szybko okoliczni mieszkańcy usłyszeli w kościele zapowiedzi Jana Bobana i Jadwigi Łaszczewskiej, a po nich odbył się ślub młodej pary. Jak i przystało — w otoczeniu asysty, swatów, grona ponad 80 biesiadników. Bawili się na dwie strony, najpierw u młodej, potem u młodego, gdzie po ślubie młodzi i zamieszkali.
A potem rozpoczął się codzienny dzień, z większymi i mniejszymi radościami. Największe dotyczyły urodzin dzieci.
Pierworodny, któremu na chrzcie świętym nadano imię Stanisław, urodził się w roku 1962, pięć lat później na świat przyszła Teresa, a dwa lata po niej — Michał.
Tak się ułożyło, że rodzina przeniosła się bliżej Wilna. Początkowo planowali, że w Turgielach zamieszkają, ale tak się świetnie złożyło, że Jan pracę w Jaszunach, w sowchozie otrzymał. Ówczesny przewodniczący Kisielow nie tylko mu pracę mechanizatora zaproponował, ale też dał od razu klucze od mieszkania, żeby zobaczyli, czy im ono odpowiada. Tak i zamieszkali w tym osiedlu, które dla nich stało się bardzo rodzinnym.
Dziś mieszkają tu nie tylko rodzice — Jan i Jadwiga Bobanowie, ale także rodziny ich starszych dzieci — Stanisława i Teresy.
Kilka dobrych lat żyli w mieszkaniu, ale zawsze marzyli o własnym domu i dlatego zaczęli swe marzenia realizować, pracując każdy w miarę swoich sił. Dom budowali prawie siedem lat, aż wreszcie w roku 1984 świętowali tu „wchodziny”, w nowym piętrowym murowanym domu, który dziś… stoi pusty.
„Ale to chwilowo — mówią Jadwiga i Jan Bobanowie, — bo najstarszy syn rekonstrukcję jego przeprowadzi i ze swą rodziną w nim zamieszka. A my wybudowaliśmy na swym podwórku mniejszy, cieplejszy i tego nam wystarcza. No i będziemy mieć bliskich przy sobie, czyli rodzinę Stanisława”. Jak za chwilę się dowiem, córka Teresa też jaszuńska. Mieszka trochę dalej. Michał w Wilnie.
Na jubileusz półwiecza związku małżeńskiego rodziców, oczywiście, że wszyscy, jak te ptaki pod rodzinną strzechę się zlecą. Będzie to jak zwykle wielka radość dla rodziców.
„No, ale największa nasza radość — to Msza święta, którą w sobotę w naszej intencji ksiądz Andrzej odprawi! — mówią zgodnie oboje jubilaci.