Więcej

    Bolszewickie przeżytki w świadomości na Litwie

    Czytaj również...

    Chociaż mimo że w dobie obecnej żadna siła polityczna, żaden wróg nie pretenduje do Wilna, Litwini uważają każde ustępstwo wobec Polaków i egzekwowanie należnych praw mniejszości za swoją przegraną Fot. Marian Paluszkiewicz

    Teza, że Litwini byli dzielnymi wojownikami z bolszewikami, jest dosyć mocna i wystarczająco powszechna na Litwie do dziś.

    Spójrzmy jednak prawdzie w oczy i zapoznajmy się z „rewersem” podawanego mitu, koncentrując uwagę na okresie dziejowym, gdy ważyły się losy Wilna i Wileńszczyzny. W świadomości litewskiej nadal panuje przekonanie o rzekomo wyrządzonej krzywdzie ze strony Polaków po I wojnie światowej z powodu przejęcia Wilna pod swoją administrację, co wywołuje do dziś masę ujemnych emocji i jest przedmiotem ciągłej uszczypliwości ze strony Litwinów, a także rzutuje na stosunek do polskiej mniejszości.

    Polacy czekali na opamiętanie się braci Litwinów, z ugrzecznionym uśmiechem pokornie wysłuchiwali obietnic nadania im należnych praw. Oburzyli się dopiero wtedy, gdy sprawy „Orlenu”, w który wpakowano miliardy dolarów, potoczyły się niepomyślnie. Plany przyczynienia się do energetycznego bezpieczeństwa Litwy, nie zważając nawet na przesadnie wysokie koszty, spaliły się na panewce. Gdy przychylne decyzje ze strony litewskiej odnośnie problemów „Orlenu” nie nastąpiły, a na domiar, tory kolejowe łączące Możejki z najbliższym portem na Łotwie „po bratersku”, a raczej po bolszewicku zdemontowano, cierpliwość „strategicznych” partnerów pękła.

    Mam obawę, że to właśnie sprawa „Orlenu” stała się głównym czynnikiem upominania się o prawa Polaków litewskich, ponieważ jest to swoisty, dość czuły instrument w polityce. Chciałoby się wierzyć, że w stosunkach dwustronnych nie tylko sprawy ekonomiczne, ale także bezpośrednio sprawy polskiej mniejszości są priorytetowe i nieuzależnione od czynników ekonomicznych. Warto jednak pamiętać, że dla osiągnięcia swoich celów, a mianowicie, utrzymania własnego narodowościowego jestestwa państwowego, pojmowanego zresztą dość swoiście, Litwini są bardzo konsekwentni, a stąd mogli i mogą kumać się w razie potrzeby ze wszystkimi, kto jest zainteresowany w ograniczeniu albo nawet zwalczaniu polskości. Nieważne, czy byli to bolszewicy w przeszłości, czy kartoflany dyktator za naszą wschodnią granicą teraz.

    Chociaż mimo że w dobie obecnej żadna siła polityczna, żaden wróg nie pretenduje do Wilna, Litwini uważają każde ustępstwo wobec Polaków i egzekwowanie należnych praw mniejszości za swoją przegraną, ponieważ pragną wycieńczaną kulturowo Wileńszczyznę stopniowo depolonizować. Co do tego zgodne są wszystkie polityczne ugrupowania, różnią się chwyty.

    Ponieważ pokutujące obecnie antypolskie stereotypy ukształtowały się z początkiem uzyskania litewskiej państwowości z pierwszej połowy XX wieku, dla zrozumienia politycznej mentalności braci Litwinów warto właśnie przywołać tamten okres. Szczególne znaczenie na polityczną mentalność Litwinów ma wpływ bolszewicki, trwający w swoistej symbiozie z litewskim nacjonalizmem. Nieliczne potyczki z bolszewikami Litwini skończyli już w drugiej połowie 1919 roku, by dojść z nimi do porozumienia na antypolskiej płaszczyźnie, podpisując 12 lipca 1920 roku umowę, nieuznaną wszak przez żadne z państw, kiedy to bolszewicy wmontowali Litwę w orbitę swojej polityki i po raz pierwszy obiecali jej Wileńszczyznę.

    Od roku 1920 roku rozpoczęła się więc cicha współpraca, scalana antypolskością. Twórca polityki zagranicznej, minister spraw zagranicznych i premier Litwy Augustinas Voldemaras pisał: „Gdy Armia Czerwona atakowała Warszawę, potrzebowała wagonów dla przewiezienia wojska, których mogła dostarczyć Litwa. Upoważniony przez rząd litewski, pojechałem w tej sprawie do Wilna, gdzie rozlokował się sztab armii sowieckiej… Układ w sprawie przekazania środków transportu należało sporządzić tak, by ani Polska, ani sympatyzujące dla niej państwa nie mogły oskarżyć Litwy o naruszenie neutralności”. W podręcznikach historii o takich sprawach Litwini nie piszą. Co gorsza, w zamian podano fakty oczerniające Polskę, wciskając w młode głowy indoktrynowanych uczniów antypolską półprawdę, ukrywając fakty współpracy z bolszewikami.

    „Kiedy tylko Litwini wyczuli, że Armii Czerwonej sprzyja zupełnie wyraźne powodzenie, ich neutralne stanowisko natychmiast zmieniło się na wrogie w stosunku do Polski. Oddziały litewskie uderzyły na polskie siły” — wspominał sowiecki dowódca z czasów wojny polsko-bolszewickiej Michaił Tuchaczewski w swojej księdze „Pochód za Wisłę”. Gdy dowódca korpusu kawalerii bolszewików G. Gaj-chan atakował w roku 1920 Wilno, w okolicach Jewja (Kaźmierzyszki) Litwini zaatakowali Polaków. W kilkanaście godzin po zajęciu Wilna przez bolszewików wkroczył tu litewski pułk Jonasa Černiusa, przez Rykonty posuwał się natomiast oddział pułkownika Kazysa Ladygi.

    A jak wówczas zachowywali się wybrańcy narodu litewskiego? Podczas posiedzenia litewskiego Sejmasu przedstawiciel Polaków Bronisław Laus 6 lipca 1921 roku został publicznie nazwany przez posła, księdza Mykolasa Krupavičiusa „wszą”; podobnym epitetem osoba duchowna obdarowała zresztą całą mniejszość polską na Litwie („wszy naszego litewskiego narodu”). Taki to był stosunek wielu przedstawicieli kleru litewskiego, nieważne, czy był to ks. prałat J. Mačiulis (Maironis), ks. Krupavičius. Podobni księża bardziej tolerowali bolszewików niż Polaków. Proboszcz w Nowo-Święcianach w 1919 roku ufundował i ozdobił kwiatami pomnik komisarza bolszewickiego Jankowskiego-Jankauskasa, którego władze polskie skazały na śmierć za szkodliwą działalność podczas najazdu bolszewickiego.

    Na proboszcza parafii nackiej w byłym powiecie lidzkim skarżyli się nawet Litwini, zarzucając mu, że swoją agitacją psuje stosunki polsko-litewskie. Atmosfera sejmowa nie była lepsza. Poseł J. Bildušas cisnął nawet w Lausa krzesłem. Członek Sejmasu, socjaldemokrata Steponas Kairys 20 sierpnia 1920 otwarcie wyznał w stylu bolszewickim, jaka była rzeczywista przyczyna zatargów z Polakami: „Obecna wojna Polaków z Litwą jest wojną o dwory. Lud litewski może śmiało walczyć i być pewnym, że zawsze doczeka się wydatnej pomocy europejskiego proletariatu i nareszcie osiągnie swe cele” (oklaski na sali).

    Zatem początek nienawiści do Polaków miał w sobie zaczyn klasowy, rewolucyjny, bolszewicki. Bolszewickie nastroje panowały nie tylko w głowach lewicy. Chrześcijańscy demokraci Litwy, zapominając w antypolskim obłędzie o zasadach chrześcijańskich, a nie ustępując bolszewikom w swej lewackości, przywitali oklaskami wypowiedź przedstawiciela Partii Chłopskiej, uprzedniego premiera Mykolasa Sleževičiusa, co zostało utrwalone w stenogramie sejmowym: „Jeszcze raz musimy powtórzyć ludziom pracy to, o czym już niejednokrotnie mówiliśmy, że cała ziemia będzie zabrana obszarnikom (gorące oklaski). Ich (Polaków) miejsce jest, jeśli już nie w więzieniu, to w obozie koncentracyjnym”.

    Jego partyjny kolega Kuzminskas 1 października 1920 roku, czyli jeszcze do akcji generała Lucjana Żeligowskiego, groził przedstawicielom polskiej frakcji: „Chciałbym zwrócić uwagę przedstawiciela Polaków Grajauskasa i innych obszarników, że o ile nie zechcą wyrzec się swoich dworów, może stać się z nimi tak, jak się stało z obszarnikami w Rosji, przecież nie wyszło im dobrze dla zdrowia”. Jak wiadomo, w okresie międzywojennym na Litwie skonfiskowano ponad 2000 dworów, będących ostoją polskiej kultury i tradycji.

    Nienawiść do Polaków i bolszewicka pazerność na cudze mienie jednoczyła zatem wówczas wszystkie partie. Bardzo podobnie jest zresztą w naszych czasach, kiedy to w sprawie Polaków zestrajają zgodnie głos nawet użerające się między sobą partie, odrzucając ich bazujące się na europejskim prawie postulaty. W dniu 8 października 1920 roku, przedstawiciel politotdieła Zachodniego Frontu Armii Czerwonej Moisiej Akselrod telegrafował do litewskiego dowódcy Konstantinasa Žukasa : „Proszę natychmiast przyjąć należące się zgodnie z umową pokojową złoto, a po 2-3 dniach otrzymacie 17000 nowych karabinów i 17 milionów nabojów”. Na co Žukas, właściwie znany rdzennym kowieńczykom jako Konstanty Żuk, gdyż pochodził z polskiej rodziny, do czego się zresztą przyznaje w książce „Žvilgsnis į praeitį”. („Spojrzenie w przeszłość”), miał odpowiedzieć: „Za karabiny i naboje podziękowałem, a złoto poleciłem tym samym pociągiem wieźć do Kowna”.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Tak oto wyglądał litewski „opór” bolszewikom w tym okresie. Jak nadmieniłem, wszystko to miało miejsce za kilka miesięcy do akcji generała Żeligowskiego w Wilnie, który, będąc w obozie obrońców Wilna przed bolszewikami i mając dane wywiadu, rzecz jasna, nie łudził się co do prawdziwego oblicza polityków i wojskowych litewskich, będących w konszachtach z Sowietami i puszczających w niepamięć wzajemne zatargi z bolszewikami, byle działać przeciwko Polakom.

    Zresztą, później ta współpraca z bolszewikami była nadal utrzymywana. Sowiecki dyplomata N. Łunjew w 1928 roku donosił Litwinom: „Litwa może oczekiwać pomocy Związku Sowieckiego w postaci: 1. propagandy przeciwko Polsce z wykorzystaniem słowa drukowanego; 2. w postaci dyplomatycznej interwencji lub protestu; 3. w wyjątkowych wypadkach grożąc militarnie, poprzez ściąganie znaczących liczebnie posiłków bliżej polskich granic”.

    Politycy litewscy podczas uciążliwych pertraktacji, dotyczących podpisania Traktatu polsko-litewskiego w dniu 26 kwietnia 1994 r., ciągle usiłowali przeforsować tezę o rzekomej okupacji Wilna przez Polaków, absolutnie zapominając o swoich układach z bolszewikami. A przecież jest o czym wspomnieć. A. Rukša w swej książce „Walki o niepodległość Litwy” („Kovos dėl Lietuvos nepriklausomybės”) opisuje „wzruszające” chwile litewsko-bolszewickiej przyjaźni w lipcowym Wilnie 1920 roku, opowiada o uroczystym powitaniu przez Litwinów nie tylko litewskich, ale też sowieckich wojsk. S. Tomkevičius tak „odkurza” wspomnienia opatrzone tytułem „Pochody ochotników” („Savanorių žygiai”): „W Wilnie wszędzie mrowiło się od bolszewików, ale oni spotkali nas bardzo uroczyście. Wystawili pułk jazdy, a jakiś dowódca wygłosił czułe i życzliwe wobec nas przemówienie. Na nie odpowiedział dowódca naszej brygady, oficer Ladyga. Dowódcy ucałowali się i bolszewicy zaśpiewali dla nas swój „Internacjonał”.

    Tenże bojowo usposobiony Ladyga na jednym z posiedzeń Sejmu Małej Litwy nawoływał: „Musimy natychmiast zająć wszystkie swoje ziemie etniczne i nawet dalej… Gdy oddamy kilka strzałów, polskie kury się rozsypią”. Śpiewający z bolszewikami K. Ladyga nie przypuszczał, że ironia losu zadecyduje o jego losie w 1941 roku. Został rozstrzelany nie przez Polaków, których tak nie lubił, lecz przez swoich kolesiów z czerwonymi gwiazdami.

    Bolszewicy natomiast traktowali Litwinów jako czasowe narzędzie w walce z Polakami. Zaniepokojony zastępca komendanta Wilna Petronaitis 30 lipca 1920 roku informował Žukasa, iż bolszewicy szykują manifest odnośnie „proklamowania w Wilnie czerwonej Litwy oraz przekazania w jej ręce pełni władzy. Do wojska litewskiego są zasyłani agitatorzy, jest rozpowszechniana literatura bolszewicka, oczerniana władza litewska”.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Tylko porażka bolszewików pod Warszawą uratowała Wilno i Litwę. Dopiero po rozbiciu bolszewików Žukas 21 sierpnia 1920 roku odważył się wręczyć bolszewikom notę protestacyjną, w której zarzuca wcielanie wielu fachowców wojskowych oraz pracowników poczty do wojska czerwonoarmistów, by zdążyć uratować ich przed wywózką do Rosji. Z kolei wywiad litewski składał raporty o przygotowywaniu przez V. Mickevičiusa-Kapsukasa i Z. Alekę-Angarietisa powstania bolszewickiego, zamierzającego usunąć „władzę burżuazyjną”, informowano o działaniu doświadczonych instruktorów. Wileński komitet rewolucyjny 28 lipca 1920 roku donosił, że cywilna władza litewska nie ma prawa wydawać żadnych postanowień, uchwał i rozkazów, a wszystkie dotychczasowe tracą moc. Obecne w Wilnie wojskowe jednostki litewskie wycofały się z Wilna, by, jak stwierdza raport, „uniknąć nieporozumień z bolszewikami w związku z czynioną propagandą wśród żołnierzy litewskich”. Do Moskwy z Wileńszczyzny wysyłano transporty z maszynami, materiałami, zrabowaną zawartością magazynów, sprzętem gospodarczym.
    Gazety bolszewickie coraz mocniej nawoływały w Wilnie do powstania zbrojnego przeciwko „burżuazyjnym ciemiężycielom”. By Litwini nie zaryzykowali przemówić nawet do swoich zwolenników, zamknięto gazetę „Nepriklausoma Lietuva” oraz prolitewską gazetę dla Polaków „Echo Litwy”. Na protesty Litwinów o ignorowaniu władzy litewskiej w mieście komitet rewolucyjny odpowiedział krótko i jednoznacznie: „Żadnej litewskiej władzy nie ma i rewkom nic o tym nie wie”. Tak oto wyglądały czyny bolszewików, z którymi podpisano umowę, jakiej w rzeczywistości bolszewicy nie mieli zamiaru respektować.

    Polonofobia Litwinów była umiejętnie wykorzystana. W związku z wyparciem przez bolszewików wojsk polskich z Wilna, 16 lipca 1920 roku w Kownie odbyła się manifestacja, czemu przewodniczyła zgrana i jednomyślna w swojej polonofobii trójka: chrześcijański demokrata, ksiądz Krupavičius, komunista V. Požela i ksiądz J. Tumas. Jak widzimy, kler litewski po raz kolejny nie brzydził się bolszewickich sukcesów, ci duchowni i bolszewicy pięknie dopasowywali się i uzupełniali nawzajem, aczkolwiek pod jednym warunkiem: że była nim nie miłość do bliźniego, lecz antypolskość.

    Dosłownie w kilka dni po czułej litewskiej manifestacji rozpoczęły się w Wilnie areszty nauczycieli i duchowieństwa, świeżo zawieszone szyldy litewskie zmieniano na rosyjskie. Szatańskie czyny bolszewików, represje wobec duchowieństwa na Wileńszczyźnie, rujnowanie świątyń nie wywierały zbyt wielkiego wrażenia na duchowieństwie litewskim. Górą był bowiem czasowy sukces w walce z Polakami, którzy gromili bolszewików, dokonujących grabieży nie tylko na polskiej, ale i na litewskiej ziemi.

    Antypolska tradycja, która z proimperialnej carskiej transformowała się w antypolską bolszewicką, ma na Litwie licznych zwolenników również w nasze dni. Nie tylko liczni przedstawiciele prawicy, ale i poszczególni przedstawiciele lewicy, udający przyjaciół Polaków, otwierają prawdziwe oblicze, dając upust polonofobii. Ot, chociażby Justinas Karosas, kolejny „wybitny” litewski filozof i polityk, będący przez długi okres czasu komunistą, bez większych dyplomatycznych ceregieli palnął o nas w zaiste bolszewickim stylu: „Jeśli nie chcą integracji, niech jadą do Polski”. Cóż, aluzja niedwuznaczna. Ci, co polegli w walce z bolszewikami w latach 1919-20, oraz ci, którzy zginęli w Ponarach, też nie chcieli pomyślanej po litewsku integracji, czyli asymilacji.

    Jeden z założycieli partii chrześcijańskich demokratów, ksiądz prałat Krupavičius, przewodniczący frakcji w Sejmasie Litewskim w okresie międzywojennym, przyznał się publicznie: „Polacy nie są normalnym narodem na Litwie, ale wynikiem choroby. Gdy państwo litewskie zacznie się goić, ta konsekwencja choroby będzie musiała zniknąć”. Krótko i węzłowato, szczerze i otwarcie. Niestety, była to postać, na której słowach i czynach wzorują się i dzisiejsi działacze. Pierwszy prezydent Litwy Antanas Smetona palnął swego czasu, co później zresztą uważał za błąd: „Szlachta orientacji polskiej musi powrócić na litewskość albo zginąć dla społeczeństwa litewskiego”.

    Podobne bolszewickie nastawienie istnieje do dziś, z tą wszak różnicą, że niechęć jest skierowana w stosunku do Polaków Wileńszczyzny. Walka z polskością psuje społeczną atmosferę. Niewielka jest w tym różnica w porównaniu z okresem z początku XX wieku w Wilnie, który Michał Romer opisał tak oto: „Atmosfera społeczna w Wilnie jest jednak paskudna. Zabagniona strasznie. Litwini przez swój radykalizm językowo-litwinizacyjny czynią miejscowym Polakom sytuację nieznośną i właściwie degradują ich na poziom analfabetów”, a w liście do M. Urbšienė postępowanie Litwinów względem Polaków po odzyskaniu Wilna porównywał do kolonizatorów w koloniach.

    Szkoda, iż władze nie chcą wniknąć w słowa twórcy litewskiego prawa konstytucyjnego, patrioty Litwy, aczkolwiek litewskiego Polaka M. Romera, który twardo sprecyzował: „Polacy na Litwie stanowią typ psychiczny i związek społeczny swoisty, jeden z rdzennych krajowych”, a dla czasopisma „Trimitas” w 1933 roku w artykule „Droga do Wilna”(„Kelias į Vilnių”) przyznawał, że najchętniej zakwalifikowałby siebie do narodu Polaków litewskich, gdyby taki naród istniał. Stanowczo wypowiadał się on przeciwko stwierdzeniu „Litwini mówiący po polsku” wobec Polaków Litwy, uznając równe prawa dla Polaków Litwy i Litwinów. Przychylny narodowościowym aspiracjom etnicznych Litwinów M. Romer, nieraz odczuwał presję nacjonalistów, ale podkreślał: „Pozostanę Polakiem, sztucznie nie będę zmieniał skóry”. Dlaczegoż więc my mielibyśmy to uczynić?

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Litwini tymczasem nie potrafią wyzbyć się antypolskich stereotypów i domniemanych krzywd. Ojciec litewskiego odrodzenia narodowego Jonas Basanavičius, cierpiący na polonofobię, jest uwielbiany przez Litwinów za swoją postawę. Nawet M. Romer oburzał się, że „Basanowicz jest wszakże czystej krwi nacjonalistą”, „węszy na każdym kroku niebezpieczeństwo supremacji polskiej, która jest dla niego straszakiem największym”, „Basanowicz unika tendencyjnie języka polskiego i przechodzi raczej na rosyjski, o ile nie mówią po litewsku”. Czyżby polonofobia stała się zakaźną patologią bolszewicko-nacjonalistyczną?

    Podobnie, po bolszewicku, jest zwalczany i rugowany język polski. A przecież, jeszcze w 1599 roku Mikołaj Dauksza, tak szanowany obecnie kanonik litewski, orędownik języka litewskiego, pisał o języku polskim na Litwie: „Język polski przez ono miłe zjednoczenie Wielkiego Księstwa Litewskiego ze sławną Koroną Polską niemal przyrodzony jest”. Nie językowy zamordyzm przyczyni się więc do rozwiązania niesnasek narodowościowych, lecz przychylna polityka władz wobec litewskich Polaków, przecież obywateli Litwy, w nie mniejszym stopniu spadkobierców dziedzictwa Wielkiego Księstwa Litewskiego, w którym język polski zajmował poczesne miejsce.

    Niech bracia Litwini zaprzestaną wywierać presję w bolszewickim stylu wobec Polaków i pamiętają, że przywiązanie i miłość do języka ojczystego nie jest wyłączną prerogatywą narodu litewskiego. Już od dawna naukowcy zauważyli prawidłowość, że ogólnoludzkie cechy słabną i zanikają, gdy ludzie zapominają o swoich wartościach językowych i etnicznych, są skłonni do otępienia i pozbycia się autentyczności, wyrastają na szkodliwy sobie i państwu nowotwór.
    Nieraz padają zarzuty względem Polaków o rzekomym poparciu komunistów, ale nigdy oskarżyciele nie chcą przytoczyć dane statystyczne. W 1940 roku centralny komitet komunistycznej partii Litwy składał się z pięciu Litwinów, jednego Żyda i jednego Białorusina, a z ogólnej liczby komunistów Litwy, 80,75% stanowili Litwini, 11% — Żydzi, 7,65% — Rosjanie, inne narodowości, w tym i Polacy, razem stanowili tylko 0,6%, a właściwie, ich prawie nie było. Po II Wojnie Światowej liczba Polaków komunistów nieco się zwiększyła, ale procentowo zawsze znacznie ustępowała innym narodowościom. Wystarczy zwiedzić cmentarz na Antokolu w Wilnie, gdzie są pochowani wysokiej rangi działacze i dostojnicy komunistyczni. Nie znajdziecie tam polskiego nazwiska. Bolszewizm był obcy Polakowi, Polacy Wileńszczyzny byli zawsze wierni tradycjom i wierze przodków. I takimi muszą pozostać.

    Jesteśmy potrzebni Litwie będąc harmonicznie wykształconymi i właśnie w tym kierunku, a nie w pielęgnowaniu bolszewickiego stylu we wzajemnych stosunkach muszą być skoncentrowane nasze wspólne wysiłki. Warto wsłuchać się w słowa Tomasa Venclovy, który mówi: „Wilno jest litewskie, ale wątpliwe, czy jego los będzie sensowny, jeżeli nie zostanie chociaż częściowo odtworzona jego wielokulturowa tkanka, pewna tradycja Wielkiego Księstwa Litewskiego”. Litwinom warto pamiętać, że na kilka miesięcy przed śmiercią nawet grzeszący polonofobią prezydent Antanas Smetona uznał, że antypolska polityka państwa litewskiego była błędem, w tym też — jego osobistym. Uczmy się na błędach, by żyć zgodnie i szanując się nawzajem w nowej rodzinie, jaką teraz jest Unia Europejska.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Kamień na „Szlaku Marszałka Józefa Piłsudskiego”

    Nieopodal skrzyżowania szosy Wilno-Ejszyszki i żwirówki z Podborza do Dajnowa (...)

    Ślepa wierność stereotypom tkwi w sensie narodowości

    Bezprecedensowy w ciągu całego okresu powojennego propagandowy atak na (...)

    „Pan z Litwy i po polsku? Nie pojmuję wcale…”

    Jak to się stało, że na Litwie, gdzie obok nazwisk litewskiego pochodzenia było bardzo dużo nazwisk pochodzenia polskiego (...)

    Kim byli nasi przodkowie — obywatele Wielkiego Księstwa Litewskiego

    Coraz więcej ciekawskich kieruje się do archiwum, by dociec, kim jesteśmy (...)