
– Na zawsze pozostanie w mej pamięci jako człowiek, który pozostawił niezatarty ślad w moim życiu. Był przykładem obcowania z ludźmi, urzekał swą skromnością i oddaniem służbie Najwyższemu, Jego przykazaniami będę starała się kierować w swym dalszym życiu – mówi wyraźnie wzruszona Maria Rekść, mer rejonu wileńskiego, która w ostatnich latach i dniach życia Księdza Prałata Józefa Obrembskiego, była jego troskliwą opiekunką i powierniczką.

Szanowanego duszpasterza poznała osobiście dzięki Waldemarowi Tomaszewskiemu, przewodniczącemu Akcji Wyborczej Polaków na Litwie. To on zaproponował, by, niedługo po wybraniu na stanowisko mera, złożyła wizytę w „pałacyku” Prałata. – Był to rok 2005, święto Trzech Króli, jak dziś pamiętam, tremę miałem niesamowitą i było to dla mnie ogromne przeżycie – wspomina pani mer. – Już podczas pierwszej rozmowy odczułam niezwykłe ciepło tego człowieka, emanującą z niego dobroć i niepowtarzalny dar obcowania z ludźmi. Zawsze byłam, jestem i pozostanę pełna podziwu wobec księdza prałata, że potrafił dobrać odpowiednie słowa, czy to obcując z dziećmi, czy z dorosłymi, ze zwykłymi szeregowymi ludźmi, czy też dostojnikami najwyższej rangi – wspomina pani Maria.

Od czasu pierwszej rozmowy już często spotykała się z prałatem i zawsze każde spotkanie było dla niej mocnym pokrzepieniem duchowym, po którym nabierała sił i umacniała się w wierze. – Przyjęcie przez naszą Radę Aktu Intronizacji Chrystusa Króla, to też poniekąd zasługa Księdza Prałata – stwierdza gospodyni podstołecznego rejonu. – To On ciągle powtarzał, że przy dowolnym ustroju, w dowolnym czasie i układach, zawsze trzeba być z Bogiem. „Bez Boga, ani do proga”- zwykł powtarzać Patriarcha Wileńszczyzny. Zdaniem Marii Rekść, miłość do Boga i zwykłego człowieka zawsze stała u niego na pierwszym miejscu i była jego życiowym credo. Dlatego też wymagał, aby trwać w wierze, dbać o krzewienie religii i przede wszystkim w jej duchu wychowywać dzieci i młodzież.

– Ksiądz był zawsze dobrze zorientowany, co dzieje się w kraju i na świecie. Bardzo przeżywał z powodu narastającej fali emigracji i pozostawionych bez opieki dzieci – kontynuuje pani mer.
– Nie dbał o wygody i nigdy nie zezwolił na remont swego słynnego „pałacyku”, ani też nie chciał słyszeć o przeprowadzce w jakieś bardziej wygodne miejsce, ale zawsze pamiętał i dziękował ludziom, którzy opiekowali się nim na co dzień: gospodyni pani Stanisławie, lekarce Girdziušiene, pielęgniarce Pranute – opowiada pani Maria.
Przypomina też przypadek, gdy ksiądz prałat – chociaż niechętnie – zgodził się na kurację w szpitalu santoryskim, a było to przed obchodami 102. jego urodzin. Stan zdrowia księdza pogorszył się wtedy bardzo i wszyscy spodziewali się jego odejścia. Lekarze również początkowo nie chcieli go przyjąć, wiadomo, ponad stuletni staruszek, cóż dla niego mogliby zrobić?

Badania krwi jednak wykonali i okazało się, że 102-letni ksiądz Józef ma wyniki właściwe… 75-latkowi! Pełni podziwu wobec witalności księdza, poczucia humoru, cierpliwości i pokory, pracownicy szpitala otoczyli go nadzwyczaj troskliwą opieką. Zresztą, jak twierdzili później, „to nie my go leczyliśmy, ale on nas kurował”. Ksiądz prałat przebywał w specjalistycznym pokoju, za który od pacjentów pobierano solidną opłatę, ale kierownictwo szpitala uczyniło gest i nie wzięło żadnego przysłowiowego grosza. Widocznie niepospolita siła ducha i osobowość księdza poruszyła wszystkich i wyzwoliła najszlachetniejsze odruchy i uczucia… Zresztą ksiądz prałat zawsze starał się łączyć ludzi i nigdy nie dzielił ich według narodowości, czy wyznania.

Wielką miłością ks. prałat Obrembski darzył śpiew i zawsze prosił o piosenkę. Śpiew towarzyszył mu do ostatnich tchnień życia. Zatroszczył się o to ks. Henryk Naumowicz, który, wraz z ks. Józefem Aszkiełowiczem był przy nim w ostatnich dniach, godzinach i minutach życia, a ks. Henryk przywoził ze sobą śpiewające religijne piosenki kobiety z Dukszt. W ostatnich chwilach życia towarzyszył mu też śpiew i modlitwa dzieci ze szkoły, która obrała go za swego patrona.
Organizatorzy pogrzebu uwzględnili to zamiłowanie księdza prałata i postarali się, aby jak najwięcej chórów kościelnych umiliło mu czas ostatniej drogi…
Pani Maria jest mocno przekonana, że to dzięki Opatrzności Bożej spotkała na swej drodze tak wielkiego Człowieka, który na zawsze pozostanie nie tylko w jej wdzięcznej pamięci, ale też w pamięci wszystkich ludzi Wileńszczyzny.
|