Kościół i wspólnota rozlokowane są chyba w jednym z najpiękniejszych miejsc naszego miasta. Stoi ma małym wzgórzu tuż nad brzegiem Wilii. Wpatruje się frontem w tę:
„Wilia naszych strumieni rodzica/
Dno ma złociste i niebieskie lica/
Piękna Litwinka co jej czerpa wody/
Czystsze ma serce, kraśniejsze jagody”.
Kościół wpatruje się w te fale i nurt, co tak spokojnie płyną, a czasem bywają nieco buńczuczne. To zupełnie tak jak w naszym życiu: raz pogoda i spokój w sercu panują, innym razem burze grasują.
Trudno powiedzieć, jakie intencje mieli architekci, ale myślę, że rzeka i kościół nie są tu przypadkowe. W kościele ukoisz ducha, a gdy wyjdziesz nad rzekę, orzeźwisz ciało. I chyba niejeden niewierzący po prostu całym swym jestestwem to poczuł. Wszak serce i duszę każdy z nas ma, nawet jeśli w tę ostatnią nie wierzy, to zawsze coś w swojej podświadomości odczuwa, a po takiej cichej harmonijnej aurze czuje się weselszy, bardziej silny na ciele, pełniejszy planów i nowych pomysłów.
I choć kościół sam jako takowy nie jest czymś wyjątkowym pod względem architektonicznym, to zawsze przyciągał i nadal przyciąga wiernych swoim usytuowaniem i pamięcią oraz szacunkiem do historii, a ta ostatnia nie szczędziła bolesnych ciosów.
— Jesteśmy dość starą wspólnotą, którą ja czasem żartobliwie nazywam „wiejską w środku miasta” bo jeszcze względnie niedawno były to obrzeża miasta. Parafia jest więc o głębokich tradycjach naszych dziadów, pradziadów i w tej chwili wspólnota zrzesza mniej więcej 95 tysięcy wiernych, co nie oznacza, że wszyscy są praktykujący. Dziś tak się wiele rzeczy pomieszało, że czasem niektórzy nawet nie wiedzą, do jakiej parafii należą, bo albo tak rzadko przychodzą do kościoła, albo biegają po różnych kościołach. Generalnie jednak mamy mocne korzenie i silny trzon wiernych — opowiada ks. proboszcz Arūnas Kesilis.
Na chwilę podczas naszej rozmowy zatrzymaliśmy się nad tym „bieganiem” po różnych kościołach. Mój rozmówca tego jednoznacznie nie potępia, ale jest zdania, że każda wspólnota parafialna jest w pewnym sensie rodziną, a rodzina nie powinna mieszkać oddzielnie. Niestety, dziś ludzie często nawet własnego domu nie mają: pół roku ktoś mieszka w Anglii, potem w Irlandii lub Norwegii i tak to już jest.
— Mieliśmy jednak to szczęście, że nasz kościół nie był zamknięty podczas sowieckich czasów. Czasem z większymi, czasem z mniejszymi stratami, ale przetrwaliśmy i nie trzeba było tworzyć parafii od nowa, jak to się zdarzało innym kościołom. W takiej parafii jest lżej pracować, bardziej wzrasta wiara, ma się ludzi, na których zawsze można polegać, z wieloma się obcuje i spotyka osobiście, a jak się kogoś z nich nie widzi w kościele, to w sercu budzi się pewien niepokój, czy aby coś złego się nie stało — z wyraźnym zadowoleniem i w pewnym sensie dobrą dumą w głosie mówi o swojej parafii ks. proboszcz.
No, a skoro tak, to co się dziś w tej parafii dzieje, czym na co dzień żyje wspólnota? Parafię, tak symbolicznie i może zbyt odważnie można by nazwać, że jest „bożych łask pełna”, gdyż właśnie tu na podwórzu stoi figura Matki Bożej przy której często przede Mszą św. i po ludzie się modlą i która zawsze jest ukwiecona.
Prócz proboszcza pełni tu posługę kapłańską jeszcze pięciu księży: ks. Tadeusz, ks. Donat, ks. prof. Kazimierz, ks. prof. Kęstutis i ks. Algirdas. Wydawać się może, że rąk „do pracy” niemało, ale wszak „żniwo” codziennie jest bardzo duże. I śmiało można powiedzieć, że gdyby nie pomoc i aktywność samych wiernych, wielu rzeczy nie dałoby się zrobić. To tak jak w rodzinie, jeśli całe „gospodarstwo” spada na jedne barki, trudno wówczas o ład i porządek.
Na terenie parafii działa 5 chórów zarówno młodzieżowych, jak i starszych (2 polskie, 3 litewskie). Są 3 bardzo silne grupy neokatechumeniczne. Przyjmowane tu są osoby od 16. roku życia, które powinny uprzednio przejść pewien kurs katechezy przygotowawczej, gdyż neokatecheza nie jest niczym innym, jak drogą do odnowienia tego, do czego zostaliśmy zobowiązani podczas chrztu św., czyli na stałym pogłębianiu swojej wiary. Jest to najstarsza wspólnota przy parafii, bo istnieje już 20 lat. Należą do niej ludzie w różnym wieku, niektórzy nawet całymi rodzinami.
Twardo „na nogach stoi” także grupa „Rodzina rodzin”. Jest to grupa, która się zbiera na czytanie Pisma Świętego, jego wyjaśnianie, wszelkiego rodzaju dyskusje dotyczące aspektów naszej wiary, etyki, moralności. Tu ludzie wzajemnie się wspierają, pomagają jeden drugiemu w sposób chrześcijański opierając się na Biblię rozwiązywać takie lub inne problemy swojej codzienności. Wszak niekoniecznie wszystkie nasze problemy powinien rozwiązywać ksiądz. W bardzo wielu przypadkach, jako osoby autentycznie wierzące (jeśli nie mamy wykrzywionego sumienia), możemy jeden drugiemu pomóc, udzielić dobrej porady, przestrzec przed nieodpowiednim zachowaniem się itp.
— Istnieje także „Legion Maryi”, do którego należą przeważnie osoby starsze. Ich misja polega głównie na modlitwie i odwiedzaniu chorych, bo pełnimy opiekę nad jednym ze szpitali, a konkretnie nad kliniką stomatologiczną przy ul. Žalgirio. Nie ma tam za wiele praktycznej pracy, ale jest też sporo cierpiących ludzi, którzy czasem bardzo potrzebują modlitwy — dodaje proboszcz.
To prawda, wielu z nas wciąż jeszcze nie docenia modlitwy, a tymczasem nawet nie zdajemy sobie niekiedy nawet sprawy z tego, ilu ludzi codziennie za nas się modli i ile przez ich modlitwy ominęło nas nieszczęść, chorób, ile osób się nawróciło do Boga, odzyskało spokój ducha, wyszło z nałogów. Szczególnie tych ostatnich często podziwiamy mówiąc — jak wielką siłę woli miał ten człowiek. Tylko nigdy nie wiadomo, co było większe: siła woli, czy łaska Boga wymodlona przez jakąś staruszkę.
A właśnie nałogi. Ksiądz Arūnas jest zdania, że to nie zawsze skutek dobrowolnego wyboru samego człowieka, czy jego rozwięzłego trybu życia. To jest ciężka choroba, która bardzo często uderza w człowieka, gdy mu coś złego się stało, dopadło jakieś nieszczęście i wówczas, gdy człowiek staje się słaby fizycznie i duchowo. Wówczas nieświadomie zaczyna szukać jakiegoś ukojenia i nie bardzo zdaje sobie sprawę z tego co robi. I tak niepostrzeżenie wpada w coraz głębsze błoto, z którym już sam nie może poradzić.
— Mamy u siebie od wielu już lat prężnie działający klub Anonimowych Alkoholików (AA), a prowadzą go sami alkoholicy, którzy już z tego wyszli. To bardzo ciężka praca, ale i skuteczna, jeśli jest systematycznie i już do końca życia prowadzona. Uważa się, że jeśli 10 proc. uczęszczających stale do takiego klubu wyszło z nałogu, to już bardzo dobrze — dodaje proboszcz.
Ale przecież to bardzo mało, czy nie jest to syzyfowa praca? Czy warto? I tu odpowiedzi zapisanej przez św. Łukasza udziela nam sam Chrystus mówiąc: „Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zagubioną aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu…”.
Odpowiedź bardzo jasna i jednoznaczna — warto szukać nawet jednej owcy i ratować choćby jednego człowieka.
I jeszcze jeden moment. Myślę, że nieprzypadkowo tak wielu doktorów Kościoła i sam Kościół jako instytucja Chrystusa dość sporo uwagi przywiązują do wybieranych imion, by to byli święci patronowie i by nam ciągle towarzyszyli w życiu. Podobnie jest i z kościołami. Powyższy kościół obrał za swego patrona św. Rafała Archanioła, którego zarówno księgi chrześcijańskie, jak i żydowskie nazywają jednym z siedmiu najwyższych duchów niebieskich, księciem aniołów i mówią o wielkiej jego roli w życiu człowieka.
I tu już chyba nic ująć, nic dodać. Na niwie tej parafii pracuje wielu wspaniałych „żniwiarzy”: św. Rafał Archanioł, kapłani oraz cały lud wierny: dzieci, młodzież, dorośli i nawet ludzie w bardzo sędziwym wieku. To taka jedna duża wielopokoleniowa rodzina. Oby tak było nie tylko jeszcze przez wiele, bardzo wiele lat, ale „do końca świata i dalej”. Szczęść Boże!
BOLESNE KARTKI HISTORII
W latach 1702-1706 kościół powstaje staraniem magnata Michała Koszczyca jako kościół podmiejski. Dość szybko kościół przejmują jezuici, którzy tuż obok zbudowali zespół klasztorny. Po kaście Zakonu Jezuitów wszystko przejmują pijarzy, ale ze względów finansowych musieli sprzedać część klasztoru, a nowi właściciele urządzili tam koszary. Nowe zniszczenia klasztoru i kościoła (całe wnętrze kościoła było zniszczone) przynosi rok 1812. Kolejne zdewastowania przyniosły władze carskie.
Po długich staraniach i prośbach w 1860 roku kościół zwrócono wiernym. Dziś kościół jest zabytkiem późnobarokowym, a ołtarz główny zdobi obraz „Święty Rafał Archanioł wznoszący się do nieba”.
Mówiąc o bolesnych sprawach nie sposób pominąć kapliczki, która stała kiedyś przy Zielonym Moście obok kościoła. Dawniej stała tam twierdza. Po jej wyburzeniu postawiono drewniany krzyż. Gdy w XVIII wieku zbudowano tu kościół pw. św. Rafała, a już dużo wcześniej istniała Wileńska Kalwaria, zamiast krzyża zbudowano kapliczkę z figurą Pana Jezusa niosącego Krzyż. Wówczas ludzie zaczynali bowiem obchodzenie Drogi Krzyżowej od tej kapliczki i tak szli aż do pierwszej stacji w Bołtupiu. A że i ta kapliczka sowietom przeszkadzała — ją też zniszczyli.