Z racji litewskiego przewodnictwa w UE nasz kraj jest gospodarzem szczytu. Wilno więc stoi przed jednym z największych w swojej najnowszej historii wyzwaniem politycznym, a faktycznie już tylko logistycznym.
Polityczne ambicje naszych liderów i ich marzenia o sukcesie szczytu legły w gruzach po tym, jak Ukraina wstrzymała negocjacje w sprawie umowy stowarzyszeniowej z UE. Podpisać umowę przewidywano właśnie w Wilnie.
Na przysłowiowe otarcie łez rozczarowanych polityków w Wilnie zostaną parafowane umowy stowarzyszeniowe z Gruzją i Mołdawią. Zdaniem analityków, te dwa państwa nawet razem nie mają ani znaczenia, ani wagi dla integracji europejskiej, co ukraińskie aspiracje proeuropejskie.
W Wilnie jednak nie tracą nadzieję na sukces na szczycie Partnerstwa Wschodniego. W środę minister spraw zagranicznych Linas Linkevičius oświadczył, że w razie zmiany ukraińskiej pozycji Unia Europejska jest gotowa negocjować w Wilnie podpisanie umowy stowarzyszeniowej.
— Jeśli nastąpi zmiana sytuacji i Ukraina powie „Tak, chcemy”, to zbierzemy się pilnie i będziemy rozmawiali o tym, co możemy zrobić w tej sytuacji. Jeśli zajdzie taka potrzeba, to jesteśmy gotowi do organizowania niezbędnych posiedzeń — powiedział w środę dziennikarzom minister Linkevičius. Nie wykluczył też możliwości, że umowa stowarzyszeniowa zostanie jednak przez Ukraińców podpisana.
Pewnym optymizmem naszych polityków napawają też sygnały ostatnio przesyłane z Kijowa.
W środę również ukraiński premier Mykoła Azarow oświadczył, jego kraj wciąż jest zainteresowany podpisaniem dokumentu stowarzyszeniowego z Unią. Zapewnił też, że prace przygotowawcze nad umową „nie zostały przerwane ani na chwilę”. To, co za granicą odebrano jako wycofanie się z podpisania umowy, czy też wstrzymanie negocjacji w tej sprawie, Azarow nazwał „pauzą”. I, jak wyjaśnił, pauza jest potrzebna do dopracowania szczegółów porozumienia z Unią.
Wcześniej, po rozmowie tel
efonicznej ukraińskim prezydentem Wiktorem Janukowyczem, nasza prezydent Dalia Grybauskaitė oznajmiła, że Ukraina nie podpisze umowy i robi to pod presją Kremla, który aktywnie sprzeciwia się europejskiej integracji Ukrainy. Żeby zniechęcić Ukraińców do europejskich aspiracji, władze rosyjskie stosują taktykę kija i marchewki — w razie podpisania umowy grożą władzom w Kijowie wprowadzeniem sankcji gospodarczych, a nawet zerwaniem współpracy gospodarczej w ogóle, zaś w razie odstąpienia od umowy obiecują Ukraińcom wielomiliardowe kredyty oraz preferencje cenowe w sprzedaży rosyjskich surowców energetycznych na Ukrainę.
Zdaniem wielu obserwatorów, ta rosyjska taktyka okazała się skuteczną, bo skutecznie zniechęciła władze Kijowa do umowy stowarzyszeniowej z Unią. Pojawiają się też opinie, że to sam Kijów rozgrywa sytuację i ją wykorzystuje do wynegocjowania z Brukselą najlepszych warunków, na jakich umowa zostanie podpisana. Głównie chodzi o pieniądze, czego w negocjacjach z unijnymi politykami Kijów nie ukrywał od dawna. Wymieniano nawet kwoty, jakie przekonałyby władze w Kijowie do stowarzyszenia z Unią — 20 mld dolarów amerykańskich potrzebnych niezwłocznie Ukrainie na podtrzymanie znajdującej się w złym stanie sytuacji gospodarczej i rekompensowanie ewentualnych strat w razie odwetu gospodarczego ze strony Rosji.
Premier Ukrainy, również wcześniej, mówił też o kwocie 150 mld USD, jakich jego kraj będzie potrzebował w ciągu najbliższych 10 lat na przeprowadzenie reform politycznych i gospodarczych wynikających z umowy stowarzyszeniowej.
W odpowiedzi od unijnych polityków Ukraińcy usłyszeli, że mogą liczyć na 1 miliard dolarów pomocy po podpisaniu umowy stowarzyszeniowej. Oferta ta jeszcze bardziej zniechęciła Kijów do negocjacji z Unią, a prezydent Janukowycz nazwał ją „jałmużną”, której Kijów nie potrzebuje.
Dynamiczny rozwój sytuacji wokół u
mowy stowarzyszeniowej z Ukrainą może świadczyć, że za kulisami i oficjalnymi oświadczeniami wciąż trwają napięte negocjacje, a raczej targ o europeizację Ukrainy. Wczorajszy ton prezydenta Janukowycza wobec Rosji może dowodzić też, że unijnym negocjatorom, przynajmniej na razie, udaje się przekonać władze w Kijowie do przystąpienia stowarzyszeniowego do UE. W środę prezydent Ukrainy ostro skrytykował rosyjską politykę handlową wobec Ukrainy i oświadczył, że jego kraj będzie nadal zmniejszać objętości zakupu rosyjskiego gazu, żeby zmusić Rosję do zmniejszenia cen na gaz, które dla Ukrainy są jedne z największych w Europie.
Ukraińskie władze znajdują się również pod presją społeczeństwa, bo od tygodnia w ukraińskich miastach nie milkną protesty przeciwko wycofania się Ukrainy z umowy stowarzyszeniowej. Główny wiec — Euromajdan — odbywa się w Kijowie na Placu Niepodległości, gdzie przed laty odbywała się Pomarańczowa Rewolucja. Wczoraj zwolennicy ukraińskiej eurointegracji oświadczyli o zjednoczeniu swoich sił ponad rozbieżności polityczne. Z ostatnich badań opinii społecznej wynika również, że większość (41 proc.) Ukraińców chce stowarzyszenia z Unią, a nie z Rosją (33 proc.).
Póki Ukraińcy protestują u siebie, a w korytarzach Moskwy, Kijowa i Brukseli trwają zmagania polityczne o przyszłość Ukrainy, Wilno tymczasem przygotowuje się na przyjęcie licznych delegacji ze wszystkich krajów unijnych oraz objętych Partnerstwem Wschodnim. Już od środy w centrum Wilna oraz na trasie z lotniska do centrum są ograniczenia w ruchu, które potęgują korki. Od środy do piątku przewidziano wiele imprez kulturowych, dyskusji, a przede wszystkim spotkań politycznych. Najważniejsze z nich — robocza kolacja uczestników szczytu — odbędzie się w czwartek w Pałacu Władców.
W szczycie weźmie udział ponad 1 500 członków zagranicznych delegacji i akredytowanych dziennikarzy.