Niedługo po likwidacji przez „Fakira” w Wilnie, w kruchcie kościoła pw. św. Katarzyny przy ul. Wileńskiej, Czesława Ancerewicza, redaktora wydawanego przez Niemców „Gońca Codziennego”, Józef Mackiewicz oskarżył egzekutorów AK o zabicie człowieka modlącego się w ławie strzałem w tył głowy.
Przebieg akcji był jednak zupełnie inny. Egzekucja, przeprowadzona po wydaniu wyroku przez Wojskowy Sąd Specjalny, spełniała wszelkie wymagania „formalne”, łącznie z odczytaniem początkowej formuły wyroku. 16 marca 1943 r. o godz. 15.30 obserwujący z kościelnej kruchty wejście do swojego domu Ancerewicz usłyszał od egzekutora „W imieniu Rzeczpospolitej muszę Pana zabić”. Potem padły dwa strzały. Centrala niemieckich służb bezpieczeństwa w Berlinie (RSHA), w oparciu o raporty przesyłane z Wilna i Kowna, poinformowała władze polityczne III Rzeszy, że został „zamordowany” sprzyjający Niemcom redaktor naczelny jednej z polskojęzycznych gazet.
Ten „akt terroru” znajdował się, jak wskazywano w raporcie, dopiero w fazie rozpracowywania operacyjnego. Funkcjonariusze gestapo, jeszcze na przełomie kwietnia i maja 1943 r., nie byli pewni, że była to akcja polskiego podziemia, chociaż skłaniali się ku tej hipotezie.
Egzekucja skazanych wyrokami podziemnych sądów była nie tylko realizacją orzeczeń polskiego wymiaru sprawiedliwości. Była również, w sferze szerszej, naturalnym odwetem mordowanych mieszkańców podbitego terytorium. W Wilnie jednak cele egzekutorów AK bywały, jeśli tak można to określić, niekiedy zastępcze. Należy to zapisać in plus na konto kadry dowódczej Kedywu. Nie było, jak w Warszawie, masowych represji wobec ludności cywilnej czy też ulicznych egzekucji. Zasada podstawowa jaka obowiązywała polskie podziemie w Wilnie była prosta. „Mieliśmy rozkaz — pisał we wspomnieniach oficer kontrwywiadu i Kedywu Kazimierz Rutkowski — nie dopuścić do zabicia oficera niemieckiego, ponieważ to musiało pociągnąć za sobą surowe represje”. Granica ta w mieście nie została przekroczona. Z korzyścią dla obu stron, szczególnie tej słabszej, rozumiejącej stosunek sił i możliwości odwetu okupanta, którego akcję represyjną wilnianie mogli poznać po likwidacji we wrześniu 1943 r. inspektora litewskiej policji kryminalnej Mariana Padaby.
Sergiusz Kościałkowski „Fakir” żył intensywnie. I tak zginął. Po wejściu bolszewików w sierpniu 1944 r. zapisał w dzienniku: „Staję wobec dawnych wrogów. Musi dojść do walki na śmierć”. 4 lutego 1945 r., gdy organizował oddział partyzancki, wówczas liczący 50 żołnierzy, zaskoczony został przez sowiecki zwiad wojskowy w Raubiszkach koło Podbrodzia. Po ponad godzinnej walce i ciężkim zranieniu ewakuowany został przez podkomendnych furmanką w kierunku Niemenczyna. Umierał na pokrytych śniegiem leśnych traktach Wileńszczyzny w dniu symbolicznym: rozpoczęcia w Jałcie konferencji aliantów i „sojuszników naszych sojuszników”, oddającej wschodnie województwa II RP pod okupację sowiecką. Miasteczka i wsie terroryzowane przez grupy czekistowsko-wojskowe były już wtedy przed partyzantami często zamykane. Pogrzebany został nad jeziorem Dubińskim. Po kilku tygodniach, w czasie wiosennej odwilży, ekshumowany, zawinięty w koce, przepasany wojskowym pasem, jechał w ostatnią podróż do Wilna. Z Błużnian do szutrowego traktu na saniach. W połowie drogi między Niemenczynem a Podbrodziem został przeniesiony na tylne siedzenie przejętego przez „polskich bandytów”, znajdującego się w dyspozycji rządu sowieckiej Litwy, Citroena. Po prawej stronie siedział ojciec, po lewej stryj, obok kierowcy łączniczka. Prowadził podkomendny. Na Rossie w kaplicy cmentarnej przyjmował „karawan” młodszy brat Przemysław. Pochowany został w kwaterze wojennej. Ze względów konspiracyjnych ze zmienionymi datami urodzin i śmierci.
Spoczął obok Czesławy Wyrwas „Kotki”. Została zastrzelona przez spanikowanego wartownika oddziału AK trzy miesiące wcześniej. Sądząc, że nadjeżdżają bolszewicy, oddał do łączniczki kilka strzałów. Na Rossę transportował „Kotkę” i „Fakira” ten sam żołnierz, Rudolf Dogil. Kilkanaście metrów dalej spoczywał rozstrzelany w połowie lipca 1944 r. przez żandarmów AK Jarosława Skrodzkiego „Zeksa” (późniejszego zastępcę S. Kościałkowskiego) pod fałszywym zarzutem współpracy z gestapo żołnierz 1. Brygady Wileńskiej Stanisław Lendzion „Zwierz”. „Fakir” w połowie lat 30. toczył z nim walki bokserskie na ringu. W czasie służby w Egzekutywie, po zbadaniu sprawy, Kościałkowski odmówił likwidacji kolegi twierdząc, że zarzuty wobec Lendziona są fałszywe. Blisko tych szczątków na cmentarnym pagórku znajdował się też grób zmarłego, w wieku niemowlęcym, w 1922 r. brata „Fakira” (Jana). Gdyby jeszcze znalazła się tam mogiła Józefa Mackiewicza, którego Sergiusz Piasecki miał z powodu rzekomej „kolaboracji” z Niemcami zastrzelić na podstawie odwołanego następnie wyroku Wojskowego Sądu Specjalnego, byłby to obraz w pełni tragiczny. Niedaleko grobu Kościałkowskiego stanie w latach 90. nagrobek poległego w Krawczunach dowódcy „Fakira”, wspomnianego por. Czesława Grombczewskiego „Juranda”. Do dzisiaj symboliczny. Na przeoranym spychaczami cmentarzyku przy ul. Pióromont koło Wilii nie udało się dotychczas odnaleźć jego szczątków. Sanitariuszka, na której rękach „Fakir” umierał, Wanda Kiałka „Marika”, aresztowana przez „specgrupę” NKGB trzy tygodnie później pod Oszmianą, powróci z łagrów Workuty do PRL-u po dziesięciu latach spędzonych w obozach pracy niewolniczej. Po prawie 70 latach, we wrześniu 2012 r., „Marika” i syn „Fakira” (Andrzej), który przyleciał z Australii, spotkali się pierwszy raz we Wrocławiu. W lipcu 2014 r. licząca 92 lata sanitariuszka wyjechała ze stolicy Dolnego Śląska i w 70. operacji „Ostra Brama” stanęła nad grobem swojego dowódcy na Rossie.
Przetrwały do dzisiaj, przejęte przez podkomendnych, a następnie ojca fragmenty dziennika „Fakira”, mapnik, ryngraf, broń krótka. Także kilkaset zdjęć rodzinnych z okresu zaboru rosyjskiego, pierwszej wojny, dwudziestolecia międzywojennego, a także kilka ujęć z majątku Tietańce pod Ejszyszkami z lata 1942 r., gdzie ukrywał się przed wejściem do służby w Egzekutywie AK. Tyleż samo fotografii zachowało się z wiosny 1944 r. ze służby w brygadzie „Juranda”. Te ostatnie wykonane na odprawie 1. i 3. Brygady przed kościołem w Kamionce koło Turgiel, w czasie marszu na trakcie, powożącego „linijką” (wozem dowództwa „Jedynki”), siedzącego na krześle za „Jurandem” i „Korabem” w czasie nabożeństwa we wsi. Wtedy jeszcze można było wykonywać zdjęcia. Natomiast po wejściu bolszewików aparat fotograficzny w rękach podkomendnego mógł — po przejęciu kliszy przez wroga — doprowadzić do wielu tragedii. Z tego okresu nie znamy żadnej fotografii oddziału „Fakira”. Żołnierze tej formacji w znacznej części pozostają także bezimienni. Oprócz Polaków w oddziale tym służył Karaim, Gruzin, Rosjanin, Białorusin, Niemiec. Ostatni zapis dokonany przez S. Kościałkowskiego w dzienniku 3 lutego 1945 r. w Raubiszkach brzmiał optymistycznie: „Przestrzeliwaliśmy karabiny maszynowe. Przed odmarszem 1. drużyna szturmowa kaprala „Beka” śpiewała. Chłopcy, jak mi się zdaje, dobrani. Przy pierwszej okazji zobaczymy”.
Był krewnym premiera, ministra spraw wewnętrznych, komisarycznego prezydenta Warszawy, wojewody białostockiego, oficera Oddziału II Sztabu Głównego WP, właściciela majątku Orwidów na Wileńszczyźnie, Mariana Zyndram-Kościałkowskiego. Sprawnego organizatora polityki Marszałka. Źle czuł się jednak w drugiej połowie latach 30. przebywając w przejętej politycznie przez „pułkowników” Warszawie. Napisał tam kilkanaście swoich wierszy. Jak wspomniano wcześniej pochodził z rodziny polsko-francuskiej. Stąd znajomość języka tych, co nie chcieli umierać za Gdańsk. I temperament kresowiaka. Urodził się na wygnaniu, w Orle, gdy niemieckie armie próbowały zajmować państwo rosyjskich carów, w czasie ewakuacji rodziny na tereny zachodniej guberni Rosji. Pięć lat przed rozbiciem armii bolszewickiej pod Warszawą. Trzydzieści lat później poległ pod Wilnem w przypadkowym starciu z synami tychże bolszewików. Dwa tygodnie po śmierci, w Ławżach pod Oszmianą, czekiści z pionu dywersji pozafrontowej (Rosjanie, Polacy, Litwini, Białorusini), pozorujący formację partyzancką „własowców” zamierzającą nawiązać współpracę wojskową z Polakami, wymordowali jego oddział. Uprowadzili dowódcę, Włodzimierza Mikicia „Jaremę”. W nocnym ataku na wieś zabili 50 żołnierzy, spalili także osadę mordując także prawie wszystkich mieszkańców. W następnych latach agentura, zgodnie z wytycznymi działającego wówczas na Wileńszczyźnie i nadzorującego oddziały pozorowane oficera Zarządu IV NKGB w Moskwie, legendy sowieckiego szpiegostwa i dywersji pozafrontowej, mjr. Stanisława Waupszasowa, legendowała masakrę jako mord dokonany przez „białopolskie bandy”. Mieszkający w pobliskich Łukszanach, po ekspatriacji osiadły w Ełku, wnuk powstańca styczniowego, żołnierz 3. Brygady AK, Franciszek Jusiel „Wolny”, odwiedzając w końcu lat 60. znajdujące się pod okupacją sowiecką rodzinne strony zastał w Ławżach „pola zarośnięte krzakami”. Obecnie w miejscu liczącej wtedy sześć domów osady istnieje pod lasem pole z ogrodzoną metalowym płotem kapliczką i tablicą. Napis brzmi: „W tym miejscu była wieś Ławrze. W nocy z 23 na 24 lutego 1945 r. została spacyfikowana przez wojska NKWD. Zginęli wszyscy mieszkańcy oraz stacjonujący oddział samoobrony AK”.
Dorastał na ulicy polsko-żydowskiego Wilna z szybko weryfikowanymi przez życie młodzieńczymi planami zmiany tego świata. W latach 20. wychowywał się w cieniu starszego brata (Mariana Kościałkowskiego), bywalca paryskich i warszawskich salonów artystycznych, malarza, rysownika, rzeźbiarza, łagiernika, żołnierza II Korpusu, uchodźcy. Nie lubili się od zawsze. Już po śmierci „Fakira” starszy brat pisał w listach prywatnych o młodszym tak, jakby ten był jego osobistym wrogiem. Z nutą pogardy. A młodszy mógł być bardziej bratem wspomnianego na wstępie swojego imiennika, działającego w Sowietach wywiadowcy i przemytnika, przez Oddziału II SG WP wyrzuconego ze służby za łączenie działalności wywiadowczej z kontrabandą, zażywanie kokainy i buntowniczy stosunek do przełożonych, Sergiusza Piaseckiego. Człowieka zmuszonego walczyć o przeżycie w sferze kryminalnej, aresztowanego za napady rabunkowego, więźnia z ponad jedenastoletnim stażem, oficera Kedywu spod Ostrej Bramy, emigranta ukazującego w literaturze faktu doświadczenia „zakordonowego” wywiadowcy, przemytnika, werbownika, egzekutora. Najlepszego dowódcy wileńskiej Egzekutywy AK. „Kupiłem — pisał w jednej ze swoich autobiograficznych powieści Piasecki — doskonały rewolwer parabellum, a do niego sześć zapasowych magazynków i sto nabojów. Bardzo lubię rewolwery tego systemu. Przy dobrym obchodzeniu się z nimi to niezawodna broń. A jak wygodnie się układa w dłoni i z jaką szybkością można strzelać i zmieniać magazynki. Cudne „kopyto”.
Sergiusz Kościałkowski i Sergiusz Piasecki, którym w Wilnie przyszło być egzekutorami, z zamiłowaniem do Parabellum, kobiet i pióra, rozumieli się znakomicie. W mieście stopniowo poznawali się w mieszkaniach, na ulicznych kontaktach, zdobywając wzajemne, trudne w pionie Kedywu, zaufanie. Zaułek ulicy, kruchta kościoła, brama kamienicy, formułka „W imieniu Rzeczypospolitej”, strzał, poprawka, odskok w bramę prowadzącą przez labirynty podwórek, bram, oficyn. W parku zmiana ubrania podanego w teczce przez łączniczkę na inne. Wyjazd na kilka dni za miasto. Aż ustaną obławy. Cenili się od pierwszego spotkania. I pierwszej akcji. „Konrad” (Piasecki) znał już paczkę (Egzekutywę) i przejął się informacjami (o kadrze). Parę spotkań wystarczyło nam. On poznał mnie, ja jego”, zapisał „Fakir” w dzienniku. Ten, który przeżył i zdołał wydostać się z matni bolszewickiego „wyzwolenia”, po latach życia na uchodźstwie, wegetując w biedzie emigranta, opisał ich wspólne akcje w dwóch autobiograficznych powieściach. Trzeciej, rozpoczętej na krótko przed śmiercią, nie zdążył dokończyć. Był to obraz ich służby ukazany przez Sergiusza starszego (o lat kilkanaście; rocznik 1899) z szacunkiem dla Sergiusza młodszego (rocznik 1915). Przez osiadłych w PRL-u kolegów (egzekutorów i wywiadowców) odrzucony i krytykowany z zazdrością. Faktycznie Piasecki ukazał w tych tomach realia relacji wewnętrznych, przedstawiał bezsilność garstki ludzi, początkowo bez broni, mających wykonywać wyroki śmierci na agentach i kolaborantach w obliczu potężnego przeciwnika grożącego odwetem na ludności cywilnej. Ten młodszy „brat”, jak wspomniano, został śmiertelnie ranny w starciu z bolszewikami pod Wilnem. Poległ tam również jego zastępca Jarosław Skrodzki „Zeks”. Także egzekutor. Oddział z umierającym na furmance „Fakirem” ewakuował z Raubiszek Wiesław Mincer „Marek”. Również, osiadły po ewakuacji z Wileńszczyzny w Toruniu, egzekutor.
Przed wybuchem wojny „Fakir” czytywał powieści swojego późniejszego dowódcy, skazańca zwolnionego w 1937 r. z więzienia na Świętym Krzyżu dzięki wstawiennictwa Melchiora Wańkowicza. Gdy w grudniu 1939 r. przedzierał się z grupą znajomych z Warszawy do Wilna, wspominał poznane z tych książek epizody z rajdów wywiadowczych Piaseckiego. „Noc była niestety księżycowa — relacjonowała uczestniczka tej wyprawy Irena Kościałkowska — gwiazdy iskrzyły się na niebie, a prowadziła nas Wielka Niedźwiedzica. Naturalnie, wspominaliśmy Piaseckiego, autora Wielkiej Niedźwiedzicy. Mróz był potężny, niemniej było nam gorąco, pić się bardzo chciało, więc łykaliśmy śnieg”. Do nauczycieli w szkołach, przełożonych w urzędach, dowódców w oddziałach polowych, „Fakir” miał stosunek zazwyczaj buntowniczy. Uczęszczając do gimnazjum w Wilnie, kształcąc się w klasie z późniejszą aktorką i wywiadowczynią Egzekutywy, Hanną Skarżanką, nie został promowany do klasy następnej. Jednym z niewielu, których kawalerzysta (co znamienne) cenił, był artylerzysta, komendant 1. Brygady Wileńskiej AK por. Czesław Grombczewski „Jurand”. Przede wszystkim jednak wzorował się na wspomnianym starszym „bracie”, Sergiuszu Piaseckim. W jednym ze swoich wierszy ten młodszy tak pisał o końcu swojej ziemskiej egzystencji:
Palę swoje szczątki.Wiek stary to śmierć życia,/śmierć uczuć młodości!/Hańba pamięci niezatartych przeżyć./Zasnąć, jak burżuj, z poduszką pod głową —/wstyd to prawdziwy,/hańba boskości szlachetnego ciała./Wstrętne są ziemskie spod krzyża odory:/opuchłe cielska i spróchniałe kości./Tak umrzeć może przeciętny jegomość,/a nie pan wolnej, nieśmiertelnej myśli./Ja tu protest ośmielam się złożyć./Nie będę gnił, nie będę się w rynsztoku trumny tarzał./Bo kocham piękno śmierci,/jak życia powabne kwiaty!/I tak, jak ja spłonę/by Bogu — Ojcu proch oddać w ofierze./Palić się będą wierni kochankowie nieba…
Tomasz Balbus
Cd. w kolejnym
wydaniu magazynowym
.