Sergiusz Kościałkowski egzystencję wojenną miał podobną jak Sergiusz Piasecki w okresie swojej służby w „dwójce”. Nieprzystającą do szarej codzienności.
Ukrywał się w domu na Zarzeczu na tej samej ulicy (Popławskiej), gdzie swego czasu mieszkał Feliks Dzierżyński. Konfidentka niemieckiej policji kryminalnej, którą zastrzelił z wyroku podziemnego sądu (Danuta Wyleżyńska), została pochowana na cmentarzu Bernardyńskim niedaleko grobu matki „Żelaznego Feliksa”. Spoczął tam również zlikwidowany przez „Fakira” Czesław Ancerewicz. Nie tylko redaktor „Gońca”, ale także oficer Oddziału II Sztabu Głównego Wojska Polskiego na Suwalszczyźnie i Wileńszczyźnie (1919-1922), piłsudczyk, kontakt operacyjny komórki wywiadu Komendy Okręgu Wileńskiego AK.
Różne role „Fakira”, nie tylko konspiratora, egzekutora, dowódcy, ale również ojca, męża, poety i oficera ceniącego wdzięki tej piękniejszej części podziemia, po ponad 70 latach, nie są łatwe do uchwycenia. Po wymordowaniu lub społecznej marginalizacji tworzących Polskie Państwo Podziemne pokoleń Drugiej Rzeczypospolitej prowincja sowieckiego imperium (PRL) zabijała pamięć o żołnierzach walczących o niepodległość Polski. Bezpieka komunistyczna po fizycznej likwidacji dowódców AK przejmowała archiwa, aresztowała podkomendnych, mordowała oficerów. Propagandziści kreowali żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych w Kraju na „bandytów”. Partyjniacy zwalniali ich z pracy. Wychowankowie komunistycznych linii genealogicznych nazywają ich do dzisiaj „kontrowersyjnymi”. „Przywykłem do zawodów i rozczarowanie przeżywam bez bólu. Pluję na zbydlęciałe w niewolniczym ukłonie społeczeństwo. Inteligencja, nieinteligencja. Jedna cholera, jeden strach. Strach jest motorem postępowania” — zapisał w dzienniku „Fakir”, będąc już komendantem oddziału polowego AK.
W Wilnie jako oficer Kedywu Sergiusz Kościałkowski był skuteczny. Z tendencją do młodzieńczej brawury. Działał na znanym sobie terenie: na swojej ulicy, w dzielnicach, w których się wychowywał, w bramach i uliczkach, które wcześnie „schodził”. Cechy młodości i wybuchowy temperament stanowiły mieszankę niebezpieczną. Nie tylko dla wrogów. Także dla samego siebie. „Zrobiłem parę ostrych numerów, które napełniają mnie satysfakcję” — zapisał w dzienniku. Gdyby nie wojna, z taką energią do życia, wyglądem południowca, nienaganną prezencją, politycznymi koneksjami, zostałby zapewne dyrektorem w Urzędzie Wojewódzkim Wilna lub naczelnikiem w Urzędzie Skarbowym Warszawy. Na tej ostatniej posadzie pracowałby krótko. Do czasu, kiedy nie powiedziałby słów kilka wojewodzie w stopniu pułkownika lub generała.
Skrojony na miarę garnitur kupiony za ostatnie pieniądze, dobrany krawat, błysk w oku, sprężysty krok, w czasie wojennym skórzana kurtka, przyciągały kobiety. W każdej konspiracji i partyzantce płeć piękna pozwala odreagowywać spotykaną śmierć, zapominać o rozpryskiwanych na ścianach bram mózgach skazańców, skleconych z desek trumnach z kolegami chowanymi na wiejskich cmentarzykach, drewnianych krzyżach stawianych na skrajów lasów przy mogiłach podkomendnych. Także o krwi i bandażach, śmierdzących onucach, wszach, pocie, głodzie, czyli życiu codziennym w lesie. Zapomnieć o walce toczonej nie tylko z wrogami. Również z samym sobą. Zapomnieć na krótko, by rano wyjść z kamienicy na kolejną akcję likwidacyjną, czy też wyjechać konno ze wsi na kilkudniowy rajd po „zapaskudzonym” bolszewikami terenie.
W Wilnie, gdy nie ubezpieczał egzekutorów, strzelał skazańców. Słowa „W imieniu Rzeczypospolitej”, w kościele, pod Ostrą Bramą, pod cerkwią na Zwierzyńcu, w bramie kamienicy, gdy był na to czas, padały. Potem dwa, trzy strzały. „Nasz stosunek do tego rodzaju ludzi (likwidowanych) — pisał dowódca „Fakira” Jerzy Urbankiewicz — był bardzo bezosobisty. Owszem brzydząc się tak zwanym strzałem „katyńskim” strzelaliśmy z przodu, co najwyżej z boku. Ale emocje zamazywały rysy. Wykonywaliśmy te wyroki w warunkach prawie zawsze pełnego zagrożenia własnego, przeważnie w jasny dzień, w miejscu publicznym”. Na sukces każdego egzekutora w postaci udanego zamachu pracowało kilkanaście innych osób. Byli to ludzie zajmujący się obserwacją zewnętrzną, łącznością, ubezpieczeniem, udostępnianiem mieszkań, przechowywaniem broni.
Technikę wykonywania likwidacji przedstawił Sergiusz Piasecki: „Z odległości trzech, czterech kroków, albo i bliżej. Wystarczą dwa strzały. Pierwszy między oczy, trochę w górę, drugi pod lewą pierś. Takie strzały nie chybią”. Podkreślał, że „wyrok śmierci wykonany (ma być) śmiało, nie zaś (jako) porachunek osobisty. Jednocześnie trzeba wypowiedzieć formułkę: „W imieniu Rzeczypospolitej Polskiej!”. Na to wystarczy czasu. Można powiedzieć to nawet strzelając, ale głośno (…). Strzelanie z przodu jest najbezpieczniejsze. Taki atak onieśmiela wszystkich w pobliżu”.
S. Kościałkowski nie analizował podstaw orzekanych wyroków. Jako żołnierz wykonywał rozkazy dowódców. „Wszyscy umieliśmy strzelać. Ale na strzelnicy, albo na froncie, z daleka. Tego nowego dla nas zadania podjął się „Fakir”, myśmy zapewniali mu bezpieczeństwo, stojąc w obstawie. Brał udział w kilku naszych akcjach. Wydawał się człowiekiem bez nerwów. Raz tylko — pisał szef Egzekutywy — wspomniany por. Jerzy Urbankiewicz, zdradził się, że ma nerwy. Kiedy przed likwidacją Danuty Wyleżyńskiej poczęstowałem go papierosem, odmówił. „Kiedy jestem zdenerwowany — powiedział — wysycha mi w ustach. Nie mogę palić”. Nie wystarczała mu służba w Egzekutywie, w której więcej było czekania, a co parę tygodni wypad. Toteż, co jakiś czas dowiadywaliśmy się czegoś o jakimś jego indywidualnym wyskoku”. Był oficerem, którego akcja w mieście, kilkudziesięciokilometrowy rajd ze zwiadem konnym w terenie, czy też zasadzka organizowana przy leśnej drodze, wciągały jak innych kokaina lub alkohol. Trudno dzisiaj określić, kiedy te sfery wrażliwości duchowej człowieka piszącego wiersze i bezwzględności egzekutora, zaczęły się wzajemnie przenikać.
Niewątpliwie jeszcze w latach 30. Wówczas trzeba szukać genezy psyche „Fakira”. Wnikliwy ogląd rzeczywistości, przeczytane lektury, rozbite małżeństwo rodziców, rozczarowanie biednym państwem, w którym nie mógł znaleźć pracy, klęska Polski w czasie Blizkriegu’39, miały wpływ istotny na wyraziste postrzeganie otaczającego go świata. Tak jak funkcjonował można było jednak żyć krótko. I tak żył. Barwnie, szybko, intensywnie. Nie zobaczył zmarłego niedługo po urodzeniu brata. Miał syna, który nie zdążył poznać ojca. Z kołchozu pod Wilnem potomek zdołał wyjechać z matką do PRL-u dopiero w połowie lat 50. W dekadzie Edwarda Gierka zbiegł do Francji. Osiedlił się w Australii.
Niektórzy z wileńskich egzekutorów AK, którzy przeżyli wojnę, stawali się następnie ludźmi trochę bardziej niż inni wrażliwymi. Ci, którzy osiedli w PRL-u musieli ukrywać swoją służbę w podziemnej armii. Po odzyskaniu niepodległości, nie tylko z beretem i orderami weterana, ale i świadomością własnych doświadczeń, starali się w latach 90., w różnych formach, zachowywać pamięć o działalności niepodległościowej. Ścigany przez służby sowieckie Sergiusz Piasecki został na emigracji w Wielkiej Brytanii, ocenzurowanym w PRL-u, żyjącym w biedzie pisarzem. Niezdekonspirowany przez bezpiekę Wiesław Mincer był przez ponad pół wieku w Toruniu, ośrodku kultywującym naukowe tradycje Uniwersytetu Stefana Batorego, organizatorem i kierownikiem zespołu informacji naukowej Biblioteki Uniwersyteckiej. Stał się także wybitnych bibliografem o — z perspektywy wieku — przekonaniach pacyfistycznych. Ojciec sześciorga dzieci opracowywał cenione dzisiaj w świecie bibliografie polskiego kalwinizmu. Po powrocie z łagrów zamieszkała na Dolnym Śląsku, a następnie Podlasiu, najlepsza wywiadowczyni i łączniczka S. Piaseckiego i S. Kościałkowskiego, Klara Karpowicz (siostra pisarza bajek dla dzieci, Tytusa), poświęciła się życiu rodzinnemu. „Fakir”, kurujący się swego czasu po postrzale w październiku 1943 r. przez gestapo w Wilnie u Karpowiczów przy ul. Piwnej 2, był także niedoszłym poetą i pisarzem. Nie dane mu było jednak, chociaż miał ku temu wszelkie predyspozycje intelektualne, jak określił potem swój emigracyjny status Piasecki, „stoczyć się do poziomu literata”. Tym ostatnim został natomiast zwolniony z łagru, osiadły w Łodzi, ostatni dowódca wileńskiej Egzekutywy, J. Urbankiewicz. I radził sobie w tej profesji, w PRL-u, całkiem dobrze… „Fakir” nie lubił „Jurka”. „Wydawał mi się miękki i był miękki” — zapisał w dzienniku.
„Sergiusz Kościałkowski był dziwnym, zdolnym chłopcem” — zauważała Irena Kościałkowska (żona stryja)— rokującym, że będzie kimś w życiu (…). Bezkompromisowy, inteligentny, z dużym poczuciem humoru, dziwak, którego reakcje nie były typowe, zawsze indywidualne. Na pewno w swojej psychice utrudniał sam sobie życie, ale nie lubił łatwizny, drobiazgowości, oportunizmu, konformizmu”. Był w czasie wojennym typowym „polskim bandytą”. Gdyby zdołał ewakuować się z Raubiszek, gdzie zamiast dowodzić oddziałem partyzanckim, strzelał z MP-i do wjeżdżających na teren wsi kilkunastu bolszewików, zdołał następnie przejść z podkomendnymi „za kordon Curzona”, poległby zapewne na Białostocczyźnie lub Mazurach w akcji wymierzonej w komunistyczną bezpiekę. Na wystawionym wiosną 1945 r. na Rossie przez ojca nagrobku syna widniało motto będące fragmentem wiersza S. Kościałkowskiego: Dla naszej przyszłości została śmierci wzgarda. Dziś ten nagrobek z białego marmuru, po kilku renowacjach kwater wojennych, już nie istnieje.
W mroku
Nieszczęsny szukam próżno rymów,/Ba! rytm wybił mi na zębach/brutalne pięści skurwysynów./Krew spłynęła rynsztokiem,/strugą wrzynała się w błoto;/hart dla przyszłości ludzi mroku./Otarłem mokrą szmatą rozbite kolbą wargi./Oparty o mur wpatrzyłem się w zbrodnię krwawą./Dla naszej przyszłości została śmierci wzgarda./Ten zwycięży, kto walczyć gotów do ostatka.
Tomasz Balbus
Odc. ost.