Litwa wciąż odczuwa skutki chwalonej dyscypliny fiskalnej wprowadzonej jeszcze przez rząd Andriusa Kubiliusa. Na krótką metę dyscyplina ta pozwoliła powstrzymać recesję. Nie ma tu jednak czym się przechwalać. Przykład Łotwy, która będąca jeszcze w głębszym kryzysie, a poszła inną drogą i jest dziś w znacznie lepszej sytuacji niż my, pokazuje, że były też inne wyjścia z kryzysu.
Są też skutki długotrwałe naszych zachowań w okresie kryzysu. I tu znowu przegrywamy Łotyszom, bo gdy tamci pną się w górę unijnej skali dobrobytu, my drepczemy na miejscu, spoglądając za siebie, żeby nie wyprzedziły nas Bułgaria i Rumunia, będące tradycyjnie w ogonku unijnych zestawień. Jak długo jeszcze nam starczy tchu uciekać przed nimi?
Pojawiły się właśnie statystyki, że znaleźliśmy się na końcu zestawienia inwestycji zagranicznych. A i te, które jeszcze do nas docierają, pochodzą głównie z tzw. rajów podatkowych, do których uciekł litewski biznes szukający schronienia przed swawolą rodzimych urzędników. Spadek inwestycji oznacza kurczenie się gospodarki, co potwierdzają zmniejszone już na początku roku prognozy tegorocznego wzrostu PKB. Nie zdziwmy się więc, jeśli za rok w unijnych zestawieniach Litwa będzie wszędzie na ostatnim miejscu. I to byłoby tyle tej złej nowiny. A dobra jest taka, że przynajmniej zachowamy stabilność. Bo poniżej ostatniego miejsca na pewno już nie spadniemy.