Białorusini szykują się do kolejnych wyborów prezydenckich, czy też jak mówią tamtejsze złośliwe języki — do kolejnych wyborów Łukaszenki na prezydenta. Ani białoruskie społeczeństwo, ani tzw. białoruska opozycja też, nie spodziewają się bowiem, że wynik wyborów może być inny.
Również Europa wydaje się nie liczy na jakiekolwiek zmiany, choć Komisja Europejska oświadczyła, że od władz w Mińsku „oczekuje wyborów sprawiedliwych”. Tyle, że w kraju rządzonym przez „ostatniego dyktatora Europy”, jak Łukaszenkę ochrzciły media zachodnie, a w demokratycznej Europie, pojęcie sprawiedliwości ma różne wymiary.
Przed miesiącem Główna Komisja Wyborcza odmówiła rejestracji komitetu wyborczego więźnia politycznego Mikałaja Statkiewicza, który od 19 grudnia 2010 roku przebywa w więzieniu. Były kandydat na prezydenta, przewodniczący Białoruskiej Partii Socjaldemokratycznej (Hramada), został zatrzymany po ostatnich wyborach prezydenckich. Wtedy tysiące Białorusinów protestując przeciwko fałszerstwom wyborczym wyszło na ulice żądając odejścia Łukaszenki. Protesty zostały brutalnie stłumione, a liderzy opozycji i większość z byłych kandydatów na prezydenta zostali zatrzymani. W tym gronie również Statkiewicz, który w maju 2011 roku został uznany przez reżimowy sąd za winnego organizowania masowych zamieszek i skazany na 6 lat kolonii karnej. Statkiewicz był namawiany przez władze do złożenia na ręce Łukaszenki prośby o ułaskawienie, lecz opozycjonista nie zgodził się.
„On chce być w więzieniu i wyjść stamtąd jako bohater. (…) Co mam zrobić? Mogę wypuścić, jeśli człowiek zwróci się do mnie z prośbą, ale on się nie zwraca, bo chce być bohaterem” — powiedział niedawno Łukaszenka w wywiadzie dla mediów białoruskich. Uwolnienia Statkiewicza, ale też wszystkich więźniów politycznych, domaga się Unia Europejska i Stany Zjednoczone. Jest to też ich warunek złagodzenia sankcji zachodnich, którymi białoruski reżim został objęty po krwawym stłumieniu protestów w noc powyborczą w grudniu 2010 r. Wypuszczenie więźniów miało umożliwić im udział w tegorocznych wyborach prezydenckich, które są zaplanowane na 11 października.
Niedawno Łukaszenka oświadczył, że jednak nawet nieproszony może „ułaskawić” Statkiewicza. Nie wykluczył też, że nastąpi to jeszcze przed wyborami.
„Nie będę udawał, że ta sprawa jest na porządku dziennym. Decyzję podjąć mogę tylko ja — oświadczył Łukaszenka dla białoruskich mediów. Zaznaczył jednak, że jeśli wypuści więźnia politycznego, to jeszcze przed wyborami, albo wcale.
Według analityków, uwolniony wcześniej Statkiewicz byłby dla Łukaszenki realnym i raczej jedynym rywalem w wyborach prezydenckich. Wypuszczony przed samymi wyborami już nie będzie stwarzał zagrożenia. Co więcej, może posłużyć samemu Łukaszence w budowie jego wizerunku łagodnego i sprawiedliwego lidera dbającego o swój naród i państwo.
Według analizy przedwyborczej portalu tut.by, budowa takiego wizerunku potrzebna Łukaszence bynajmniej nie do „zwycięstwa” w wyborach, lecz skierowana na dalszą perspektywę, kiedy po wyborach będzie musiał podejmować niepopularne decyzje, żeby ratować upadającą gospodarkę.
W tym kontekście ocenia się również zmiana retoryki Łukaszenki wobec Rosji oraz zaangażowanie się w budowę dobrych relacji z Ukrainą.
Łukaszenka oskarżył Moskwę o niedopełnienie zobowiązań sojuszniczych w zakresie dostaw broni dla Białorusi oraz zarzucił, że Rosja za „bezcen” chce przejmować białoruskie zakłady zbrojeniówki. Te słowa padły podczas niedawnej wizyty białoruskiego prezydenta w mińskich Zakładach Ciągników Kołowych, które produkują ciągniki dla rosyjskich wyrzutni rakietowych. Rosjanie grożą, że jeśli nie przejmą białoruskich zakładów, to wybudują swoje.
„Straszą nas, że Rosja sama opracuje „stonogi” i będzie na nich przewozić głowice jądrowe. Jeśli oni mają dziś pieniądze i mózgi, których u nich nie ma — niech wynajdują” — słowa białoruskiego prezydenta przekazała agencja Regnum w swojej depeszy z nagłówkiem: „Łukaszenka: „Rosja nie ma ani pieniędzy, ani mózgów”. Zdaniem białoruskiego prezydenta, działania Rosji wobec Białorusi są nie „sojusznicze, lecz złośliwe”. Według Łukaszenki, jest to kara Kremla za jego „zbliżenie z Zachodem”.
Według białoruskich ekspertów ta zmiana retoryki i zwrot na Zachód jest próbą ratowania białoruskiej gospodarki. Wcześniej była pomocna w tym Rosja. Obecnie sama jednak pogrąża się w recesji.
Tymczasem kampania wyborcza na Białorusi nie wzbudza wielkich emocji. Niektóre partie opozycyjne w ogóle zrezygnowały z udziału w niej. Inne uczestniczą symbolicznie, żeby zaznaczyć swoją obecność.
Wśród zarejestrowanych 8 kandydatów na razie tylko 5 z nich udało się zebrać 100 tys. podpisów poparcia. Zbieranie podpisów potrwa do 21 sierpnia.
Opozycja nie porozumiała się ws. wystawienia wspólnego kandydata. Zjednoczona Partia Obywatelska wysunęła kandydaturę swego lidera Anatola Labiedźki, kandydatem Partii Lewicowej „Sprawiedliwy Świat” jest Siarhiej Kalakin, zaś Białoruski Narodowy Front popiera kandydaturę Tacciany Karatkiewicz z organizacji „Mów prawdę!”. Karatkiewicz jest najbardziej wyrazistą postacią w tej kampanii wyborczej, jednak tamtejsi obserwatorzy wątpią, żeby udało się jej zdobyć pozycję, jaką przed wyborami w 2010 roku miał Mikałaj Statkiewicz.