Na Białorusi odbyły się wybory prezydenckie. Ich przebieg i wynik najlepiej odzwierciedla nowa tamtejsza anegdota: „Jak będzie „prezydent” po białorusku?”. Odpowiedź: „łukaszenka”.
Według wstępnych danych, urzędujący prezydent Alaksandr Łukaszenka zdobył w wyborach prawie 84 proc. głosów. Często na Zachodzie nazywany „ostatnim dyktatorem Europy”, Łukaszenka umiejętnie manipulował mechanizmami władzy tworząc iluzję demokratycznych wyborów, a zarazem zapewniając swoje kolejne zwycięstwo. Dlatego nikt nie spodziewał się wyniku innego niż ogłoszono. Nawet zazwyczaj przychylne białoruskiemu prezydentowi rosyjskie media, komentując wyniki wyborów tym razem nie powstrzymały się od sarkazmu.
„Łukaszenka wybrał siebie na piątą kadencję” i „Wybory Łukaszenki odbyły się bez niespodzianek” — napisały rosyjskie media.
Niedzielny exit poolls dawał białoruskiemu prezydentowi 80 proc. głosów, co Łukaszenka uznał za swoją porażkę. Po zagłosowaniu w jednym z lokali wyborczych, dokąd białoruski dyktator tradycyjnie przybył w asyście swego 11-letniego syna Koli, powiedział on, że spodziewa się powyżej 80 proc., a na pewno nie mniej niż podczas ostatnich wyborów (79,9 proc.). Bo, jak powiedział, słabszy wynik oznaczałby, że „ludzie odwracają się od niego” i że „nie spełnia ich oczekiwań”.
Już w poniedziałek tamtejsza Główna Komisja Wyborcza podała wstępne wyniki, według których Łukaszenka zdobył 83,49 proc. głosów. Jest to najlepszy wynik w historii jego wyborów. Równie rekordowa była frekwencja — 86 proc.
Niezależni obserwatorzy alarmują z kolei o masowych naruszeniach i możliwej falsyfikacji wyników wyborów. Według nich, w okręgach wyborczych, gdzie pracowali, frekwencja była o połowę niższa niż w lokalach pozostawionych bez obserwacji. Z zamieszczanych przez obserwatorów w internecie zdjęć stopek kart z głosami oddanymi na poszczególnych kandydatów widać wyraźnie, że przewaga Łukaszenki nad pozostałymi kandydatami nie była imponująca. Niemniej, po przeliczeniu kart przez tamtejsze komisje, przewaga ta w rzadko którym lokalu spadała poniżej 70 proc.
Według danych exit poolls najniższe poparcie Łukaszenka miał w Mińsku. Tu też była najniższa frekwencja. Wyborców nie zachęcały do głosowania nawet otwarte w lokalach wyborczych bufety, gdzie można było kupić produkty o 30-40 proc. taniej niż codziennie kosztują w sklepach.
Wcześniej pojawiły się też informacje o zmuszaniu studentów oraz pracowników państwowych zakładów, instytucji i urzędów do głosowania na Łukaszenkę w głosowaniu przedterminowym. Nieposłusznym grożono wyrzuceniem ze studiów lub pracy. Dlatego też w trwającym 5 dni głosowaniu przedterminowym „przegłosowało” aż 36 proc. wyborców.
Mimo tych i wielu innych naruszeń, oczekuje się, że Zachód uzna wyniki wyborów i zniesie sankcje wcześniej nałożone na samego Łukaszenkę, około 150 jego urzędników oraz na kilkanaście spółek skarbu państwa.
„Wynik wyborów na Białorusi był do przewidzenia. Litwa wspólnie z innymi krajami UE podejmie decyzję na podstawie ostatecznego sprawozdania obserwatorów misji OBWE o długotrwałych relacjach z Białorusią” — oświadczyła w poniedziałek prezydent Dalia Grybauskaitė.
Jednak minister spraw zagranicznych Linas Linkevičius jeszcze w ubiegłym tygodniu oświadczył, że UE przygotowuje się do zniesienia sankcji wobec białoruskiego dyktatora. Zdaniem ministra, niesprawiedliwym jest, że ograniczenia obowiązują białoruskiego prezydenta, a na przykład rosyjskiego, już nie.
Przypominamy, że 31 października upływa termin sankcji unijnych nałożonych na prezydenta Łukaszenkę i jego otoczenie. W poniedziałek, 12 października, unijni ministrowie spraw zagranicznych mają podjąć decyzję o dalszych relacjach z Mińskiem. Wcześniej agencja Reuters podała w oparciu o źródła unijne, że Bruksela przygotowuje się do uznania wyników białoruskich wyborów i zniesienia sankcji. Prawdopodobnie zostaną one prolongowane na rok, ale zostaną też zawieszone. Według agencji, Unia chce obserwować zachowanie się białoruskich władz i po czterech miesiącach podejmie decyzje ws. sankcji.
Tymczasem trzej liderzy białoruskiej opozycji zaapelowali do społeczności międzynarodowej, by nie uznała wyników niedzielnych wyborów.
„Nie uważamy odegranego przez reżim białoruski spektaklu wyborczego za wybory i nie uznajemy tych wyborów” — oświadczyli w Mińsku prezes Białoruskiej Partii Socjaldemokratycznej „Narodna Hramada” Mikoła Statkiewicz, lider ruchu „O państwowość i niepodległość Białorusi” Uładzimir Niaklajeu (represjonowani kandydaci w prezydenckich wyborach 2010 r.) oraz prezes Zjednoczonej Partii Obywatelskiej Anatol Labiedźka. Ich zdaniem, ważne jest także, by nie dopuścić do legitymizacji Łukaszenki na arenie międzynarodowej.
Według GKW najwięcej po Łukaszence głosów otrzymała niezależna kandydatka Tacciana Karatkiewicz (4,42 proc.), za nią uplasował się lider Partii Liberalno-Demokratycznej Siarhiej Hajdukiewicz (3,32 proc.), zaś ostatnim okazał się lider białoruskich kozaków Nikałaj Ulachowicz (1,67 proc.). Zdaniem niezależnych ekspertów, wszyscy trzej kandydaci byli potrzebni Łukaszence do legitymizacji jego ponownego wyboru na prezydenta, dlatego też zostali dopuszczeni do kampanii. Pozostałych kliku wyeliminowano jeszcze na starcie wyborów.