W kościele pw. św. Antoniego w Sokółce, zabytkowej świątyni rzymskokatolickiej, 12 października 2008 r. wydarzyło się niezwykłe zdarzenie, które nabrało szerokiego rozgłosu.
Podczas udzielania Komunii św. ks. Jacek Ingielewicz podniósł z posadzki lekko ubrudzoną Hostię, która mu wypadła z rąk. Zgodnie z ustalonymi przepisami liturgicznymi, komunikant umieszczono w wypełnionym wodą naczyniu zwanym vasculum, w którym miał się rozpuścić. Naczynie zamknięto w sejfie w zakrystii. Po tygodniu w naczyniu na zanurzonej Hostii znaleziono plamę sprawiającą wrażenie krwi. Hostię wyjęto i położono na korporale, na którym pozostał czerwony ślad.
Trudno było określić, czym jest to zjawisko: cudem, czy zjawiskiem jakoś wytłumaczalnym naukowo.
Jak kilkakrotnie podawała polska prasa katolicka, powiadomiona o zdarzeniu białostocka kuria biskupia zleciła badanie próbek Hostii dla dwóch naukowców (prof. z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, którzy zgodnie orzekli, że „przysłany do oceny materiał (…) wskazuje na tkankę mięśnia sercowego”.
W 2009 r. Super Express opublikował wypowiedź innego eksperta profesora, w której zakwestionował on sposób przeprowadzonych wcześniej badań. Autorzy artykułu stwierdzili: „Jak potwierdzają nam najlepsi w Polsce specjaliści z dziedziny biologii i medycyny, zabarwienie Hostii na czerwono może być efektem działania bakterii zwanych pałeczką krwawą, a nie żadna przemiana w ciało Chrystusa”.
Wiele się wokół zrobiło szumu oraz różnych „za” i „przeciw”.
W związku z informacją o znalezieniu fragmentu ludzkiego serca, tego samego roku Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów złożyło doniesienie do prokuratory o znalezieniu i zbezczeszczeniu ludzkich szczątków w tym kościele. Postępowanie zostało umorzone przez prokuratora z Prokuratury Rejonowej w Sokółce w związku z brakiem dowodów na popełnienie przestępstwa.
Powołana zaś przez kurię komisja stwierdziła, że badana przez ekspertów próbka pochodziła z Komunii świętej pozostawionej na korporale w tabernakulum; komisja nie stwierdziła również ingerencji osób postronnych. Akta sprawy zostały przekazane do Nuncjatury Apostolskiej w Warszawie i w tej chwili znajdują się w Watykanie, ale orzeczenia jeszcze żadnego nie ma.
W 2011 roku Eucharystię wystawiono w bocznej nawie kościoła do publicznego jej czczenia.
Zaczęli ściągać pielgrzymi, modlić się, wielu zeznawało, że doznało uzdrowienia w różnych kwestiach. Do proboszcza zaczęły napływać na piśmie oficjalne świadectwa wiernych.
Kościół wprawdzie oficjalnie nie potwierdza cudu eucharystycznego, a duchowni apelują do wiernych o wstrzemięźliwość w wydawaniu własnych osądów oraz o modlitwę, choć jak zaznaczono, „wydarzenie z Sokółki nie sprzeciwia się wierze Kościoła, a raczej ją potwierdza”.
Przed rokiem była tam także pielgrzymka z Wileńszczyzny z parafii mejszagolskiej z miejscowym proboszczem ks. Józefem Aszkiełowiczem.
— Te modlące się tłumy robią ogromne wrażenie. Sam miałem szczęście odprawiać Mszę św. przy tym ołtarzu z cudownym korporałem i relikwią — zwierza się ksiądz Józef. — Potem niejednokrotnie jeździłem tam sam i zawsze wracałem silniejszy na duchu i bardziej utwierdzony w swojej wierze, wysłuchałem wielu ludzkich zwierzeń i spowiedzi, gdzie wielu się nawróciło — mówi.
Ksiądz sam z pierwszych ust słyszał o wielu uzdrowieniach. Hostia uzdrawia ze śmiertelnych chorób, leczy dawne rany, a nawet powoduje, że do ludzkich serc powraca miłość — Hostia z kościoła pw. św. Antoniego w Sokółce czyni cuda. O jej zbawiennym działaniu stale piszą do proboszcza ludzie, którzy doznali łaski. Co do jej działania ksiądz też nie ma najmniejszych wątpliwości.
A jeśli chodzi o cuda, to ksiądz Aszkiełowicz widzi je codziennie. Dla niego cudem jest stworzenie człowieka, jak też roślinność, zwierzęta, ptaki, niebo, gwiazdy, planety i cały Wszechświat. Księdza zachwyca to, że Bóg dał tak wielki rozum człowiekowi, który tyle wspaniałych rzeczy wynalazł i wymyślił, które dziś służą człowiekowi. Smuci jednak to, że człowiek nie zawsze umie z nich dobrze korzystać i za to wszystko dobro często odwraca się od Boga, bo nie traktuje tego jako dar Boży, ale w swoim zadufaniu całą mądrość sobie przypisuje.
— Jeśli to wydarzenie jest dziełem Boga, to nigdy nie zaginie, a przetrwa. Przecież podobnie było z Fatimą z Lourdes, wreszcie naszą wileńską siostrą Faustyną i Bożym Miłosierdziem. Prawda z trudem toruje sobie drogę, ale zawsze wychodzi na jaw — mówi ks. Józef.
Kościół, jak zaznacza ksiądz, pochwala pielgrzymowanie do świętych miejsc, ale dodaje też, że do cudu potrzeba przede wszystkim głębokiej wiary. Wielu wierzących z pewnością pamięta z Ewangelii, jak św. Piotr stąpał po wodzie, ale kiedy tylko na chwilę zwątpił, czy dojdzie, zaczął tonąć. I wtedy Pan Jezus powiedział mu: „Dlaczego tak słabej wiary jesteś?”. W innym miejscu też mówił, że gdyby apostołowie mieli choć taką wiarę, jak ziarnko gorczycy, mogliby góry przenosić.
Ale powróćmy do wydarzenia w Sokółce. Po pewnym czasie okazało się, że pojawiła się na korporale plamka o czerwonej barwie, przypominająca skrzep krwi, mający postać żywej cząstki ciała. Badania wykonane na Uniwersytecie Medycznym wykazały, że na Hostii znajduje się fragment mięśnia sercowego człowieka będącego w agonii. A potem okazało się, że hostia ma cudowne właściwości! Modlący się do niej ludzie doznają uzdrowień! Zarówno ciała, jak i ducha. Świadczą o tym ponad 100 ich zwierzeń złożonych na piśmie w kościele.
Jedną z takich osób jest Stanisław Kuma. Do Sokółki przyjechał ze Szwecji. Chorował na raka, który zaatakował wątrobę oraz węzły chłonne. Lekarze nie dawali mu szans. Pozostała modlitwa. Nocował w hotelu obok kościoła. Obudził go dźwięk dzwonów. Nagle poczuł, że dzieje się coś dziwnego.
— Obudziłem się, leżałem bez ruchu. W lewym boku, gdzie była rana, czułem, jak gdyby ktoś przyłożył mi ciepły okład. Po chwili usłyszałem dobiegającą do moich uszu zza okna melodię „Kiedy ranne wstają zorze”. Melodia się skończyła i w tym samym momencie to dziwne uczucie znikło. Potem ukląkłem przed cudowną Hostią i znów poczułem w lewym boku, jakby ktoś mi przyłożył ciepły kompres, lecz mniej intensywny. Nie potrafiłem wypowiedzieć ani słowa, tylko łzy mi płynęły — pisze w swoim świadectwie pan Stanisław.
Po powrocie do Szwecji okazało się, że jest zdrów. Jego świadectwo trafiło do specjalnej kartoteki, która wkrótce trafi do Watykanu. Jest to niezbędne, aby cud z Sokółki został oficjalnie uznany przez Stolicę Apostolską.
Jak potwierdzają najlepsi w Polsce specjaliści z dziedziny biologii i medycyny, zabarwienie hostii na czerwono nadal jest po ludzku nie do zrozumienia.
Historia Hostii, która upadła podczas nabożeństwa, a potem zamknięta w specjalnym naczyniu miała się przemienić we fragment ludzkiego serca, poruszyła nie tylko całą Polskę, ale i sąsiadów z Litwy, Białorusi.
— Ludzie przyjeżdżają się pomodlić, o zdrowie lub inne łaski poprosić, a przy okazji zrobią też tańsze zakupy. A więc jest pożytek i dla ducha, i dla ciała —żartuje proboszcz z Mejszagoły.
Nadal trwają na ten temat spory i dyskusje. Kościół zdał się wprawdzie na wiedzę i opinię specjalistów, ale od początku ostrożnie traktuje sprawę zjawiska z Sokółki. Biskup na razie napisał list, który za pośrednictwem Nuncjatury Apostolskiej w Warszawie został przekazany do papieża. Teraz Kuria czeka na decyzję Ojca Świętego.
Jedna z wileńskich sióstr zakonnych (nazwijmy ją Jadwiga) tego rodzaju zjawisk nie nazywa cudami, ale raczej Opatrznością. Osobiście zna jednego księdza, który nie cieszył się zbyt dobrą opinią i właśnie w Sokółce, często modląc się przed tym korporałem, całkiem się odmienił.
Przed kilkoma tygodniami ta sama siostra też doznała prawie uzdrowienia w jednym z wiejskich kościółków również w Polsce przed obrazem Matki Bożej.
Były momenty, kiedy prawie z trudem chodziła. Lekarze mówili, ze za pół roku może się okazać na wózku. Jej brat, który jest księdzem, poradził jej odmówić nowennę do Matki Bożej. Należało w ciągu 54 dni codziennie odmówić cztery części różańca. Usłuchała. Był 53. dzień, musiała jechać do Polski. Tam w zwykłym bardzo ubogim kościele ledwo uklękła przed obrazem Matki Bożej, by ten różaniec odmówić, nie wiedząc, czy będzie mogła wstać. Trwało to sporo czasu.
— Prócz różańca jeszcze się gorąco modliłam. Nie wiem, może to był też jakiś cudowny obraz, ale dość zadziwiająco lekko się poczułam, wstałam i poszłam. Nie, nie zostałam uzdrowiona, ale znacznie lepiej się poczułam na duchu i nabrałam nadziei. Moi znajomi mówią, że częściej się uśmiecham. Odpowiadam, że u profesora się leczę, a profesor ma na imię Wiara i Opatrzność. Nie wiem, co będzie dalej, ale czuję się odnowiona i na ciele, i na duchu — zwierzyła się „Kurierowi” siostra zakonna Jadwiga.