W poniedziałek, 22 października, gościem naszej redakcji był ks. bp Jan Sobiło, biskup pomocniczy diecezji charkowsko-zaporoskiej, który sprawuje swą posługę kapłańską na terenach Ukrainy objętych działaniami wojennymi.
Od jak dawna posługuje ksiądz biskup na Ukrainie?
Na Ukrainę przyjechałem w 1991 r. Dwa lata byłem w Mańkowcach (Manykiwce – ukr.), w centralnej Ukrainie. Od 1993 r., przez 25 lat jestem w Zaporożu, w południowo-wschodniej Ukrainie , 200 km od Morza Azowskiego.
Jak trafił ksiądz biskup na Ukrainę?
Byłem wikariuszem w parafii w Zamościu. Na prośbę biskupa Bolesława Pylaka, ówczesnego ordynariusza lubelskiego, nasza parafia przyjęła dzieci polskiego pochodzenia z Ukrainy. To był 1990 rok, okres zmian w Polsce. Wojewoda zamojski, głęboko wierzący człowiek, pomógł zabrać te dzieci z granicy, obuć, ubrać, bo był wtedy duży kryzys. 12 dni szliśmy na Jasną Górę z dziećmi z ukraińskiej parafii Mańkowce. Dzieci wróciły, coś tam naopowiadały na mój temat swemu księdzu Janowi Olszańskiemu, który kilka miesięcy później został pierwszym biskupem kamieniecko-podolskim (w niedługim czasie odbędzie się jego proces beatyfikacyjny). Kiedy został biskupem, poprosił, żebym przyjechał do jego diecezji i pomógł organizować duszpasterstwo dzieci i młodzieży. Nie myślałem nigdy, że tam pojadę. Zamierzałem pojechać na rok, pomóc i wrócić. Ten rok trwa do dzisiaj.
Jakie ma ksiądz biskup wrażenia z tego długoletniego pobytu na Ukrainie?
Pochodzę ze wschodniej Polski i w ogóle Kresy Wschodnie są mi bardzo bliskie. W atmosferze duchowej, kulturze tej ziemi czuję się o wiele lepiej niż w Niemczech czy Włoszech. Ta pobożność w polskich parafiach tutaj, na Wileńszczyźnie, na Ukrainie, Białorusi jest mi bardzo bliska. Tu czuje się ducha polskości, który ma tutaj szczególny smak, powiedziałbym, że nawet mistyczny. Ta mistyka jest wpisana w naszą historię, naszą kulturę, naszą pobożność. Już od pierwszego dnia pobytu na Ukrainie, nie bacząc na organizacyjne sprawy, wymagane rejestracje – urzekała mnie ta mistyka. Spotykałem ludzi, którzy nie mają za wiele wspólnego z Kościołem, ale kiedy zaczynałem z nimi rozmawiać, widziałem, że poczucia sacrum jest w nich czasami więcej niż w sercach ludzi mieszkających w Polsce. Widziałem, że na poziomie duchowej intuicji ci ludzie z Kresów potrafią nawiązać kontakt z Bogiem. Ciągle mnie to zadziwia, że świecki człowiek, który nigdy nie był katechizowany, nie miał ani Biblii, ani modlitewnika, nie kończył żadnej teologii, sercem odczuwa głębię Boga. Od pierwszego dnia pobytu na Ukrainie bardzo przyjemnie mnie to zadziwiło i pomogło. Każdy człowiek był wielką kopalnią doznań, kontaktu z Bogiem. Ta mądrość duchowa w ludziach tutaj jest tak wielka, że dzisiaj, te 27 lat mojego pobytu, oceniam jako uniwersytet duchowości, której doświadczałem i z którą się stykałem rozmawiając z ludźmi.
Jak w opinii księdza biskupa system sowiecki wpłynął na życie duchowe Ukrainy?
Ciekawa rzecz, że w morzu ateizmu i tej sowieckiej formacji, chrześcijanie potrafili wytrwać w wierze, zachować tradycje i – cały czas będę wracał do tego – tę mistykę duchową. Oni to mają. Co mnie urzekło w tych ludziach? Czasami myślę, że przyjechałem tam głosić Chrystusa, pomóc poznać Boga, a jak patrzę na to, co przodkowie Polacy – mama, tata – im przekazali, zadziwiają mnie głębią duchowych przeżyć. Przez to ubogacają wszystkich, którzy są tam wokół. To wielkie bogactwo ducha, które nasi rodacy tam na tych stepach, „Dzikich Polach”, na tej ziemi zaporoskiej potrafili pokazać – od nich się nauczyli tego niektórzy prawosławni, ci, co zgubili gdzieś Boga wskutek propagandy radzieckiej.
Kościół rzymskokatolicki kojarzy się z polskością. Jak to wygląda na Ukrainie – jak wielu Polaków wyznaje tam dziś katolicyzm?
Polacy łączyli polskość z duchowością, z wiarą i tradycją – dla nich jest to pewna całość.
Natomiast na wschodnich stepach wschodniej Ukrainy był inny klimat, ponieważ rdzennej ludności było tu mało, przeważała ludność napływowa. Mieszkali tam potomkowie Kozaków przy rzece Dniepr, a podczas gdy rozwijały się przemysłowe miasta Dniepropietrowsk, Charków, Dnieprodzierżyńsk, Mariupol, Krzywy Róg – przyjeżdżali ludzie z całej Ukrainy. Do budowy tamy Dnieproges przywozili ludzi z całego Związku Radzieckiego, dlatego mieszka w Zaporożu 120 narodowości. W ostatnich dziesięcioleciach, po śmierci Stalina, Polacy mogli czuć się trochę swobodniej, dlatego że nikt do nikogo nie miał pretensji, skąd się tutaj ktoś wziął. Są tam parafianie pochodzący zza Uralu, także z Litwy, Łotwy czy Białorusi, są Grecy, Niemcy. Ci ostatni obecnie masowo wyjeżdżają, podobnie jak Polacy. Ale była tam platforma do porozumienia i nikt w ostatnich dziesięcioleciach nikogo nie nękał, ponieważ wszyscy na tych stepach byli przybyszami, w jakimś sensie zostali zmuszeni, by tam pracować i mieszkać.
W ciągu tych 27 lat pobytu na Ukrainie wiele się zmieniło, zwłaszcza w związku z wojną rosyjsko-ukraińską…
Tak, jeszcze 5 lat temu nikt nie mógł sobie wyobrazić, że pomiędzy Rosją a Ukrainą będzie taka straszna wojna. W wielu rodzinach ukraińskich są Rosjanie, mieszkańcy Ukrainy mają też w Rosji kuzynów, znajomych. W najgorszych wyobrażeniach nie można było przedstawić sobie tej sytuacji, która zapanowała, że w krótkim czasie zostanie zorganizowana taka wielka fala niechęci między tymi narodami. Linia frontu przebiega nie tylko przez tereny geograficzne ługańskiej i donieckiej obłasti. Linia frontu przebiega przez klatki schodowe, przez mieszkania, przez rodziny. Podział w rodzinach jest najbardziej bolesny.
W tej wojnie ucierpiały również polskie rodziny, zaczęto odbierać Polaków jako wrogą siłę…
Na Polaków zawsze jedni i drudzy patrzą z podejrzeniem. Separatyści uważają, że Polacy będą popierać Ukrainę, ponieważ polscy politycy bardzo konkretnie wypowiedzieli się na temat stosunków z Ukrainą. Wszyscy prezydenci: Kwaśniewski, śp. Kaczyński, Komorowski i teraz prezydent Duda chcą wprowadzić Ukrainę do wspólnoty europejskiej, a więc Polska jest adwokatem Ukrainy i dlatego Rosja zawsze też niechętnie patrzy na nas. Ale też ukraińskie środowiska nacjonalistyczne patrzą na nas niechętnie.
Naszym zadaniem jest – nieść nadzieję wszystkim. Pamiętam spotkanie ze śp. prezydentem Kaczyńskim w Doniecku, na pół roku przed jego śmiercią w Smoleńsku. Przemawiał on w kościele w Doniecku w naszej diecezji, gdzie mówił, że najlepsze, co Polska może eksportować, to duchowieństwo. Jak mówił, nawet podczas podróży do najbardziej egzotycznych krajów spotykali go misjonarze, polscy księża, siostry zakonne. To, co Polska daje światu, to prawdziwa kultura chrześcijańska i głęboka wiara. Teraz jest trudny czas dla kościoła w Polsce, ale myślę, że od Polski będą zależeć nie tylko losy naszej Ojczyzny, ale i losy tych krajów, w których jesteśmy.
W okresie wojny rosyjsko-ukraińskiej zorganizował ksiądz biskup natychmiastową pomoc poszkodowanym…
Gdy rozpoczęła się wojna, momentalnie wzrosły potrzeby. Przesiedleńcy, uciekinierzy z tamtych terenów uciekali do wielkich miast: Charkowa, Dniepropietrowska, Zaporoża, Mariupola. Byli to nie tylko katolicy polskiego pochodzenia, ale też ludzie różnych wyznań i różnych narodowości. W naszych parafiach nikt nigdy nie pyta, czy jest nasz. Np. bracia albertyni w Zaporożu nigdy nie pytają, czy ktoś jest katolikiem. Jak ktoś przyszedł i chce jeść, to daje się wszystkim. Kapłani naszej parafii, jak się zaczęła wojna, momentalnie zaczęli organizować pomoc dla najbardziej poszkodowanych w miastach, gdzie było najwięcej tzw. bieżeńców z terenów frontowych i przyfrontowych. Pomogła i Polska, i Niemcy, i organizacje, i ojciec św. Franciszek za pośrednictwem komitetu papieskiego. Jako prezydent tego komitetu papieskiego miałem okazję spotykać ludzi, bywać w różnych miejscach i zobaczyłem, że solidarność katolików całej Europy, w tym najbardziej chyba Polski i Niemiec, doprowadziła do tego, że ten najtrudniejszy moment, kiedy wszystkie organizacje były sparaliżowane początkiem wojny, pomogła zaradzić potrzebom tych ludzi, którzy ucierpieli najbardziej. Były ewakuacje Polaków z Doniecka i Ługańska. Teraz też polskie konsulaty starają się pomagać Polakom. Najbardziej cierpią ci, co zostali na terenie okupowanym, w Ługańsku czy Doniecku.
Zostały tam zamknięte parafie rzymskokatolickie…
Zostało tam dziś dwóch kapłanów, ks. Grzegorz Rapa z Polski w Ługańsku i ks. Mikołaj Pilecki obsługuje część doniecką. Ludzie mają możliwość otrzymania jedynej pomocy przez nich. Księża szukają środków, by pomóc ludziom w przetrwaniu tych trudnych czasów.
Podobno, nawet księża byli porywani przez separatystów…
Dwa razy miałem taką misję przewiezienia księży. Szczegółów, niestety, nie mogę opowiedzieć ze względu na zobowiązania, inaczej już nie będzie możliwości pertraktacji.
Bywa ksiądz biskup na zajętych terenach?
Ostatnio byłem w Doniecku i Ługańsku. W Donbasie przebywałem z nuncjuszem apostolskim. Papież Franciszek bardzo się interesuje i wiele modli za Ukrainę, szczególnie za tych, którym jest bardzo trudno.
Jak dużo zostało tam Polaków, katolików?
Wydawało się, że z początkiem wojny i ewakuacją parafie doniecka i ługańska opustoszeją, ale przyszli nowi ludzie. Wojna zmusza do rozważań o sensie życia. Jak się okazało, bez Pana Boga nic nie ma wartości. Zaczęli poszukiwać Pana Boga, pojawiły się osoby, które doznają pewnych nawróceń. Opowiem historię pana Kazimierza, Polaka, któremu nie powiodło się w rodzinie w Polsce. Rozstał się z żoną, wyjechał do Doniecka, założył firmę meblarską, która dość dobrze prosperowała. Był to bardzo dobry człowiek, który pomagał innym ludziom i kościołowi. Miał drugą żonę. Nie mógł się spowiadać, dlatego miał jedno pragnienie, żeby nie umrzeć bez Komunii. Wierzył, że Pan Bóg jest Wszechmogący i nie ma dla Niego rzeczy niemożliwych. Jak się zaczęła wojna, kiedyś wracał z pracy do domu. Z bocznej drogi wyskoczyło żiguli, uderzyło w niego. Z auta wyskoczyli pijani chłopcy z pretensjami „jak ty jeździsz”. Jeden z nich miał na siedzeniu kałasznikowa, puścił panu Kazimierzowi serię po nogach. Akurat był to ostatni dzień, kiedy był ksiądz Mikołaj, który potem wyjeżdżał do Polski. Zdążył przyjechać do szpitala. Każdy ksiądz w niebezpieczeństwie śmierci ma zezwolenie wyspowiadać i dać Komunię. Tak się stało. Ksiądz wyspowiadał, udzielił Komunii św., świętymi olejami namaścił, potem odjechał do Polski. W nocy pan Kazimierz zmarł, jego organizm nie wytrzymał po amputacji. Jeździłem na pogrzeb, widziałem, że nawet w sytuacji, gdy dookoła toczy się wojna, Bóg potrafi ukazać swoje miłosierdzie. Kazimierz miał bardzo słabe serce, mógł umrzeć w każdej innej sytuacji, ale stało się tak, że odszedł gotowy na spotkanie z Panem. Takich historii, gdzie Polacy dają dobre świadectwo, jest wiele.
Jakim językiem najczęściej posługuje się ks. biskup w kontaktach z wiernymi na Ukrainie?
Najmniej językiem polskim. Staramy się, żeby w każdej parafii była jedna msza w tygodniu po polsku – w Zaporożu, w Charkowie. Są parafie, gdzie są dwie-trzy msze w języku polskim. Inne msze są po rosyjsku i po ukraińsku, mniej więcej po połowie. W niedziele jest np. jedna msza po angielsku, jedna po ukraińsku, dwie po rosyjsku. Ale są też parafie, gdzie jest jedna msza po polsku, a wszystkie pozostałe po ukraińsku. Ludzie coraz bardziej przechodzą na język ukraiński. Mogłoby się wydawać, że przejście z rosyjskiego na ukraiński będzie trwało co najmniej 30 lat, ale na skutek wojny momentalnie wielki procent ludzi pryncypialnie przestał rozmawiać po rosyjsku i zaczęto przechodzić na ukraiński. Sami nacjonaliści ukraińscy mówią, że nikt tyle nie zrobił dla dobra języka ukraińskiego, co Putin, który przyśpieszył ukrainizację, choć wszystkie systemy oświatowe męczyły się z tym długo. Taka jest niechęć do rosyjskiego, że ludzie masowo przechodzą na ukraiński. Wojna to jest rzecz zła i straszna, jednym z jej skutków jest to, że pewne stereotypy się rozbijają, tak jak się walą domy czy lotniska. W Doniecku było piękne, nowe lotnisko, wybudowane na EURO 2012, dziś stoją tam tylko kikuty, druty. Tak jak patrzę na te porozwalane domy, tak też nasze systemy wartości zmieniają się wskutek działań wojennych.
Jak ksiądz widzi przyszłość tych terenów?
Myślę, że dopóki Trump z Putinem się nie dogadają, będzie tam teren sztucznie podtrzymywany dla przetargu w polityce międzynarodowej. Wymaga on wielkich inwestycji, zawsze będzie nierentowny. Wydobycie węgla będzie coraz to droższe i pewnie nikt tam, na razie, nie będzie wkładał pieniędzy w odbudowanie infrastruktury, która została zniszczona. W sensie duchowym, myślę, że będą wielkie zmiany, a to, co się dzieje na Ukrainie, zapoczątkuje wielkie, głębokie procesy zjednoczenia chrześcijan. Do tej pory sprawę zjednoczenia chrześcijan blokowały pewne systemy polityczne. Interesy polityczne nie zawsze są zbieżne z interesami duchowymi. Interesem duchowym jest to, żeby zbawieni zostali wszyscy, którzy przychodzą do Kościoła. Myślę, że na Ukrainie prawosławni, katolicy i protestanci powinni zadbać przede wszystkim o to, żeby stworzyć taką bardzo przyjazną człowiekowi atmosferę w każdym kościele, żeby nie musiał się rozglądać, czy ja przyszedłem do swoich, czy nie. Żeby była tolerancja. Myślę, że Ukraina po tej wojnie dojdzie do takich wielkich przemian. Zaczynamy się modlić razem, prawosławni, protestanci, nasi katolicy. Modlimy się razem: na placach, na różnych uroczystościach i już nikt się temu nie dziwi. Wydaje mi się, że już rozpoczął się proces zjednoczenia chrześcijan. Myślę, że tu, na tych wschodnich terenach Europy Wschodniej, gdzie się stykają katolicy i prawosławni, a między nimi pojawiają się protestanci, dokona się zjednoczenie chrześcijan. To jest ten klimat, w którym dojrzeje sprawa pełnej jedności Kościoła. Może to się wydarzyć szybko. Może być jeszcze bardzo pięknie!
Ks. bp Jan Sobiło pochodzi z Niskiej na Podkarpaciu. Ukończył seminarium w Lublinie, gdzie został wyświęcony na kapłana w 1986 roku. W 1991 r. wyjechał na Ukrainę, gdzie pracował jako proboszcz w diecezji kamieniecko-podolskiej, a następnie w utworzonej w 2002 r. diecezji charkowsko-zaporoskiej. W 2010 roku papież Benedykt XVI mianował go biskupem pomocniczym diecezji charkowsko-zaporoskiej.