Rozbieżności między narodami w dużym stopniu są pochodną konfliktów i wojen przetaczających się przez nasz region – zauważa Tomasz Grzywaczewski, polski pisarz i reporter, piszący obecnie książkę, w której jeden z rozdziałów będzie poświęcony Wileńszczyźnie.
Twoja książka „Granice marzeń” o nieuznawanych państwach na terenie byłego ZSRS stała się inspiracją do filmu dokumentalnego „Cienie Imperium”, który był pokazywany podczas festiwalu „Nepatogus kinas” w Wilnie. Jak doszło do współpracy? To nie jest chyba typowa sytuacja?
Zbierając materiały do książki, w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy nie warto byłoby tych historii zekranizować. Wspólnie z Dawidem Wildsteinem zaczęliśmy szykować scenariusz. Od samego początku założenie miało być takie, że ma być mocny wątek ukraiński. W mojej książce w zasadzie Ukraina pojawia się tylko we wstępie i w zakończeniu. Jest taką klamrą spinającą opowieść. Nie było natomiast mocnego bohatera z Ukrainy. Wildstein w tamtym okresie był mocno zaangażowany w tematy ukraińskie. Był na Majdanie, później jeździł na front. Zresztą po raz pierwszy na front pojechałem właśnie z Dawidem.
Nasz scenariusz spodobał się w Studiu Filmowym „Kadr” w Warszawie. Filip Bajon i Dariusz Sidor stwierdzili, że temat jest ważny, ponieważ pokazuje, co obecna Rosja robi na Wschodzie. Bajon zaproponował na reżysera Karola Starnawskiego. Spotkaliśmy się i zaiskrzyło. Zaczęliśmy razem pracować.
Skąd twoje zainteresowanie państwami nieuznawanymi?
Pisałem pracę magisterską o Naddniestrzu. To był mój pierwszy kontakt ze światem nieuznawanym. Na końcu pracy napisałem, że te problemy, z którymi zmagają się Naddniestrze i Mołdawia, być może kiedyś zapukają do naszych drzwi. To był rok 2012. Wówczas to wyglądało na coś egzotycznego. Kiedy w 2014 r. zaczęła się wojna na Ukrainie, to miałem taką gorzką… nawet nie satysfakcję, tylko gorzkie poczucie, że pisałem o tym przed dwoma laty i teraz Rosja dokładnie ten mechanizm wykorzystuje. Wtedy postanowiłem napisać książkę, aby przedstawić to zjawisko. Pojechałem wówczas na front, ponieważ uważam, że obowiązkiem reportera jest bycie świadkiem historii i opowiadanie światu, co się dzieje. Postanowiłem nie skupiać się tylko na Ukrainie, tylko szerzej pokazać, jak działa neoimperialna polityka Rosji.
Teraz przygotowujesz nową książkę, zbiór reportaży o granicy II Rzeczypospolitej.
Myślą przewodnią jest granica II RP. Udało mi się zjeździć cały ten obszar, od części leżącej w Polsce (Kaszuby, Wielkopolska, Śląsk, Zaolzie) aż po tereny leżące obecnie na wschód od Polski. To nie będzie książka rewindykacyjna, nikt nie będzie zmieniał słupków granicznych. Chcę pokazać tożsamość dawnego pogranicza, współczesną tożsamość tej części Europy Środkowej, gdzie przeplatają się tożsamości: polska, litewska, białoruska, ukraińska. Nawet w samej Polsce, którą uważa się za coś hegemonicznego, też są różnice.
Czy są cechy wspólne między tymi terenami a społecznościami?
Na ostateczne wnioski musimy zaczekać, aż skończę książkę. Na razie mam bardzo dużo materiału, który muszę uporządkować. Wydaje mi się, że tym czymś wspólnym jest wielokulturowość. Multi-kulti jest naturalne dla Europy Środkowej. Mamy nie tylko Polaków, Litwinów czy Białorusinów, lecz także lokalne tożsamości Kaszubów, Ślązaków i Polaków z Zaolzia. Wreszcie, na skutek zmian spowodowanych II wojną światową, mamy styk Polaków z Zachodu z Polakami ze Wschodu. Okazało się, że to są różni Polacy. Mamy Łemków, którzy zostali wysiedleni albo na zachód Polski, albo na Ukrainę.
Ta wielokulturowość bardziej prowadzi do konfliktów czy zwiększa tolerancję na odmienność?
Myślę, że w czasach pokoju istniała wypracowana forma współżycia. Rozbieżności w dużym stopniu są pochodną konfliktów i wojen przetaczających się przez nasz region. Szczególnie II wojna światowa pokazała, że nienawiść etniczna wyciągnęła na światło dzienne to, co najgorsze. Teraz to widać na przykładzie Donbasu. Oczywiście, pewna niechęć między mieszkańcami była już wcześniej – czy jednak był potencjał do mordowania, śmiem wątpić. Musiała zadziałać zewnętrzna siła. Europa Środkowa bardzo często była poddawana wpływom ościennych mocarstw, które wykorzystywały istniejące konflikty.
Wiadomo, II RP nie była sielanką. Szczególnie zaostrzyło się to po śmierci Piłsudskiego. Ten motyw przewija się w opowieściach starych ludzi. Jednak prawdziwym pęknięciem okazała się wojna, dlatego w interesie naszych narodów jest to, abyśmy nie dawali się skłócić. Widziałem to na przykładzie państw nieuznawanych, że bardzo łatwo było te narody na siebie napuścić. Bo to Abchaz strzelał do Gruzina, Gruzin do Abchaza, a nie Rosjanin. To sąsiedzi do siebie strzelali. Rosja tylko to stymulowała. Musimy dążyć do pojednania, a od wielokulturowości nie uciekniemy.
Jeden z rozdziałów będzie poświęcony Wileńszczyźnie, gdzie na przełomie lat 80. i 90. XX w. doszło do próby zorganizowania polskiej autonomii. Czy dostrzegasz pewne podobieństwa między Wileńszczyzną a Naddniestrzem lub Abchazją?
Na pewno w książce pojawi się ten wątek. Są przypuszczenia, że mogła się w to mieszać Rosja, aby wywołać konflikt polsko-litewski. Zbierając materiały, wziąłem udział w pielgrzymce Suwałki–Ostra Brama, której uczestnicy mają takie mocne zabarwienie narodowe. To jest bardzo ciekawe doświadczenie, ponieważ jest to taki moment, kiedy stykają się Polacy z Polski z Polakami z Litwy. Wcześniej natomiast stykają się z Litwinami, ponieważ po przekroczeniu granicy idą po terenach rdzennie litewskich. Siłą rzeczy ci pielgrzymi wchodzą w interakcję z miejscowymi. Z ich opowieści wynika, że Litwa i nastawienie Litwinów się zmienia, że wcześniej byli przyjmowani z większym sceptycyzmem.
W jednej miejscowości, na polskim cmentarzu, doszło do ciekawej sytuacji. Zostało odprawione krótkie nabożeństwo, później zaśpiewano hymn i nagle kilku młodych ludzi o radykalnych poglądach odpaliło race i zaczęło krzyczeć: „Część i chwała bohaterom!”, a także skandować, że Wilno oraz Lwów są „nasze”. Ludzie gremialnie zaczęli się wówczas odwracać i opuszczać to miejsce.
Czy zmienił się twój obraz litewskiego Polaka po odwiedzeniu Wileńszczyzny?
Media w Polsce traktują wileńskich Polaków trochę jak pewien skansen, na zasadzie, że tutaj Polacy są bardziej polscy od Polaków z Polski. Natomiast w rzeczywistości, zwłaszcza na prowincji, postępuje rusyfikacja – używa się języka rosyjskiego, słucha się „rosyjskiej popsy”, w domach leci rosyjska telewizja sącząca propagandę. Z kolei w mieście młodzi Polacy są bardziej przywiązani do kultury europejskiej. Zauważyłem więc pewną przepaść między Wilnem a prowincją.
CZYTAJ WIĘCEJ: Polka z Wileńszczyzny dla Polonii
Czym twoim zdaniem litewscy Polacy różnią się od Polaków z Polski?
Litewscy Polacy mają poczucie, że są tutejsi. Jest tu bardzo silna tożsamość regionalna, silna więź terytorialna. W Polsce te więzi regionalne są coraz słabsze. Polak z Macierzy na pierwszym miejscu utożsamia się z narodem, a później z małą ojczyzną. Polacy na Litwie żywią też duży sentyment do Polski.
Jak, twoim zdaniem, można pogodzić sentyment do Polski z podatnością na rosyjską propagandę?
Rzeczywiście, to jest paradoks. Sądzę, że chodzi o syndrom oblężonej twierdzy („Jesteśmy osaczeni przez Litwinów, którzy chcą nas lituanizować i wynarodowić”), w związku z czym Litwin staje się takim podstawowym wrogiem, a jeśli tak, to może pójdziemy z Rosjanami. To jest fatalne i częściowo przypomina mi Abchazję. Oczywiście, tam trwała wojna i była inna skala nienawiści, ale mechanizmy są podobne. Abchazowie uważali, że Gruzini są najgorsi, i w końcu zaczęli do nich strzelać. Stworzyli własne państwo, w którym wszystko jest po rosyjsku. Kibicując swojej drużynie, krzyczą po rosyjsku. Wiceminister MSZ na moje pytanie, czy nie boi się rusyfikacji, odpowiedział, że nie ma się czego bać, skoro dawno już są zrusyfikowani. Wywalczyli państwo, okupili je krwią tylko po to, by oddać swoją tożsamość Rosjanom. Gdyby na początku lat 90. historia potoczyła się inaczej, gdyby sięgnięto po broń, to kto wie, czy tak nie byłoby na Wileńszczyźnie. Uważam, że wiara w dobrego brata ze Wschodu jest prostą drogą do zagłady.
[kółko]
Abchazowie wywalczyli państwo tylko po to, by oddać swoją tożsamość Rosjanom. To lekcja także dla Wileńszczyzny.
[podpis bio]
Tomasz Grzywaczewski (ur. w 1986 r.) – dziennikarz, pisarz, podróżnik. Autor książek: „Przez dziki Wschód. 8000 km śladami słynnej ucieczki z gułagu” (2012), „Życie i śmierć na Drodze Umarłych” (2015), „Granice marzeń. O państwach nieuznawanych” (2018).
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 44(213) 09-15/11/ 2019