Więcej

    Lubię być przed czterdziestką

    Pamiętam to dobrze: na 40. urodziny moja mama zażyczyła sobie goryla. A jeśli mam być bardziej szczegółowa to: poprosiła moją babcię, by jej go kupiła. Serio. Powiedziała, że chce na czterdziestkę dostać ostatnią zabawkę od swojej mamy.

    Czarna pluszowa małpa ze sztucznym włosiem była olbrzymia i niezgrabna. Mama nazwała ją na cześć King Konga Kingą, bo bez dwóch zdań maskotka (proszę się nie dać zwieść temu pieszczotliwemu słowu, gorylica sięgała do pasa) była kobietą. Ani przytulna, ani piękna – nigdy nie zapytałam mamy, po co u licha jej ta okropna czarna małpa, która zajmuje tyle miejsca w mieszkaniu. A teraz mogę zgadywać. Jeszcze nie mam 40 lat, ale już czuję przedsmak tej wolności, jaką niesie za sobą dojrzałość. Powiem szczerze, w życiu nie czułam się ze sobą tak dobrze. Zmieniły się dwie podstawowe rzeczy: słowo „powinnam” zastąpiłam słowem „chcę”, a z głowy usunęłam zdanie „co ludzie powiedzą”. Nawet Państwo nie wiedzą, ile ja dotychczas w życiu rzeczy byłam powinna. Od czego by tu zacząć? Pewnie od tego, co słyszą dziewczynki: że muszę być grzeczna, delikatna, ładna (a w podtekście – bo nie wyjdę za mąż). A potem szczupła (a weź tu bądź szczupła, jak jesteś nastolatką i na śniadanie dostajesz cepeliny ze skwarkami).

    A następnie (jak nie mam chłopaka): mniej wymagająca. I chyba dopiero jak zostałam mamą, coś się we mnie przełamało. Bo oczywiście cały świat mówił, jak mam dbać o swoje dziecko, a ja czułam, że chcę inaczej. Macierzyństwo nauczyło mnie ufać swojej intuicji i odpowiedzieć sobie na pytanie, czego tak naprawdę chcę. Wywaliłam na przykład szpilki, bo to przecież strasznie niewygodne buty. Pozwalam sobie wyglądać źle. Mieć bałagan. Nie mówić „jest dobrze”, kiedy mam ochotę wyć. Nie unikać konfliktów. Przeklinać. Biadolić nad sobą. Powiedzieć gościom: „Nie przynoście prezentów, tylko coś do jedzenia, bo nie znoszę gotować, a chcę się spotkać”. Jeśli mam na to ochotę (albo rozpadły mi się buty), chodzę po mieście boso. Niedawno w sanatoryjnej stołówce podeszła do mnie kobieta w moim wieku: „Patrzę przy śniadaniu, a ty zgarniasz z innych stołów talerze z kaszą i masz w nosie, co inni o tym powiedzą. Ale fajnie, nie każdy by się odważył!” (wiedzą Państwo, jak mało karmią w sanatorium Saulutė w Druskiennikach?!). 40 lat to wiek, kiedy nikomu nie musisz się tłumaczyć, dlaczego na urodziny chcesz dostać goryla.


    Ewa Wołkanowska-Kołodziej


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 47(136) 21-27/11/2020