Jeszcze jako smarkula uważałam, że wszystkiego już doświadczyłam: cierpienia paraliżującego wszelką myśl o przyszłości, różnych rodzajów miłości, uskrzydlającej wiary, równie potężnej bezbożności. Czułam się bardzo doświadczona i w sumie mało rzeczy mnie zaskakiwało.
A potem zaszłam w ciążę i uświadomiłam sobie, że jest świat równoległy. Nie sądziłam, że zobaczę swoją córkę i pomyślę: „Jestem lwicą. Zabiję każdego, kto będzie chciał skrzywdzić tego ssaka”. Że będę chodzić spać o 22. Że przez parę lat nie założę szpilek (a następnie je wyrzucę). Że samotne wyjście do sklepu to będzie impreza, a robienie siku przy zamkniętych drzwiach to luksus. Że z głębi mojej duszy będą się wyrywać słowa: „Ktio źlobił tak ciudną kupeńkę, no ktio?”. Że „kocham cię, mamusiu” za każdym razem będzie zalewało moje wnętrze wzruszeniem, a „jesteś głupia, idź sobie” rozbijało je na kawałeczki. A czy przypuszczałam kiedyś, że po wizycie w przychodni tylko z jednym dzieckiem stwierdzimy z mężem, że to była w zasadzie randka, i w dodatku bardzo udana? Że będę się kąpała z gumowym krabem, a w kieszeni kurtki nosiła pieluchę. Przez lornetkę wpatrywała się w okna przedszkola.
Tęskniła za pracą zawodową, jakby była wakacjami all inclusive i łamaniem szyfru Enigmy jednocześnie. Współczuła ludziom, którzy nie doświadczyli rodzicielstwa. Karmiła piersią ponad dwa lata. Czytała książkę pod prysznicem. Rano dojadała rozmiękłe płatki zalane mlekiem poprzedniego wieczoru. Oglądała „Świnkę Peppę”. Tak mało spała. Kupowała słoiczki. Mówiła gościom, że mają wyjść do 20. Tak bardzo się martwiła o czyjeś zdrowie. Że będę jeść samym widelcem, i to z plastikowego talerza. Że będę w knajpie zamawiać frytki bez poczucia obciachu.
Że to moje dziecko będzie się rzucało w supermarkecie na podłogę, krzycząc i kopiąc, a ja zachowam spokój. Że poczuję się kobietą dojrzałą. Boże drogi, mogłabym tak w nieskończoność. Czasem po wieczorze przypominającym ring rzucimy do siebie z mężem: „Nudziło nam się w życiu, co? Za łatwo było, nie?”. I marzymy o dniach, gdy prześpimy siedem godzin ciurkiem, weekend będzie się kojarzył z odpoczynkiem, a my oddamy się swoim Bardzo Ważnym Dorosłym Sprawom albo będziemy oglądać seriale. Ale jednocześnie czuję, że będziemy tęsknić za tymi dziwnymi czasami, kiedy nasze przytulenie było w stanie rozwiązać każdy problem. Podświadomie czuję, że to, czego teraz doświadczamy, kiedyś nazwiemy szczęściem.
Ewa Wołkanowska-Kołodziej
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 6(16) 06-12/02/2021