Czy pamiętają Państwo skandal, jaki w listopadzie ub.r. wywołali liderzy skrajnie prawicowej estońskiej partii EKRE, kwestionując wyniki wyborów prezydenckich w USA? Pisałem o tym na tych łamach, ale gwoli przypomnienia: Mart i Martin Helme, ojciec i syn, a zarazem ministrowie w estońskim rządzie, w audycji radiowej prześcigali się w teoriach spiskowych na temat amerykańskich wyborów.
Mart Helme nazwał ich zwycięzcę, Joego Bidena (choć w jego wygraną nie wierzy), „osobnikiem skorumpowanym”. Od tego czasu minęły już prawie cztery miesiące. Mart Helme musiał podać się do dymisji, a Martin Helme zdążył jeszcze zasugerować, że także litewskie wybory zostały sfałszowane. Ale EKRE nie ma już w rządzie. Co więcej, nie ma też tego rządu. Premier Jüri Ratas podał się do dymisji w związku z zarzutami korupcyjnymi wobec polityków Partii Centrum, na czele której stoi. Koalicja się rozpadła. Do władzy doszła opozycyjna dotąd Partia Reform, premierem została jej liderka Kaja Kallas.
Żeby zapewnić szybką tranzycję władzy (czas nagli, bo przecież trwa koronawirusowy kryzys), do współpracy zaprosiła dotychczasowych przeciwników z Partii Centrum. Sprawiający wieczne kłopoty nacjonaliści z EKRE znaleźli się w opozycji. Kallas przystępuje teraz do odbudowywania wizerunku Estonii, nadszarpniętego za granicą wskutek skandali wywołanych przez polityków EKRE. Estonia, prekursor internetowych innowacji i gospodarczy bałtycki tygrys, zaczęła być kojarzona głównie z kseno- i homofobicznymi wyskokami nacjonalistów. Nowa premier chce to zmienić. W pierwszą podróż udała się do Finlandii, z którą Estonia związana jest więzami kulturowymi, spotkała się z premier Sanną Marin. Swego czasu młoda fińska polityczka została obrażona przez Marta Helmego. Kaja Kallas chce zatrzeć złe wrażenie po poprzednikach. Odzyskanie reputacji Estonii być może, a nawet na pewno się uda. Ale problem nie zniknął wraz z wyrzuceniem EKRE z rządu.
Wzrost ich popularności był wynikiem zaniedbań w rozwoju kraju, w którym mieszkańcy wsi i miasteczek, gorzej wyedukowani i sytuowani, nie nadążali za tempem zmian narzuconym przez bogaty i prący do przodu Tallin. Ostatnie sondaże pokazują, że EKRE trzyma się mocno, a poparcie dla partii po odejściu z rządu nawet wzrosło. Czasem budowanie wizerunku za granicą okazuje się dużo łatwiejsze niż rozwiązywanie problemów w kraju. Ale politycy nie powinni traktować obu tych zadań rozłącznie. Jedno wpływa na drugie. Przykład Estonii pokazuje to najlepiej.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 9(25) 27/02–05/03/2021