Więcej

    Betonowe pustynie

    Niedawno polskie media obiegły zdjęcia z rynku w Krzeszowicach. To niewielkie małopolskie miasteczko, leżące kilka kilometrów na zachód od Krakowa, swego czasu cieszyło się statusem uzdrowiska. Znane było też z licznych zabytków, np. zbudowanego pod koniec XVIII w. pałacu Vauxhall, w czasach świetności uzdrowiska służącego jako miejsce zabaw kuracjuszy.

    Najświeższa medialna sława Krzeszowic przeczy jednak temu przyjemnemu wizerunkowi. Oto 19-letni Kacper Ropka postanowił zaprotestować przeciwko polityce władz miasta, które postanowiły główny plac Krzeszowic ogołocić z drzew. Efekt tych działań nie był trudny do przewidzenia. Latem rynek zamienia się w betonową pustynię, na której nie sposób uciec przed słońcem i żarem. Młody mieszkaniec miasta dał wyraz swemu niezadowoleniu w bardzo niekonwencjonalny sposób. Na rozgrzanej nawierzchni placu ustawił patelnię, na której… usmażył jajecznicę. Smażenie trwało co prawda dłużej niż na kuchence, ale piekące słońce i rozpalony beton wystarczyły, by jajka się ścięły. Krzeszowicki happening można byłoby powtórzyć w wielu miejscach Polski, a także Litwy.

    Włodarze miast w ostatnich latach ulegli zgubnej tendencji, by z centrów, placów, skwerów i rynków usuwać drzewa i krzewy, bo tak, podobno, miasto wygląda bardziej „estetycznie” i „europejsko”. Na określenie polityki lokalnych samorządowców i planistów w odniesieniu do przestrzeni publicznej ukuto nawet pojęcie „betonoza”. Często sięgają po nie miejscy aktywiści, tacy jak Jan Mencwel z warszawskiej inicjatywy Miasto Jest Nasze, który w ubiegłym roku wydał książkę pt. „Betonoza. Jak się niszczy polskie miasta”. Ale, jak się okazuje, nie tylko polskie. Podobnie zabetonowane place, ozdobione jedynie pojedynczymi rachitycznymi drzewkami, można znaleźć w Kownie, Szawlach, Olicie, a nawet w szczycącym się swoją zielonością Wilnie. Jak przekonuje urbanistka Jekaterina Lavrinec z Wileńskiego Uniwersytetu Technicznego, stosunek pomiędzy nawierzchnią a zielenią powinien być taki, aby zieleń mogła działać jako „naturalna klimatyzacja”. Większość samorządowców i urbanistów, ale też część społeczeństwa nadal postrzega jednak centrum miasta głównie jako miejsce pracy i szybkiego przemieszczania się. „Innymi słowy, w stolicy i dużych miastach trzeba cierpieć, a odpoczywać epizodycznie, w kurortach. Odpocząłeś – wracaj na asfalt” – ironizuje Lavrinec. Dopóki ten stosunek do przestrzeni publicznej się nie zmieni, zmuszeni będziemy smażyć się na betonowych pustyniach.


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 30(85) 24-30/07/2021