Lauda, ta historyczna, sienkiewiczowska i ta w nieco szerszym znaczeniu, rozciągniętym na obszar Kowieńszczyzny niezależnie od granic, jakie określimy na mapie, znajduje się niestety na peryferiach polskiej pamięci.
Byliśmy pierwszym stowarzyszeniem z Polski, które zaczęło tu przyjeżdżać systematycznie z różnego rodzaju pomocą, paczkami. Tu są Polacy, którzy przez pokolenia, 226 lat, żyją poza granicami polskiego państwa, nie doświadczyli odrodzenia kultury polskiej w okresie niepodległości, a mimo to nadal pozostają jej wierni. Nie rozumieliśmy dlaczego – mówi Jacek Świs, prezes Stowarzyszenia Traugutt.org z Pruszcza Gdańskiego.
Najważniejszy jest człowiek
Jak zauważa, kilka lat kontaktów między stowarzyszeniem a Polakami mieszkającymi na Kowieńszczyźnie i Laudzie historycznej jeszcze bardziej utwierdziło go w przekonaniu, że polska kultura zachowana na tych terenach ma wyjątkowy charakter.
– Spotkaliśmy tu ludzi, którzy z pokolenia na pokolenie, wśród nieustannych trudności, byli w stanie utrzymać swoją odrębność. Polaków z Polski fascynuje zwykle polskość na Wileńszczyźnie, ale polskie flagi w okolicach Kiejdan czy Kowna, gdzie nie było polskich szkół, gdzie nigdy nie było sprzyjających warunków… To miało dla nas wyjątkowe znaczenie – nie kryje Świs.
– Te nasze spotkania były bardzo osobiste, ale to wynika ze specyfiki polskości na tym terenie. Nie ma wielkich centrów, szkół. Tu wszystko dzieje się w domach czy w kościele. Było to piękne, ale też smutne, bo wszędzie spotykaliśmy się z przekonaniem, że polskość na tych terenach zanika, że rozmawiamy z ostatnim pokoleniem, które ją podtrzymuje, i nasze wizyty czy pomoc tego nie zatrzyma. Chcieliśmy po prostu coś zrobić, a ponieważ oboje jesteśmy z wykształcenia fotografami, postanowiliśmy zrobić zdjęcia – podkreśla Marta Gruszkowska.
Tak właśnie powstał pomysł na projekt „Polacy Laudy – portret fotograficzny”. – Postanowiliśmy, że będziemy robić portrety, bo to człowiek jest najważniejszy. Są tu kościoły, zabytki, cmentarze, to wszystko jest ważne, to ważne, że przetrwały, ale przecież najbardziej niezwykłe jest to, że przetrwali ci ludzie – mówi Jacek Świs.
Postanowili więc objechać cały teren, „od Datnowa do Janowa”, i dzięki wsparciu lokalnych działaczy trafiali do polskich domów.
Nigdy nie było łatwo
Najbardziej znaną miejscowością poza Wileńszczyzną, która nadal kojarzona jest z polskością, jest oczywiście Wędziagoła. To właśnie od tego miejsca znajomość z Polakami z Laudy i Koweńszczyzny rozpoczęło Stowarzyszenie Traugutt.org i wśród portretowanych osób niemało jest mieszkańców Wędziagoły.
– Mamy bibliotekę, prowadzę stronę internetową, staramy się coś robić dla dzieci. Ja pracuję dużo, jakaś taka mnie naszła mania, jak patrzyłem na tę niesprawiedliwość, która się dzieje. Moim nauczycielem, autorytetem był ojciec. To on mnie tak wychował. To był człowiek takiego charakteru, że w czasach sowieckich potrafił się upominać przed sądem o swoje, sądząc się z państwem. Nam zabrali ziemię, mieszkaliśmy przy plebanii i jak byłem dzieckiem przychodzili do nas ze szkoły, że rodzice mnie źle wychowują, bo po polsku rozmawiam i w kościele służę. Ojciec powiedział, że w szkole mają mnie nauczyć czytać i pisać, a wychowywać on mnie będzie sam i nikomu innemu nie pozwala. Powiedzieli, że jest „politycznie niewykształcony”, ale on nie ustąpił. No i tak nie wychował, w szkole tylko wiedzę przyjmowałem, a reszta była w domu – opowiada swoją historię Ryszard Jankowski, prezes Wędziagolskiego Oddziału Związku Polaków na Litwie.
Jankowski podkreśla, że takich rodzin było dużo więcej. Bez nich nie było zupełnie Polaków na tych terenach. – Tu nigdy nie było dobrze być Polakiem. Między wojnami był bardzo duży nacisk, żeby z nas robić Litwinów. Mogę księgi parafialne pokazać, jak wtedy się nazwiska zmieniały. Ludzie bali się prześladowań, bali się o ziemię, nie chcieli mieć problemów, a jeszcze bardziej nie chcieli, żeby problemy miały ich dzieci. I tak wynaradawiali się. Kiedyś tych polskich wsi było dużo, teraz tylko ta Wędziagoła, taka wyspa została, a tak raczej pojedyncze domy – ubolewa Jankowski.
Czytaj więcej: Ksiądz, który znalazł się wśród najbogatszych urzędników państwowych
Wędziagolska aura
Ryszard Jankowski podkreśla, że najlepiej rozmawiali po polsku ci, którzy uczyli się jeszcze przed wojną. – Wtedy przyjeżdżali studenci z Kowna i uczyli dzieci po wsiach, bo w Kownie było dużo Polaków. Potem było już coraz gorzej, w czasach sowieckich może polskiego nie zabraniali, ale i nic dobrego dla nas nie robili. Teraz mamy polską szkółkę, uczymy dzieci, ale w domach mało kto po polsku rozmawia. Dziadkowie częściej jeszcze. Tu jest jakaś wędziagolska aura, więc to się trzyma. Póki jest polska msza w kościele, trzymać się będzie. Ale z tym też coraz trudniej, bo księdza, co odprawia po polsku, bardzo trudno znaleźć – nie kryje Jankowski.
Rozmówca „Kurier Wileńskiego” nie widzi przyszłości najlepiej, powtarza jednak, że „w Wędziagole dzieją się cuda”. – Tak po ludzku wygląda to beznadziejnie, wszystko z tą polskością tu przegrane. Ale nas już dawno powinno nie być, więc skoro jesteśmy, to znaczy, że możemy przetrwać. Z dziećmi trzeba pracować, wielkich perspektyw nie ma, bo te tereny przez lata były zapuszczone po prostu, ale pracować trzeba. Ja wierzę w cuda, to i mi nie szkoda sił – podsumowuje.
To nieprawda, że Polaków tu nie ma
Wśród portretowanych osób są też Polacy z Kiejdan, Poniewieża i wielu małych, ginących miejscowości. – Ponieważ od lat słyszymy, szczególnie od Polaków z Wilna, że na Litwie poza Wileńszczyzną Polaków nie ma, uważam, że te to dobry pomysł, by poprzez takie fotografie pokazać, że jednak są. Niestety, nawet przy mnie tak zwani Polacy, którzy dopiero co zaczynali mówić po polsku, bo kończyli rosyjskie szkoły, potrafili powiedzieć, że Polaków na Laudzie nie ma, a dla mnie jest to oburzające – mówi Irena Duchowska z oddziału „Lauda” Związku Polaków na Litwie, w ramach którego w 2000 r. powstało Stowarzyszenie Polaków Kiejdan.
Jak podkreśla, sama nie pochodzi z Laudy, ale z Wileńszczyzny. Po ukończeniu studiów w Wileńskim Instytucie Pedagogicznym wyjechała na Kowieńszczyznę, gdzie przez ponad 30 lat uczyła fizyki w szkole średniej w Akademii w okolicy Kiejdan.
– Komuś z Wileńszczyzny, kto ma swobodny dostęp do polskiej kultury, szkoły, bardzo trudno sobie wyobrazić, co oznacza przyznawać się do polskości tam, gdzie tego brak, gdy człowiek musi wszystkiemu stawić czoła sam. Tu podstawą była rodzina. Tylko w domu można było zadbać o język, tradycję – zauważa Duchowska.
Rozmówczyni „Kuriera Wileńskiego” doskonale pamięta moment, w którym sama tego szczególnie doświadczyła. – To był 1977 r., mój synek miał kilka miesięcy. Byłam z nim na spacerze w parku i mówiłam do niego oczywiście po polsku. I usłyszałam wtedy od kogoś: „Jak ty mówisz, mów po ludzku!”. Tak właśnie zaczęła się moja walka o polskość – opowiada.
Pani Halina i pan Józef z Janowa podczas ceremonii odnowienia ślubów – diamentowe gody
| Fot. Jacek ŚwisIrena Duchowska, nasza przewodniczka po polskich Kiejdanach.
| Fot. Marta GruszkoWładysław z Pacuneli, potomek słynnego rodu Gosztowtów
| Fot. Jacek Świs
Najpierw uczyłam swoje dzieci, potem szukałam Polaków
– Proszę sobie wyobrazić matkę, która kilkadziesiąt, kilkaset razy dziennie nie odpowiada dziecku, gdy mówi do niej po litewsku, tylko prosi, żeby powiedziało po polsku, o co mu chodzi. A temu dziecku sprawia to trudność, bo moje dzieci były w litewskim środowisku, przedszkolu, szkole. To naturalne, że przynosiły do domu litewskie słowa. Wymagało ode mnie ogromnego trudu, by nauczyły się poprawnie rozmawiać, ale to się udało – mówi z dumą.
Zaangażowanie Ireny Duchowskiej bardzo szybko wyszło poza własną rodzinę. – Zaczęłam uczyć polskiego najpierw swoje dzieci, a potem zaczęłam uczyć też inne. Szukałam polskich rodzin, organizowałam naukę polskiego. Zakładałam Szkółki Języka Polskiego w rejonie kiejdańskim, oraz Polski Zespół Pieśni Ziemi Kiejdańskiej „Issa”. Tu nie brakowało i nie brakuje osób, które mają świadomość polskich korzeni, także tych, które mówią po polsku, ale tu po prostu o wiele trudniej o to zadbać – opowiada o swojej działalności.
Przyszłość jednak nie napawa optymizmem. – Niestety, wymieramy. Moja szkółka stała się już uniwersytetem trzeciego wieku. Nie pracuję już w szkole, więc nie mam takiego kontaktu z młodzieżą. Pojawiają się też nowe problemy. Ludzie stąd wyjeżdżają, to też nie ułatwia pielęgnowania tradycji – mówi Duchowska.
Czytaj więcej: Znani już są kandydaci do tytułu „Polak Roku 2021”
Co dalej?
Coraz szybciej gasnąca polskość na Laudzie jest na pewno wielkim wyzwaniem. Czy jeszcze uda się ją ocalić? Czy ktoś w ogóle będzie próbował, czy też po prostu przyjdzie przyznać rację tym, którzy twierdzą, że Polaków na Laudzie już nie ma?
– To bardzo złożona rzeczywistość, która nas zaskakuje. Spotkaliśmy ludzi, którzy identyfikują się jako Litwini, mają litewskie nazwiska, ale z domów rodzinnych wynieśli polski język. Spotkaliśmy też takich, którzy jako dorośli czy nawet starsi ludzie zaczęli się uczyć polskiego, bo odkryli swoje polskie korzenie czy też przypomnieli historię dziadków lub pradziadków. Myślę, że polska kultura, język na tych terenach są bardzo głęboko zakorzenione i mogą się różnymi drogami odradzać – mówi Jacek Świs.
– Kiedy rozmawiamy ze starszymi osobami, widać, że bardzo przeżywają, że nie widzą następców, osób, którym mogłyby przekazać swoje tradycje, kulturę, zaangażowanie. Nasz projekt tego nie zmieni, ale bardzo chcemy, by był wyrazem szacunku wobec tego, kim są, co robią. Chcemy wysłuchać, w jakiś sposób zatrzymać ich historie. Może znajdą się osoby, które one zainspirują – dodaje Marta Gruszkowska.
Stowarzyszenie Traugutt.org z siedzibą w Pruszczu Gdańskim działa od 2013 r. Prowadzi działalność edukacyjną, kulturalną i charytatywną, krzewi wartości patriotyczne oraz upowszechnia wiedzę historyczną. Jednym z jego głównych celów jest wspieranie Polaków mieszkających na dawnych Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej poprzez organizację akcji charytatywnych oraz przez kontakty mające na celu podtrzymywanie więzów między rodakami mieszkającymi poza ojczyzną a tymi w Polsce.
Projekt Stowarzyszenia Traugutt.org pod nazwą „Polacy Laudy – portret fotograficzny” współfinansowano ze środków otrzymanych od Stowarzyszenia Odra–Niemen i Kancelarii Prezesa Rady Ministrów RP.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 48(138) 27/11-03/12/2021