„Kiedy jestem w Wilnie, to się relaksuję, bo miasto jest zorganizowane w ten sposób, w jaki ludzie zawsze miasta organizowali” – mówi w rozmowie z „Kurierem Wileńskim” Krzysztof Franaszek, artysta tworzący rzeźby, instalacje i rysunki. W ubiegłym tygodniu w wileńskiej galerii AV17 została otwarta jego wystawa „Powierzchnie uwięzione” (lit. – Pagautieji paviršiai).
Antoni Radczenko: Jak doszło do Pana wystawy w Wilnie?
Krzysztof Franaszek: Moja warszawska galeria Le Guern rozpoczęła współpracę z wileńską galerią AV17. Współpraca polega na wymianie artystów. Galeria AV17 zorganizowała wystawę w Warszawie, a ja dostałem propozycję z Wilna.
W materiale promocyjnym galerii AV17 poinformowano, że w swej wystawie „Powierzchnie uwięzione” łączy Pan przestrzeń miejską z kosmosem. W jaki sposób?
To jest trudne do powiązania (śmiech – od red.). To są takie moje rewiry zainteresowań. Kosmos mnie wciąga jako abstrakt. Przede wszystkim jako forma wizualna. Wiadomo, że wizualna sztuka abstrakcyjna nie jest do końca abstrakcyjna. Nawet kiedy mamy jakąś abstrakcję, to zawsze to jest jakaś rzecz, jakiś obiekt. Jakiś konkret, który nie jest stricte abstrakcyjny. Natomiast Kosmos jest rozpoznawany, przynajmniej w tej teoretycznej kosmologii, przez matematykę, która jest czystym abstraktem. To jest dla mnie taki inspirujący odnośnik. Ta inspiracja jest powiązana z tajemnicą, z kontrastem, którego używam w swych pracach. Czyli olbrzymi kontrast światła i cienia, kształtów, tajemnicy mroków. To jest taki mój osobisty odnośnik. Rzeczywiście ostatnio szukam takich inspiracji do nazwania swoich abstrakcyjnych obiektów. Ostatnia wystawa w Rumunii nazywała się „HR6819”, czyli miała nazwę najbliższej ziemi czarnej dziury, która jest raptem 1 000 lat świetlnych stąd. Podobno to jest strasznie blisko. To są koncepcje teoretyczne i ta koncepcja mnie wciąga.
Czy na co dzień interesuje się Pan kosmosem?
To nie jest profesjonalna wiedza, którą jestem w stanie przyswoić, ale rzeczywiście bardzo się tym interesuję. Powiązania między miastem a kosmosem nie są jednoznaczne. To są raczej takie kody wizualne. Sposób wizualny, którym odnoszę się do tych rzeczy. Miasto jest naturalną inspiracją, czyli miejscem, gdzie żyję. Rzeczy typu asfalt, beton, bilbordy, światła są materiałem, z którego wykonuję swoje rzeźby. Ta uwięziona powierzchnia w mieście jest czymś, co sami organizujemy. Wylewamy asfalt, beton, ropę, węgiel. Jest to nienaturalna przestrzeń. Być może dla nas naturalna i oswojona, ale dla mnie uwięziona. Sam tytuł wystawy odnosi się do uwięzionych powierzchni, według teoretycznej kosmologii prawdopodobnie znajdują się obok czarnych dziur i nie wypuszczają światła. Jest to taka teoretyczna sytuacja, która mnie inspiruje. Bo w swych pracach używam mocnego światła. I to też jakoś się łączy.
Z jakiego materiału najchętniej korzysta Pan przy tworzeniu rzeźb?
Używam bardzo różnych materiałów. Jestem artystą poszukującym. Mam bardzo szeroki wachlarz. Na mojej wystawie można zobaczyć, że są obiekty z asfaltu. Na przykład jest wycięty kawał jezdni, który przerobiłem w tondo i powiesiłem na ścianę. Odrealniłem w pełni ten kawałek asfaltu pochodzący z centrum Warszawy. Asfalt z centrum jest trochę historyczną powierzchnią, bo Warszawa poprzez trudną i ciekawą historię ma dużo warstw historycznych. Ten kawałek został zrobiony w czasie komunizmu, kiedy zalewano historyczne, przedwojenne bruki. Jest także smoła, która jest też takim węglowym substytutem i cały czas zmienia i przekształca się pod wpływem ciepła. Cały czas jest w takim procesie. Poza tym używam dużo światła. Teraz to przede wszystkim LED, dzięki któremu mogę skomasować bardzo dużo światła. Co znowu powoduje taką paralelę, że to światło umieszczam czasami w odwrotny sposób. Czasami jest na dole lub z boku, a asfalt i smoła na górze. Czyli mamy odwrotną pozycję: światło jest na dole, a cień na górze. Mamy odwrócenie przestrzeni. To też jest zbliżone do tych kosmicznych pejzaży, gdzie nie ma góry i dołu.
Czytaj więcej: Wilno szykuje się do Bożego Narodzenia, samorząd zaleca rozwagę
Urodził się Pan w Lublinie. Czy miejsce urodzin ma wpływ na twórczość?
Sądzę, że tak. Myślałem o tym niejednokrotnie, co charakteryzuje Lublin. Moim zdaniem plastyczność. Na przykład Stare Miasto w Lublinie ma bardzo plastyczną i trochę organiczną architekturę. Zauważyłem też, że ludzie ze wschodu, nie chciałbym oczywiście generalizować, bardzo często są utalentowani i mają plastyczne wyczucie.
A jak Pan odbiera Warszawę, w której mieszka od wielu lat? Od wielu Polaków z Polski słyszałem, że Warszawa jest miastem-molochem, bez określonego centrum…
To się zgadza. Bo kiedy na przykład jestem w Wilnie, to się relaksuję, bo miasto jest zorganizowane w ten sposób, w jaki ludzie zawsze miasta organizowali. Jest centrum, Stare Miasto i tak dalej – miasto się rozchodzi. Mam poczucie większego porządku, bo Warszawa po wojnie faktycznie była chaotycznie odbudowywana. Właśnie lubię Warszawę za tą nieszablonowość. Myślę też, że te moje inspiracje miejskie, ten asfalt, ten beton, te kable, które są w takim chaosie porozrzucane w moich pracach, biorą się właśnie z Warszawy. Bo właśnie tam jest tego tak dużo.
Ile potrzebuje Pan czasu na stworzenie wystawy?
Wszystko zależy od tego, czy wystawa, którą realizuję, jest całkowicie nowa, czy opieram się na starszych pracach. W Wilnie prezentuję prawie nową, co kosztuje mnie dużo pracy, bo rzeźby lub instalacje to jest proces pracy z materiałem. Jest tu dużo pracy fizycznej oraz organizacyjnej. To też dużo kosztuje. Przestrzenie pracowniane dla artystów w Warszawie są bardzo drogie. Zwłaszcza dla rzeźbiarzy, którzy potrzebują parterowego i użytkowego lokalu, gdzie można hałasować. To jest trudne, bo jeszcze pracuję na dwóch uczelniach artystycznych. Kiedy organizuję wystawę, to czuję się, jakbym miał trzy etaty.
Czytaj więcej: Michał Rudnicki: Najlepiej czuję się w Wilnie
Obrazki z wystawy
Wystawę Krzysztofa Franaszka udokumentował nasz fotoreporter, Marian Paluszkiewicz.