„Nie wiem, co będzie dalej, ale jestem dumna ze swojego narodu. Ukraińcy pokazali światu, że potrafią bronić swoich domów” — mówi „Kurierowi Wileńskiemu” Irena Maszczycka, Ukrainka, psycholog zaangażowana w pomoc ofiarom wojny.
Ilona Lewandowska: Dziś jest szósty dzień wojny na Ukrainie. Dla Ciebie zaczęła się ona jednak dużo wcześniej… Byłaś uczestniczką Majdanu, potem zaangażowałaś się w działalność Kryzysowej Służby Psychologicznej, gdzie pracowałaś z rannymi żołnierzami, z wdowami i sierotami. Pomagałaś także uchodźcom z Krymu i Donbasu, razem z kapelanem wojskowym wyjeżdżałaś na front, gdzie zajmowałaś się dziećmi…
Irena Maszczycka: Tak. Dla nas ta wojna trwa już 8 lat. 2014 r. był dla nas szokiem, potężnym zaskoczeniem, ludzie długo nie byli w stanie się pozbierać. Na szczęście zachodnia Ukraina bardzo szybko się otrząsnęła. W tym czasie w zasadzie nie było regularnej ukraińskiej armii, wszystko opierało się na ochotnikach. W parafiach zbierano na kamizelki kuloodporne, kaski, żeby wyposażyć konkretne osoby. Potem był moment, że przyzwyczailiśmy się do tego, że na wschodzie toczą się walki. Teraz już pierwszy dzień rosyjskiego ataku pokazał, jak bardzo Ukraińcy są zmobilizowani do walki. W tym dniu na konto sił zbrojnych Ukrainy mieszkańcy wpłacili więcej pieniędzy niż przez cały poprzedni rok. W pierwszym dniu wojny ludzie myśleli nie tylko o sobie, nie o swoich zapasach, ale o wojsku. To najlepiej pokazuje, jak są nastawieni. To potwierdza, że Ukraina była dobrze przygotowana do wojny. Teraz ludzie pchają się do wojenkomatów (punktów poborowych —przyp. red.), są wściekli, gdy nie ma dla nich broni, gdy ich odsyłają. Bardzo profesjonalnie przebiega także komunikacja pomiędzy państwem a obywatelami. Wszystkie wiadomości są podawane na bieżąco, bez dramatycznych komentarzy, nie ma siania paniki. To podtrzymuje na duchu. Bardzo wielkie znacznie ma dla nas postawa naszego prezydenta, który jest prawdziwym przywódcą narodu.
Jesteś teraz w Warszawie. Kiedy wyjechałaś?
Wojna zastała mnie w drodze. Jechałam do Polski w nocy ze środy na czwartek. Przed wyjazdem zastanawiałam się, czy to dobry pomysł, żeby wyjeżdżać, gdy jest takie napięcie, ale miałam trochę ważnych spraw i myślałam również o tym, że to być może ostatnie dni na ich załatwienie. No i nawet w najgorszych przeczuciach nie myślałam, że nastąpi totalny atak. Spodziewaliśmy się masakry na wschodzie, ale nie zmasowanego natarcia na całą Ukrainę, nie ataków rakietowych na miasta. Po drodze zastanawiałam się, co robić, może natychmiast wracać? Bardzo zdziwiła mnie reakcja ludzi. Nie było paniki, ale cisza, wielkie skupienie, spokój. Dzwoniłam, konsultowałam się w tej sprawie. W końcu podjęłam decyzję, że dojadę do Warszawy. Teraz widzę, że była dobra, bo udało mi się tu na miejscu bardzo sprawnie pomóc w koordynacji pomocy. Nie straciłam ani chwili.
Czytaj więcej: Rusza akcja „Wileńszczyzna — Ukrainie!”
Co teraz dzieje się w Twojej miejscowości? Co mówią Twoi bliscy?
Rozmawiałam wczoraj z rodzicami, którzy wyjechali na wieś w tym czasie. Byli zdumieni, jak w takiej małej miejscowości ludzie są zorganizowani. Kiedy została podana informacja, że tuż obok był desant dywersantów, mężczyźni zebrali się momentalnie. Każdy wziął broń, jaką miał i rzeczywiście bardzo szybko znaleźli czterech i złapali, potem przyjechały po nich służby. Ludzie organizują się bardzo szybko. Dywersanci to rzeczywiście bardzo duży problem, nie brakuje tych z zagranicy, ale najgorzej jest, gdy czasem dywersję robi ktoś z miejscowej ludności. To straszne, gdy ludzie dowiadują się, że ktoś żyjący obok, w sąsiedniej wsi, przez miesiące przygotowywał się, żeby im zaszkodzić. Nie wiem, ile oni dostali pieniędzy, ale to, co robią, jest straszne. Ukraińcy jednak są bardzo zjednoczeni i bardzo szybko potrafią wyczuć takie sytuacje. Każdy chce pomóc, jak umie. Nie ma problemu ze znalezieniem ludzi do jakichkolwiek prac.
Wracasz na Ukrainę…
Tak, jutro. Chyba zwariowałabym, gdybym została w Polsce i słuchała o tym wszystkim w mediach. Mamy już zebraną pomoc, teraz szukamy busa. Nie ma problemu z dowiezieniem pomocy na granicę polsko-ukraińską, ale potem nie ma już niestety możliwości transportu. Mam wolontariuszy z Polski, którzy razem ze mną pojadą. Chcemy kursować między Winnicą a polską granicą, przewozić pomoc i ludzi. Wiemy, że są dzieci, które wraz z matkami potrzebują ewakuacji. Wczoraj otrzymałam informację, że pewna pani z Polski chce nam kupić samochód, ale nadal czekamy.
Czytaj więcej: Po rosyjskiej inwazji Ukraińcy pokazali światu, kim są
Masz już konkretny plan, co będziesz robić po powrocie?
Prowadzę przedszkole w Winnicy. Jesteśmy w trakcie dużego projektu, który realizujemy razem z Niemcami, na pewno będę musiała nadal się tym zajmować. Ale potrzeb jest bardzo dużo. Moje znajome zgłaszają się do pomocy w szpitalach polowych, przygotowują schrony. Trzeba chodzić do ludzi, którzy nie mogą wyjść z domów, albo po prostu się boją, trzeba rozmawiać z tymi, którzy nie wytrzymują psychicznie tego napięcia. No i są jeszcze takie bardzo proste potrzeby, jak choćby zrobienie kanapek czy herbaty dla chłopców, którzy patrolują ulice. To taki czas, gdy wszyscy są potrzebni. Nie wiem, co będzie dalej, ale jestem dumna ze swojego narodu. Ukraińcy pokazali światu, że potrafią bronić swoich domów.