Więcej

    Wędrowanie po Wschodzie i kontakt z żyjącymi tam Polakami to sens mojego życia

    Rozmowa z Krystyną Lachowicz, członkinią Rady Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”.

    Czytaj również...

    Ilona Lewandowska: Jest Pani związana z Fundacją „Pomoc Polakom na Wschodzie” od początków jej istnienia. Jak doszło do powstania fundacji?

    Krystyna Lachowicz: Fundacja powstała w 1992 r., kiedy premierem RP był Jan Olszewski. Rzeczywiście, jestem zaangażowana już od etapu tworzenia fundacji. Na początku lat 90., gdy wreszcie pękła ta żelazna kurtyna, mogliśmy podjąć działania. Bardzo wiele osób, w tym także ja, przez całe dziesięciolecia żyło w świadomości, że za tym kordonem na Wschodzie są nasi rodacy, że tam jest część naszego narodu, która nigdy nie opuściła swych domów, swych stron rodzinnych, a w wyniku powojennych losów znalazła się poza Polską. Często ta pamięć była wzmacniana przez rodzinne historie. Tak było też w moim przypadku, moja babka Janina urodziła się w Wołkowysku. Było więc oczywiste, że gdy tylko pojawiła się możliwość kontaktu, natychmiast pojedyncze osoby czy organizacje społeczne zaczęły tam jeździć.

    Możliwości utworzenia oddzielnej instytucji, ukierunkowanej na pomoc Polakom na Wschodzie, pojawiły się, gdy premierem RP został Jan Olszewski. Jego rząd działał tylko pół roku, ale sprawa Polaków na Wschodzie była dla niego bardzo ważna. Ja współpracowałam już wówczas z panem premierem, sprawami Polaków na Wschodzie zajmowałam się od pewnego czasu, bo gdy Jan Olszewski był przewodniczącym Komitetu Obywatelskiego przy przewodniczącym NSZZ „Solidarność” Lechu Wałęsie, zaprosił do współpracy prof. Zdzisława Najdera, i już w 1990 r. stworzyliśmy sekcję ds. Polaków na Wschodzie. Była to bardzo ważne, bo gdy Polacy ze Wschodu przyjeżdżali do Warszawy, mieli już miejsce, w którym mogli się zgłaszać i opowiedzieć o swoich potrzebach. Kiedy więc Jan Olszewski objął funkcję premiera, zaczęliśmy opracowywać konkretny projekt współpracy z Polakami na Wschodzie.

    Chodziło nam nie tylko o możliwość świadczenia pomocy, ale przede wszystkim o to, by rząd polski zrobił jakiś konkretny, znaczący gest, który pokaże, że pamięta o Polakach na Wschodzie i o ich tragicznym doświadczeniu. Przecież tą naszą wschodnią granicę wyznaczono tak, że przeszła przez ludzkie domy, siedliska i rodzinne strony, odcinając je od Polski.

    Bardzo ważną rolę odegrali też sami Polacy ze Wschodu, zwłaszcza z Litwy i Białorusi, którzy zgłaszali potrzebę utworzenia jakiejś stałej, instytucjonalnej formy współpracy z Polską. Rząd Jana Olszewskiego działał tylko pół roku, zaczęliśmy przygotowywanie statutu fundacji. Rządową Fundację „Pomoc Polakom na Wschodzie” udało się powołać niemal w ostatniej chwili, 18 maja 1992 r., a rząd upadł 4 czerwca. Ustanowiono ją aktem notarialnym podpisanym w imieniu Skarbu Państwa przez ówczesnego szefa Urzędu Rady Ministrów, pana Wojciecha Włodarczyka. Dziś byłoby to niemożliwe, zmieniło się prawo, ale uważam, że fakt, że jest to właśnie fundacja rządowa, ma ogromne znaczenie. Istnienie Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” to wyraz odpowiedzialności polskiego państwa za los Polaków na Wschodzie, to znacznie więcej niż organizacja społeczna.

    Czytaj więcej: Iwaneczko, Saszenko, Jackiewicz z Sinfonią Iuventus na 30-lecie Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”

    Poświęcenie kamienia węgielnego pod Dom Polski w Baranowiczach na Białorusi, 1993 r.

    Dlatego konieczne było utworzenie odrębnej instytucji? Istniało już przecież wówczas Stowarzyszenie „Wspólnota Polska”.

    Chodziło o ten specjalny gest, wyraźny sygnał, że pękły dzielące nas mury i że Polska pamięta, że tam są nasi rodacy. Potrzebna była specjalna instytucja, dedykowana właśnie Polakom na Wschodzie. Ważny był też wymiar symboliczny, docenienie ludzi, którzy tam zostali i tak wiele wycierpieli, żeby zachować polską tożsamość, polską kulturę, język polski. Wspólnota Polska ma inne zadania, jest organizacją pozarządową, której cele związane są ze światową Polonią. Ale tego, co przeżyli Polacy na Wschodzie, nie można porównywać z doświadczeniem Polonii. To jest po prostu wyjątkowa społeczność. To tak jak w rodzinie. Czasem jest ktoś, kogo należy potraktować wyjątkowo, specjalnie, bo uważamy, że na to zasługuje i tak będzie sprawiedliwie. Dzisiaj z perspektywy czasu dostrzegamy, że to ma wielkie znacznie, że jest to fundacja rządowa, bo ukazuje stosunek do Polaków na Wschodzie nie środowisk czy grup społecznych, ale państwa polskiego.

    Wspomniała Pani, że zaczęliście jeździć na Wschód niemal natychmiast, gdy pojawiła się taka możliwość. Jak wyglądały Pani pierwsze wizyty?

    Pierwszy raz byłam w Wilnie w 1990 r. prywatnie, pociągiem. Wówczas była to jeszcze bardzo poważna granica, przeszłam rewizję osobistą. Kolejny wyjazd był już służbowy, na polecenie premiera Jana Olszewskiego. Dostałam wtedy samochód i przez dwa tygodnie objechałam Białoruś, Litwę i Łotwę. To był taki czas, że jak zajechaliśmy po całym dniu wieczorem na nocleg do klasztoru w Agłonie, to księża postawili na stole talerz z pokrojonym chlebem i dzbanek z gorącą wodą. Nie mieli ani nic do chleba, ani herbaty, ani tym bardziej cukru. Właśnie wtedy zrozumiałam, że dla Polaków na Wschodzie należy stworzyć konkretny projekt pod nadzorem polskiego rządu, który będzie nie tylko formą pomocy, ale także deklaracją tego, jak wielką wagę Polska przywiązuje do tych kwestii. Właśnie taki był cel utworzenia fundacji – pokazanie Polakom na Wschodzie, że zajmują wyjątkowe miejsce w polityce polskiego rządu.

    Zarząd FUNDACJI „POMOC POLAKOM NA WSCHODZIE” w kadencji 1997–2001, od lewej: Wiesław Turzański, Krystyna Lachowicz i Rafał Dzięciołowski

    Obecnie jest Pani członkinią Rady Fundacji, wcześniej była Pani również w zarządzie. Jak wspomina Pani działania fundacji w tamtym okresie?

    Byłam w zarządzie w latach 1997–2001, razem z prezesem Wiesławem Turzańskim i z Rafałem Dzięciołowskim. Oczywiście, każdy zarząd wnosi swój wkład w działalność fundacji, z mojej perspektywy ten okres był dla fundacji bardzo ważny, może najważniejszy, bo wówczas tworzyły się podstawowe kierunki działalności. Nie mieliśmy na pewno tak szerokiego zaplecza, jakie ma obecnie fundacja, działaliśmy w oparciu o znacznie mniejsze środki, na mniejszą skalę, jednak wyznaczyliśmy kierunki programowe, które są realizowane do dzisiaj. Pracowaliśmy wówczas z ogromnym zaangażowaniem, było mało pieniędzy na projekty, a potrzeby ogromne. Kiedy pojawiła się możliwość kupna samochodu dla fundacji, zdecydowaliśmy się na zakup „lublina”, czyli takiej półciężarówki, a nie samochodu osobowego. I zawsze na Wschód jechało się samochodem zapakowanym po brzegi wszelką pomocą.

    Gdy byłam w zarządzie, nie miałam wtedy zupełnie czasu dla siebie, na jakiekolwiek życie prywatne, cały czas byliśmy w drodze. Po latach zrozumiałam, że to właśnie wędrowanie po Wschodzie i kontakt z żyjącymi tam Polakami stanowi sens mojego życia. Ogromnym przeżyciem było dla mnie odsłonięcie tablicy poświęconej Zbigniewowi Herbertowi we Lwowie czy otwarcie Domu Polskiego w Baranowiczach.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Pamiętam też z tego okresu „Kurier Wileński”. To był bardzo trudny czas dla dziennika, nie brakowało głosów, że powinien upaść, że nie należy go ratować, wskazywano na nowe możliwości, jakie dają media elektroniczne, internet. My nie mieliśmy wątpliwości, że Polacy na Litwie potrzebują gazety właśnie w takiej tradycyjnej formie.

    Ogromnym zrozumieniem dla sprawy dziennika wykazała się wówczas marszałek Senatu RP, prof. Alicja Grześkowiak. Myślę, że nie bez znaczenia był fakt, że pochodzi spod Lwowa, więc jej zrozumienie dla potrzeb Polaków na Wschodzie było szczególne. Bardzo cenię to, że mogłam z nią współpracować, bardzo wspierała działania fundacji i wiele udało nam się razem osiągnąć.

    Myślę, że w działalności fundacji ważny był i nadal jest kierunek, który nadał jej premier Olszewski. Zależało mu na tym, by było to miejsce, z którego środki idą na Wschód, a nie są pożerane przez samą organizację. Dlatego właśnie Rada Fundacji jest społeczna, jej członkowie nie otrzymują żadnych wynagrodzeń. Oczywiście ludzie, którzy pracują w fundacji na co dzień, w biurze czy zarządzie, muszą otrzymywać zapłatę, ale ważne jest, że ten element pracy społecznej, która jest służbą naszym rodakom na Wschodzie, pozostanie w Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie” na zawsze.

    Czytaj więcej: Pierwsza dama RP spotkała się z prezesem Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”

    Czwarte dziesięciolecie działalności fundacja rozpoczyna w okresie bardzo trudnym dla części Polaków na Wschodzie. Jak widzi Pani teraz wyzwania przed nią stojące?

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Myślę, że bardzo ważne jest utrzymanie działań programowych, które fundacja prowadzi od lat, bo widać, że to się sprawdza. Fundacja rozwija swoją działalność, co wyraża się również w zmianie statutu, i jestem pewna, że nadal ma ogromny potencjał na przyszłość. To projekt, który się nie wyczerpuje, znajduje wciąż nowe, adekwatne do czasu i warunków bieżących formy pracy na Wschodzie. Dziś rzeczywiście nie jest łatwo dotrzeć z pomocą do Polaków na Białorusi, Ukrainie, widzimy, jak ich dorobek jest niszczony, jednak na tym właśnie polega zadanie fundacji, by podtrzymywać kontakt, docierać w miarę możliwości z pomocą, nawet jeśli jest to bardzo trudne.

    Niezależnie od warunków Polacy na Wschodzie pozostają w centrum jej działań. Jeśli nie można realizować normalnie programów, jak to się dzieje obecnie na Białorusi czy Ukrainie, nie oznacza to, że nic dla Polaków na tych terenach nie robimy. Kontakt jest zawsze. Zapewniam, że nie ma dnia, byśmy nie myśleli o naszych rodakach, którzy siedzą w więzieniach czy cierpią w wyniku rosyjskiej napaści na Ukrainę, do których dziś bardzo trudno jest dotrzeć. Odwaga, umiłowanie wolności i niezłomny duch rodaków znad Niemna, Willi, Dniepru mocno zobowiązuje do działania i poszukiwania skutecznych form pomocy dla nich.


    Fot. archiwum Krystyny Lachowicz, wikipedia


    Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 42 (123) 22-28/10/2022

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Wileńskie groby nie ujawniają łatwo swoich tajemnic 

    Poszukiwania przywódcy wileńskich reformatów rozpoczęło Centrum Badania Ludobójstwa i Ruchu Oporu Mieszkańców Litwy (lit. Lietuvos gyventojų genocido ir rezistencijos tyrimo centras - LGGiRTC).  Inicjatywa wyszła od litewskich reformatów – Propozycja rozpoczęcia poszukiwań wyszła od środowiska litewskiego Kościoła reformowanego, dla którego niewątpliwie...

    Połączenie tradycji i współczesności. Noc Świętojańska w Rudominie

    Najkrótsza noc w roku jest hucznie obchodzona w Rudominie od wielu lat i stała się najważniejszym z wydarzeń organizowanych przez Centrum Kultury w Rudominie. W tym roku ponownie organizatorzy mówią o rekordowej widowni. Kolejny rekord w Rudominie i zaproszenie do...

    Film o sile pamięci przekazywanej z pokolenia na pokolenie

    Film powstawał w ubiegłym roku m.in. na Litwie. Realizatorzy odwiedzili okolice wsi Mamowo, Inklaryszki, Połuknie i oczywiście cmentarz na Rossie. W produkcję zaangażowali się również Polacy z Wileńszczyzny. O miejscach związanych z powstaniem styczniowym i jego bohaterami opowiadali: Irena...

    Zginęła cała wioska… Pamięć przywrócona [Z GALERIĄ]

    Ilona Lewandowska: Kim byli mieszkańcy Pirciupi w czasie wojny?  Rytas Narvydas: Zwykli, spokojni ludzie, zajmujący się rolnictwem, pszczelarstwem. Jeśli chodzi o skład narodowościowy, byli to przede wszystkim Litwini, choć wieś w okresie międzywojennym znajdowała się w granicach Polski. Dlaczego zginęli?...