Jak zmieniała się praca farmaceuty w ciągu ostatnich 40 lat? I jak wspomina Pani swoją pierwszą pracę po studiach?
Było to bardzo dawno temu, bo w latach 80. ub.w. A z czym kojarzy mi się moja pierwsza praca? Przede wszystkim z wielką ciszą w aptece. Mimo że do okienka ustawiały się kolejki, bo leki były „za ladą” i obsługa pojedynczego pacjenta zajmowała sporo czasu, to tłum stał w ciszy i każdy czekał cierpliwie na swoją kolej. Nikt nie zgłaszał sprzeciwu. Do farmaceuty pacjenci mieli ogromny szacunek. Poza tym ta dawna apteka miała specyficzny zapach. Pachniała ziołami: nalewką z kozłka lekarskiego, czyli słynną walerianą, czy innymi intensywnymi ziołami, albo specyficznym zapachem neospasminy.
Ten zapach roznosił się już od zaplecza, gdzie pracowano nad lekami. Wtedy wszystkie apteki były państwowe i ja zaczęłam pracę w jednej z nich zaraz po ukończeniu pięcioletnich studiów w kowieńskim Instytucie Medycznym, na Wydziale Farmacji (obecnie: Akademia Medyczna Litewskiego Uniwersytetu Nauk o Zdrowiu). W 1995 r. założyłam własną aptekę i jestem jej właścicielką do dzisiaj. Dziś właściwie już nie ma państwowych aptek (oprócz kilku, które należą do Samorządu Miasta Wilna, jak Apteka Uniwersytecka, Apteka na Antokolu). Wszystkie inne są prywatne, nawet te duże w centrach handlowych.
W latach 80. nie było pomocy w postaci komputerów. Większość leków była przepisywana przez lekarzy i wycenę takiej recepty trzeba było zrobić na tejże recepcie. Na recepcie sprawdzało się prawidłowość wydania, dawkę, sposób dawkowania i wiek pacjenta. Wiek pacjenta był istotny. Musieliśmy zatem sprawdzać, czy dawka antybiotyku dla dziecka jest prawidłowa. Mniejszą uwagę zwracało się na formalności.
Niektórym farmaceutom sprawiało trudności odczytanie recept wypisywanych przez lekarzy. Niestety, grafologii nikt nas nie uczył i trzeba było bardzo skrupulatnie i uważnie realizować receptę. Tak wyglądała retaksacja, czyli sprawdzanie recept. Nie było wglądu do komputera, więc trzeba było po prostu obejrzeć te receptę ze wszystkich stron. Muszę jednak zaznaczyć, że w porównaniu z obecną sytuacją katalog leków był dużo szczuplejszy. W dobie e-recept większość z tych problemów odeszła w niepamięć.
Co dzisiaj zaczyna doskwierać, to brak niektórych leków w hurtowniach. To ma miejsce od grudnia 2022 r. Brakuje np. antybiotyków. Trudno uwierzyć, jak się patrzy na pełne półki w aptekach, ale tak jest.
Ktoś przychodzi do apteki, czegoś nie wie i my, farmaceuci, mając tę wiedzę, możemy mu wiele rzeczy wyjaśnić.
A jak wyglądała dystrybucja leków?
Moje początki w pracy w aptece wiążą się właśnie z brakami. Wszystkiego brakowało, i leków, i środków higienicznych. Jeżeli otrzymywaliśmy np. gazę opatrunkową, to docierał do nas ogromny rulon, 500-metrowy, i musieliśmy na zapleczu sami go fasować i pakować w małe porcje. Po tę gazę ustawiała się momentalnie kolejka i wszystko było natychmiast wykupywane. Leki otrzymywaliśmy dwa razy w miesiącu. Po złożeniu zamówienia, czekało się na leki, które niejednokrotnie trudno było dostać. Pamiętam, że jeździłam do ministerstwa oświaty, do wydziału farmacji, gdzie składałam petycje, wręcz wypraszałam leki, choćby te najważniejsze dla życia, jak pudełko nitrogliceryny czy antybiotyku.
Wiele leków było pakowanych np. po 100 i więcej tabletek. Na szczęście tych zbiorczych opakowań nie musieliśmy dzielić w aptekach. Tym zajmowały się składy apteczne przeznaczone do konkretnych leków: osobny do leków psychotropowych, do tych zawierających spirytus, osobny do tabletek, olejów i maści itp. I od nich dopiero docierały do nas opisane i konkretnie fasowane: do słoiczków, fiolek, blistrów czy papierowych torebek. W blistrach były np. te podstawowe leki na przeziębienie, jak witamina C, polopiryna. Ponieważ zamówienia były składane co dwa miesiące, dostawaliśmy więc, lekko mówiąc, furę leków, które wyładowywaliśmy i rozkładaliśmy, dokonując aptecznej segregacji, aby wszystko było w idealnym porządku z zachowaniem zasad sanitarnych. To wcale niebyła łatwa praca.
Czytaj więcej: W aptekach brakuje niektórych leków
Apteki produkowały też leki samodzielnie.
Leków recepturowych robiło się kiedyś zdecydowanie więcej i były one dużo bardziej skomplikowane. Takich recept wykonywało się naprawdę dużo. W przypadku mojej apteki nawet kilkanaście dziennie, taka była masówka i trzeba było wyrobić się z tym w godzinach pracy albo się zostawało dłużej. Przez rok pracowałam nawet jako analityk, bo aby produkować leki, trzeba było mieć uprawnienia. Dziś, aby zostać analitykiem, trzeba odbyć czteroletnie kształcenie w tym kierunku, dawniej dwa lata. Przy szkole pielęgniarskiej był taki oddział, uzyskiwało się tytuł technika farmacji z umiejętnością sporządzania leków; analitycy natomiast sprawdzali prawidłowość wykonania specyfiku.
Od 1 lipca tego roku wejdzie jednak zakaz uniemożliwiający technikom pracę przy lekach. Wynika to z unijnych przepisów. W międzyczasie wielu techników jeździło na weekendowe kursy dokształcające do Kowna, aby móc sprostać wymaganiom i nie stracić pracy. Te kursy były płatne i wiązały się ze sporym obciążeniem finansowym, niewiele osób je ukończyło. Według nowych zasad taka osoba mogłaby nadal pracować w aptece, ale nie może konsultować pacjentów i zajmować się procedurami. Dziś wytwarzaniem leków na zamówienie zajmuje się tylko kilka wybranych aptek: „Gintarine vaistine” w Santaryszkach produkuje specyficzne leki, a Apteka Uniwersytecka specjalizuje się w wykonywaniu maści. Kiedyś taka słynna apteka specjalizująca się w wyrobie maści była na Zarzeczu.
Jak wyglądała kiedyś praca kasjerki w aptekach?
Dawniej farmaceuci niekoniecznie byli tymi osobami w aptece, które przyjmowały pieniądze. Było to podyktowane higieną. Nie dotykamy pieniędzy, gdy wydajemy leki i opatrunki pacjentowi. Normą było, że farmaceuta wydawał pacjentowi karteczkę przy okienku, pacjent szedł do kasy, kasjerka pobierała opłatę, przystawiała pieczęć „zapłacono” i potem pacjent wracał z tą karteczką do farmaceuty. Gdy zaczęło przybywać pacjentów w aptekach, to było to czasami trudne organizacyjnie – jeden człowiek chciał być już obsłużony, a tu nagle z kwitem podchodził ten od kasy.
Kiedyś farmaceuta to był zawód z misją. Farmaceutów obdarzało się szacunkiem i atencją. Traktowano na równi z lekarzem. Dziś wydaje się, jakby zawód farmaceuty oddalał się od zawodu medycznego, mówi się wręcz, że farmaceuta to „dyplomowany sprzedawca”.
To zależy od nas samych, jak sami odbieramy swój zawód. Nie patrzę na farmację apteczną z jakimś namaszczeniem, ale dla mnie jest w tym poczucie misji. Ktoś przychodzi do apteki, czegoś nie wie i my, mając tę wiedzę, możemy mu wiele rzeczy ułatwić i wyjaśnić. Poza tym w tej chwili mamy wiele preparatów bez recepty. Musimy mieć dużo większą wiedzę w zakresie leków, ich interakcji, skuteczności i bezpieczeństwa. Powinniśmy wiedzieć, jak możemy pomóc pacjentowi.
Pracuję w swojej aptece już wiele lat, bo od 1995 r. Tyle lat przepracowałam w jednym miejscu, że mogę powiedzieć, że znam każdego mieszkańca, całe rodziny i ich bolączki. W naszej aptece panuje rodzinna atmosfera. Jak zaistnieje potrzeba, to i leki do domu zawieziemy. W ciągu tych lat wielu naszych klientów już odeszło…
Współczesne aptekarstwo zmienia się dynamicznie.
Zmiany są ogromne. Teraz apteka jest skomputeryzowana, mamy system recept elektronicznych. Większość leków jest wystawiona na półkach, łatwo po nie sięgnąć. Klienci nabywają wiedzę o lekach z reklam i z internetu. Pamiętajmy jednak, że Google nie diagnozuje. Od diagnozy i od ustawienia skutecznego leczenia jest lekarz, a nie internet. Jest też możliwość zakupu niektórych medykamentów czy akcesoriów medycznych w firmach wysyłkowych. I niektórzy korzystają, bo jest taniej niż w aptece. Ale nigdy nie ma pewności, skąd ten lek pochodzi i czy spełnia wymogi. W aptece wszystko jest certyfikowane, zatwierdzone do sprzedaży. Poza tym w aptece farmaceuta służy pomocą, może poradzić, jak prawidłowo przyjmować jakiś lek, w jakich dawkach, może określić, czy wchodzi on w interakcje z innymi stosowanymi przez pacjenta lekami lub z pożywieniem, a także może wskazać, czy dany lek jest bezpieczny do stosowania w czasie ciąży lub laktacji.
Tak, reklamy robią swoje, wierzy się w uzdrawiające moce. Słucha się też koleżanek i cioć… Oczywiście, że leki są ważne, kiedy są zalecone przez lekarza, po wcześniejszym zdiagnozowaniu, czy to choroby, czy jakichś braków w organizmie, ale nie powinno się ich zażywać bez potrzeby, „na wszelki wypadek”. Później, pełnymi siatkami odnoszone są do aptek, niezużyte, nawet nieotwarte jeszcze opakowania leków, które oddajemy do utylizacji.
Dziś apteka jest skomputeryzowana, mamy system e-recept. Większość leków jest wystawiona na półkach, łatwo po nie sięgnąć.
A czy suplementy diety, Pani zdaniem, są potrzebne?
Nie jestem przeciwko suplementom diety, ale też nie jestem zwolennikiem suplementacji wszystkiego, jak popadnie. Pamiętajmy o tym, że podstawą powinna być prawidłowa, zróżnicowana i zbilansowana dieta. Natomiast jeżeli dieta nie jest w stanie pokryć zapotrzebowania na jakieś składniki (lub pojawiają się inne czynniki, które wpływają na to zapotrzebowanie), to wtedy należy sięgnąć po suplementy diety. Ponadto są sytuacje w życiu, które wymagają dodatkowej suplementacji, np. okres ciąży czy karmienia piersią.
Czy apteka może wystawić receptę farmaceutyczną?
Na Litwie farmaceuci nie mają jeszcze możliwości wypisywania recept, ale w wielu krajach już tak się dzieje i pewnie niedługo u nas też to się zmieni. Szczególnie pomocne mogłoby to być dla pacjenta chorującego na cukrzycę, nadciśnienie, arytmię czy choroby przewlekłe. W systemie komputerowym zapisana jest cała historia choroby. Kilka kliknięć i prowadzi nas to do dokumentacji pacjenta – wtedy można by przedłużyć wypisaną przez lekarza receptę.
Uważam ponadto, że rangę apteki podnosi możliwość przeprowadzania szczepień, ale powinny być w każdej aptece stworzone do tego warunki. Żeby było miejsce, gdzie ktoś spokojnie wchodzi, wypełnia ankietę i może chwilę po szczepieniu odpocząć, może się poczuć bezpiecznie. Przeprowadzanie szczepień okresowych w aptekach to też duże udogodnienie dla pacjentów.
W aptece można też zmierzyć ciśnienie i poradzić się farmaceuty, jeśli jesteśmy zaniepokojeni stanem zdrowia. Bardzo dużo rozmawiam z klientami mojej apteki. Rozmawiamy o ich niepokojach, stanie zdrowia. A w swojej praktyce miałam nawet przypadki, że uratowałam ludzi od większych konsekwencji zdrowotnych, kierując do specjalisty, na badania. Wielu ludzi posłuchało i okazało się, że mieli oni poważne choroby.
Pamiętam taki przypadek: przyszła pani i prosi o lek na zapalenie korzonków u męża. Przypomniałam sobie, że ona coś za często prosi o te leki. Zaczęłam wypytywać i namawiać ją do skonsultowania męża z lekarzem. Okazało się, że to był rak jelita grubego, na szczęście, w dość wczesnym stadium i do uratowania. I dziś patrzę na zdrowego człowieka, któremu może nawet uratowałam życie.
Pacjenci też przychodzą do nas ze swoimi lekami i chcą się upewnić, czy prawidłowo je zażywają, zgłaszają nam swoje niepokoje, gdy leki wykazują działania niepożądane. Ale to jest dziś domena małych aptek. Tu jest kameralnie, znamy się prawie wszyscy i ze sobą rozmawiamy. A z takiej rozmowy, która ma też terapeutyczne działanie, może wiele wynikać. To jest możliwe, jeśli mamy albo chcemy mieć czas dla drugiego człowieka. Praca aptekarza nie może być wykonywana w pośpiechu.
Leki są ważne, kiedy są zalecone przez lekarza, po zdiagnozowaniu, ale nie powinno się ich zażywać „na wszelki wypadek”.
Czy według Pani świadomość pacjentów wzrasta? Czy ludzie wierzą medycynie?
Niestety, nie mogę na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Jest bardzo dużo świadomych pacjentów, którzy badają się, przyjmują suplementy diety, kiedy to jest konieczne, i zwracają uwagę na ich skład oraz firmę, która je produkuje. Ale jest też sporo osób, które przyjmują suplementy diety jak popadnie, bo akurat zobaczyli reklamę w telewizji lub ktoś im dany produkt polecił, bo komuś akurat pomógł.
Jaką radę miałaby Pani dla pacjentów?
Przede wszystkim chciałabym, aby pacjenci pamiętali, że to, iż dysponujemy różnymi lekami i suplementami diety, nie oznacza, że można je łykać jak cukierki. Leki to nie cukierki. Leki to produkty, które powinny być stosowane tylko wtedy, kiedy jest to konieczne. Nie wierzmy bezgranicznie reklamom. To, że są one reklamowane i przedstawiane w formie produktów na wszelkie dolegliwości, nie oznacza, że można je przyjmować bez zastanowienia. Chciałabym też, aby pacjenci wiedzieli, że w razie jakichkolwiek wątpliwości co do stosowania leków czy suplementów diety zawsze mogą zwrócić się o pomoc do farmaceuty – bo przecież właśnie jesteśmy po to, aby pomagać pacjentom.
Czytaj więcej: Niewykorzystany urlop — zapas „na potem” czy ból głowy pracodawców i pracowników?
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 20(58) 20-26/05/2023