Więcej

    Podróż do przeszłości

    Wylądowałem na kilka dni w Kiszyniowie, stolicy Mołdawii, najbiedniejszego kraju Europy. Podróż autobusem z lotniska do centrum kosztuje 20 eurocentów. Dobra kawa za euro, smaczny, dwudaniowy obiad za 10, nocleg z dobrym śniadaniem za 20. Pogoda piękna, wakacyjna, wino znakomite, ludzie życzliwi ponad miarę. Można by skwitować, że to kraj marzenie. Wystarczy jednak trochę rozejrzeć się wokół, by zrozumieć, dlaczego wyjechało z niego ponad milion obywateli i ani myślą wracać.

    Plac Centralny to jedno wielkie targowisko, handluje się tu czym kto może. Ludzie rozkładają towary na kocach, kartonach, wprost na chodniku lub czymś, co kiedyś chodnikiem było. Wokół zatrzęsienie marszrutek gotowych przewozić chętnych we wszystkie możliwe kierunki. Każda zdaje się mieć silnik, który przepracował już milion kilometrów i jeszcze drugie tyle ma nadzieję przepracować.

    Pamiętam taką Polskę, ale to było 30 lat temu. Stojąc w centrum Kiszyniowa, czuję się, jakbym znalazł się w roku 1993. Zresztą wystrój mojego hotelu jest dokładnie z tej samej epoki. Być może ktoś wynalazł jednak wehikuł czasu i zanim zdecyduje się nim pochwalić, testuje go w mołdawskiej stolicy?

    Chodników z powszechnie znanej w Wilnie kostki tu jak na lekarstwo. Topiący się w upale asfalt na pewno pamięta czasy, gdy miasto było stolicą najbogatszej ponoć sowieckiej republiki.

    Nie dziwota, że dziś wciąż tu wielu za tymi czasy tęskni. Z wolnością i niepodległością Mołdawia próbuje sobie radzić, ale średnio jej to wychodzi. Ludzie na najżyźniejszej ziemi w Europie klepią biedę. Grupa przestępców w białych kołnierzykach, na czele z niejakim Vladimirem Plahotniukiem, przez lata dzierżąc władzę, drenowała budżet państwowy do granic możliwości. W największej w historii aferze wyprowadzili z systemu bankowego państwa miliard dolarów, czyli jedną trzecią rocznego budżetu! Winnych ani pieniędzy oczywiście nie złapano, nikt za to nie odpowiedział i zapewne nie odpowie. Myślę, ile dobrego za ten miliard można by zrobić dla zwykłych ludzi, ilu z nich nie musiałoby wyjechać ze swego kraju, by szukać lepszego losu.

    Dziś Plahotniuca już nie ma i coś ponoć zaczyna się wreszcie zmieniać na lepsze, ale czy ma to jeszcze jakieś znaczenie dla tej rzeszy starszych ludzi, którzy wypatrują swoich dzieci i wnuków, prosząc, by zechcieli wpaść w odwiedziny z Europy, i jedyne, o czym myślą, to by nie było wojny, która czai się za rogiem?


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 25 (73) 24-30/06/2023