Więcej

    Demokracja zagrożona

    Każdy panujący ustrój jest zagrożony. To dziejowa stała, niezależna od jakichkolwiek innych cech organizacji państwa. Zagrożenie to może być zewnętrzne, wówczas wykorzystywane do mobilizacji społeczeństw, może być wewnętrzne (padają wówczas w propagandzie słowa o wszelkiej maści zdrajcach i sprzedawczykach bądź innych wrogach ludu) czy nawet duchowe (upadek obyczajów etc.). Zasadniczo jednak w dzisiejszych czasach najczęściej mówi się, że demokracji zagraża „populizm”.

    Nad tym się również warto pochylić, ale jest także inna sprawa, o której się nie mówi, a będąca nie mniej groźną – to przekraczanie kompetencji. Podział kompetencji między instytucjami władzy jest pomysłem starym jak świat; wystarczy przypomnieć biblijne: „Oddajcie więc cesarzowi to, co jest cesarskie, a Bogu to, co boskie”. Myśliciele późniejsi mówili o podziale władzy, o rozdziale rodzajów władzy itd. Co się jednak dzieje, kiedy któraś z instytucji zawłaszcza sobie funkcje jej nienależne?

    W wiekach minionych słusznie się mówiło o uzurpacji czy tyranii, obalano też takich królów – czy cesarzy właśnie – których uznano za sięgających po władzę w dziedzinach im nienależną. Obecnie, w związku z tym, że instytucje nie są jednoosobowe, a często w ogóle anonimowo kryją się za szyldami i rzecznikami, trudno też jakoś katalizować oburzenie na ich samowolę. Wiele krajów boryka się z problemem „sędziów aktywistów”, którzy wychodzą z roli egzekwowania prawa – i chcą go stanowić, kształtować w wybranym przez siebie kierunku.

    Czasem przybiera to postać wręcz antypaństwową, jak w sytuacji kryzysu migracyjnego na Litwie czy orzeczenia na temat elektrowni w Turowie w Polsce.

    Cała Unia Europejska przeżywa kryzys z powodu aktywizmu urzędniczego – kiedy biurokracja, której rolą jest funkcjonowanie w ramach ustanowionego prawa, przejmuje funkcję jego tworzenia, w dodatku poza jakąkolwiek kontrolą społeczeństw, wyborców i bez mechanizmów odwoławczych. Stąd potem mamy takie cuda, jak zakaz rejestrowania samochodów spalinowych czy deliberowany obecnie system przymusowej relokacji migrantów w krajach UE, którego nikt z nami nie konsultuje, chociaż będziemy zań płacić.

    W Wilnie zaś mamy przykład tego, co się dzieje, kiedy urzędnicy, przekraczając swoje kwalifikacje, zajmują się regulacją ruchu (normalnie powinna się tym zajmować policja), a tytuł inżyniera nadaje nie uniwersytet wraz z wykształceniem, tylko mer decyzją polityczną.


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 25 (73) 24-30/06/2023