Atak Hamasu zaskoczył wszystkich, przede wszystkim jednak sam Izrael. Jedna z najsilniejszych armii świata w ciągu pierwszych 4 godzin okazała się w zupełnym paraliżu, terroryści przeniknęli 20 km w głąb terytorium Izraela, zajęli ponad 20 miasteczek i kibuców, w tym kilka baz wojskowych (!).
Skalę katastrofy odzwierciedla fakt, że sztab Dywizji Gazy był broniony przez dowódcę beduińskiego batalionu zwiadowczego (podpułkownika) z czterema żołnierzami, którzy dość przypadkowo tam się znaleźli. Po prostu dowódca, jadąc samochodem, zauważył grupę 30 podejrzanych osobników na motocyklach z kałasznikowami i zawrócił do bazy, po drodze zabijając jednego z napastników u drzwi własnego domu.
Beduiński batalion zwiadowczy jest elitarną jednostką Cahalu (armii Izraela), służą tam wyłącznie Beduini z pustyni Negew, walczyć umieją, sztab obronili. Sztab dywizji musiałby mieć ochronę, w naszych pojęciach byłaby to kompania (ok. 100 osób), w państwie, które jest otoczone wrogami dyszącymi wolą starcia go z powierzchni Ziemi, brak stosownej ochrony w najbardziej niebezpiecznym regionie jest co najmniej zadziwiający.
Co się więc stało? A stało się to, że Izrael w wielkiej wojnie był 50 lat temu (Jom Kipur, 1973), obecnie rodzi się trzecie pokolenie Izraelczyków nieznających wojny egzystencjonalnej. W tym okresie Izrael przygotowywał się do wojny, dlatego Cahal dzisiaj może wygrać każdą wojnę z każdą sąsiednią armią, ale nie z wyjącą tłuszczą uzbrojoną w AK i RPG-7.
Postęp technologiczny zrobił też swoje, armia izraelska jest nastawiona na walkę, w której duże znaczenie miały odgrywać nowoczesne technologie, w tym: cyber, czujniki, podsłuchy, satelity, georadary, roboty, sztuczny intelekt i podobne mądre „wodotryski”.
Hamas tymczasem zszedł do poziomu kamienia łupanego, rezygnując z elektronicznego systemu kontaktów oraz budując sieć niewidzialnych bunkrów, magazynów i korytarzy, co zapewniło mu w chwili ataku całkowite zaskoczenie przeciwnika. Przy okazji zbudował oszałamiający w swej ilości arsenał różnego typu rakiet, które w czasie ataku rozładowały magazyny świetnego skądinąd systemu Iron Dome. Aby było śmieszniej, sfinansował to częściowo sam Izrael, wspierając rozwój „cywilnej” infrastruktury Gazy. Zbytnia wiara w technologie doprowadziła do sytuacji, gdy na starych posterunkach przy murze granicznym żołnierzy nie było, a zdalnie sterowane stanowiska okazały się możliwe do neutralizacji w dziecinny sposób, za pomocą broni strzeleckiej i tanich dronów. Finał znamy.
Czytaj więcej: Izrael kontynuuje operację w Strefie Gazy, antyizraelskie zamieszki w Rosji
Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 44 (127) 04-10/11/2023