Dopełniło się to, co nawet po kompromitującej porażce w Kiszyniowie wielu tzw. ekspertów uważało za niemożliwe. Grupa z Mołdawią, Czechami, Albanią i Wyspami Owczymi okazała się zbyt silna, by reprezentacja Polski wywalczyła z niej bezpośredni awans do przyszłorocznych piłkarskich mistrzostw Europy.
A dodać trzeba, że regulamin przewidział kwalifikację dla aż dwóch zespołów z tego grona „futbolowych potęg”. Towarzystwo, w którym rywalizowali Polacy, wykazywało tak niski potencjał, że po losowaniu powszechnie nazywano je nad Wisłą grupą śmiechu. Okazało się… grupą śmierci. W takich okolicznościach brak awansu do Euro, w którym zagra bez mała połowa Europy, jest mocnym kandydatem do miana największej kompromitacji w całej, ponadstuletniej historii polskiej piłki.
Szukając przyczyn tej klęski, po zremisowanym meczu z Czechami w Warszawie, który polskie szanse pogrzebał ostatecznie, doszedłem do wniosku, że wina leży… w mojej osobie. Obejrzałem na własne oczy pięć z ośmiu eliminacyjnych gier Polaków i żadnej z nich wygrać nie zdołali. Na trzech meczach mnie nie było i za każdym razem był komplet punktów. Wnioski oczywiste, najwyraźniej moja obecność Biało-Czerwonych deprymuje i czas przestać swoim widokiem na trybunie prasowej wywierać na nich dodatkową presję.
W ogóle dziennikarze mają niemało za uszami. Krytyka z ich strony wiąże nogi, paraliżuje i jeszcze za swe złośliwości ani myślą przepraszać, choć federacja wzywa, strasząc sądem, dotknięta twitterowym wpisem, że w ramach naprawy wizerunku związek zapewnił osobne wejście do samolotu dla pijanych działaczy.
Ryba psuje się od głowy. Po zakończeniu prezesury w PZPN przez Zbigniewa Bońka jego następca Cezary Kulesza każdym kolejnym posunięciem dowodzi, jak bardzo się nie nadaje na to stanowisko. Błędy naprawia wielbłądami. Wizerunek związku wali się w oczach. Za chwilę walić zaczną się i finanse, bo brak awansu to pokaźna dziura w budżecie. Owszem, jest jeszcze szansa przez baraże, ale wierzyć w nią trudno, bo polski zespół to obraz nędzy i rozpaczy. Przykre. Tym bardziej że drużyna narodowa ma wielką moc. Może dużo lepiej niż politycy łączyć naród. Podzielony nawet jeszcze bardziej niż Polacy po ostatnich wyborach. Nie wierzycie?
To spójrzcie na Mołdawię. Trener Serghei Cleșcenco z piłkarzy po wielokroć słabszych od polskich zbudował tam zespół, który do ostatniego meczu bił się o awans, a cały kraj zjednoczył się wokół tego celu jak nigdy jeszcze w swej historii.
Czytaj więcej: Futbol, klątwa, wdzięczność
Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 47 (136) 25/11-01/12/2023