Anna Pieszko: Jak odebrała Pani nominację do tytułu „Polak Roku”?
Danuta Lipska: Początkowo byłam ogromnie zaskoczona, nie mogłam uwierzyć, że ktoś zgłosił moją kandydaturę. Poczułam się też mile zaszczycona.
Jak się zaczęła Pani przygoda z malowaniem?
Myślę, że to się zaczęło jeszcze w kolebce. Można powiedzieć, że się urodziłam i wychowałam w szkole. Urlop macierzyński w tamtych czasach trwał 52 dni, więc moja mama niedługo po porodzie musiała wrócić do pracy, do szkoły nr 57 w wileńskiej dzielnicy Wołokumpie, gdzie była dyrektorką i nauczycielką klas początkowych. Tak więc swoje lata niemowlęce spędziłam na ostatniej ławce w klasie. W szkole właściwie wyrosłam. Towarzyszyły mi stale ołówki, kreda i farbki. Uczyłam się malowania od swojej mamy i innych dzieci. Zapamiętałam też z dzieciństwa piękny strój krakowski, który uszyła mi mama. Jako 6-letnia dziewczynka tańczyłam w nim krakowiaka z partnerem starszym o dwa lata.
Czytaj więcej: Danuta Lipska – prezesem związku „Elipsa”
Gdzie rozwijała Pani swoje zainteresowania?
Ukończyłam Szkołę Sztuk Pięknych im. Vienožinskasa w Wilnie. Niestety, nie dostałam się do Akademii Sztuk Pięknych — przyczyną była słaba znajomość języka litewskiego, gdyż nikt wtedy nie akcentował zbytnio potrzeby nauczania tego języka. Brałam dlatego prywatne lekcje malarstwa u przedwojennych pedagogów z Uniwersytetu Stefana Batorego. Szukałam wtedy w sobie czegoś, co by pokazało światu moją indywidualność, moje wnętrze.
Jakie wartości wyniosła Pani z domu?
Moja mama powtarzała zawsze, żebym szła do ludzi, pomagała mniej zamożnym. O potrzebie pomagania innym słyszałam od dzieciństwa. Z kolei mój ojciec, były żołnierz Armii Krajowej, był wszechstronnie uzdolniony: grał na różnych instrumentach, ładnie śpiewał, ładnie rysował. Przykładowo malował jakieś zabawne obrazki z życia sąsiadów, potem im pokazywał, było dużo śmiechu. Wyrosłam w atmosferze miłości i wzajemnego poszanowania. Rodzice starali się przekazać mi miłość do sztuki i do innego człowieka.
Jaki wpływ na Pani rozwój miała szkoła?
Skończyłam cztery klasy początkowe w szkole nr 57 w Wołokumpiach. Potem trafiłam do legendarnej już wileńskiej Szkoły nr 5 na Antokolu. Jestem ogromnie wdzięczna losowi za możliwość uczenia się pod okiem wspaniałych nauczycieli, którzy uczyli kultury, sztuki, miłości do przyrody, dali dobrą wiedzę o świecie i zaszczepili w nas zasady etyczne. Warunki nauczania były bardzo trudne, bo klasy były liczne i liczba uczniów w klasie sięgała czasami 53. osób a nie wszyscy zachowywali się odpowiednio. W tym okresie powojennym nie brakło dzieci sierot, wałęsających się, uciekających z domów dziecka. Czasy były naprawdę bardzo trudne. Na ulicach pełno było osób niepełnosprawnych, bez rąk i bez nóg, żebraków, których czasami dokarmiałam swoimi kanapkami — nie mogłam przejść obojętnie obok głodnego człowieka.
Jak się potoczyły Pani losy po szkole?
Po szkole były studia w Instytucie Pedagogicznym w Wilnie. Urodziłam córeczkę Grażynę, która obecnie pracuje w Gimnazjum im. Władysława Syrokomli w Wilnie. Potem na świat przyszła moja córka Ludmiła. Wychowałam i wykształciłam przybraną córkę Lubę Nazarenko, która później znana była jako „królowa romansu”. Stale się kształciłam, podjęłam też pracę. Robiłam oprawę plastyczną dla aptek, podjęłam pracę w dziale reklamy w Zakładzie Aparatury Paliwowej. Z zakładu zostałam zwolniona za zbytnie zaangażowanie w sprawy polskie i działalność patriotyczną.
Jak to się stało?
Był rok 1987, na Litwie zaczynało się odrodzenie narodowościowe, zryw patriotyczny. Ludzie zaczynali wierzyć, że komuna niebawem upadnie. Zapoznałam się wtedy z Janem Andrzejewskim, prezesem Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego im. Wł. Syrokomli przy Zakładzie Aparatury Paliwowej. Do stowarzyszenia należało ponad 2 tys. robotników polskiego pochodzenia. Zaczęliśmy potajemnie rozpowszechniać ulotki, wspólnie z Julittą Tryk (dziennikarka „Kuriera Wileńskiego” — przyp. red.) wydawaliśmy po polsku gazetę „Echo”. Udało nam się wydać sześć numerów. Ja dbałam o oprawę plastyczną gazety. Pamiętam, jak z okazji 200. rocznicy urodzin namalowałam plakat, na którym były słowa po polsku: „Szlakiem Adama Mickiewicza”. Wywiesiliśmy plakat w przejściu zakładu. Ludzie po raz pierwszy czytali napis po polsku umieszczony w przestrzeni publicznej. Jakaś kobieta padła na kolana i zaczęła się modlić, takie to było wydarzenie. Nieco później zorganizowaliśmy wycieczkę śladami Mickiewicza do Nowogródka, w drogę ruszyło 30 autokarów. Następnie zorganizowaliśmy wyjazdy do Katynia. To był naprawdę niesamowity zryw polskości.
Potem trafiła Pani do swojej własnej szkoły, do „Piątki”, ale już w charakterze nauczycielki plastyki.
Uczyłam dzieci odbierania sztuki jako nieodrębnej części naszego życia. Wychowanie plastyczne szło w parze z estetycznym. Utkwiło mi w pamięci takie określenie, które pokazuje, czym się różni intelektualista od artysty. Intelektualista — to człowiek mówiący zawile o rzeczach prostych, a artysta to człowiek mówiący prosto o rzeczach zawiłych. Na tym polega sztuka, że artysta zawsze znajdzie sposób, by za pomocą koloru, linii, formy przekazać wizję swego świata.
Czy każde dziecko ma talent do malowania?
Myślę, że każde dziecko jest utalentowane, czasami ma ukryty potencjał, którego rodzice nie zauważają. Trzeba tylko umiejętnie nim pokierować.
Co dla Pani oznacza bycie Polką?
Polskość zawsze była obecna w naszym domu. Podsłuchałam raz niechcący jako dziecko rozmowę swoich rodziców o Katyniu. Rodzice byli bardzo zmartwieni tym, że podsłuchałam tę rozmowę, ponieważ był to temat tabu. Tata nigdy nie opowiadał o swojej AK-owskiej przeszłości, ludzie bali się jedni drugich. Kiedy w 1953 r. umarł Stalin, mama w szkole musiała pleść żałobne wieńce i płakać. Ja jako dziecko byłam przestraszona, że mama płacze. Wytłumaczyła mi, że tak po prostu trzeba.
Dzisiaj bycie Polką oznacza dla mnie trzymanie się wartości: Bóg, Honor i Ojczyzna. Jesteśmy Polakami na swojej ziemi. To lokalny patriotyzm, to bycie potrzebnym tutaj, na Litwie, to kochać swoją ziemię i na niej pozostać. W tym wielokulturowym, wielonarodowościowym splocie jesteśmy jednym z ważnych i pięknych wzorów.
Jaki był dla Pani ten mijający rok?
Tutaj chcę się pochwalić, bo w tym roku zostałam prawdziwą babcią, gdyż mam już wnusię, która wkrótce skończy sześć miesięcy. Mogę się też pochwalić czterema wspaniałymi wnukami, najstarszy studiuje w wileńskiej filii Uniwersytetu w Białymstoku, pozostali trzej uczą się jeszcze w „Syrokomlówce”. Tak więc ten rok był nie tylko twórczy, ale też bardzo pozytywny, jeżeli chodzi o życie rodzinne.
Twórczy Związek Polskich Artystów Malarzy „Elipsa” obchodził w tym roku jubileusz 30-lecia. Z czego jest Pani najbardziej dumna?
Ten rok był dla Elipsy szczególny. Obchodziliśmy okrągły jubileusz związku, ponadto mieliśmy duże tematyczne wystawy w Wilnie i Warszawie, indywidualne wystawy naszych artystów malarzy, wydaliśmy piękny katalog. Cieszymy się, że jesteśmy Polakami na Litwie, że możemy tworzyć i swoją twórczością urozmaicać krajobraz artystyczny naszej kochanej Litwy. Bardzo nas cieszy, że w tym roku Elipsa została nagrodzona odznaką honorową „Zasłużony dla kultury polskiej”. Odznaczenie w imieniu ministra kultury i ochrony dziedzictwa narodowego Piotra Glińskiego wręczył ambasador RP w Wilnie Konstanty Radziwiłł wraz z konsul Irminą Szmalec. To było dla nas ogromne wyróżnienie.
Zgadza się Pani, że piękno zbawi świat?
Oczywiście. Piękno, sztuka ma zbawienną oczyszczającą moc.
Czytaj więcej: 30-lecie „Elipsy”: wychodzić ze sztuką do odbiorcy