Więcej

    Nowe otwarcie po uzbecku

    „Po czasach represyjnej dyktatury Isloma Karimowa Uzbekistan otworzył się na świat, ale nadzieja na większe zmiany w polityce wewnętrznej zgasła prawie tak szybko, jak zapłonęła” – mówi Agnieszka Pikulicka-Wilczewska, autorka książki „Nowy Uzbekistan”. 

    Czytaj również...

    Jarosław Tomczyk: Co się działo w Uzbekistanie po rozpadzie Związku Sowieckiego?

    Agnieszka Pikulicka-Wilczewska: Był wielki chaos, nie było wiadomo, w którą stronę ten kraj pójdzie. Rozpad ZSRS był wielkim zaskoczeniem nie tylko dla zwykłych Uzbeków, ale także dla władz, które nie miały pomysłu, jak powinien wyglądać niepodległy Uzbekistan, jak budować kraj, który od wielu lat nie był samodzielnym bytem. Ścierały się różne ideologie, trzeba było ustalić, czym jest ten nowy Uzbekistan, do jakich wartości ma się odwoływać.

    Która koncepcja zwyciężyła?

    Padło na budowanie opowieści narodowej sięgającej do historii ziemi Uzbekistanu bardzo odległych wieków. Do jej kultury, tradycji, języka. Odniesienie stanowiło wszystko, co działo się na terenie Uzbekistanu w dawnych czasach, bez względu na to, czy był to wiek XIV, czy XIX. Odwoływano się do ludzi coś znaczących na tym terytorium, co w efekcie doprowadziło do chaotycznego zbioru różnych postaci różnych okresów, którzy nagle stali się przodkami i przewodnikami moralnymi nowego Uzbekistanu pod przewodnictwem jego pierwszego prezydenta, Isloma Karimowa. Taki był model oficjalny.

    A jak to wyglądało w praktyce?

    Uzbekistan, który zaczął się tworzyć jako niezależne państwo, zachował bardzo dużo z systemu sowieckiego. Nie udało się go pozbyć, ale głównie dlatego, że był przydatny. System opierający się na centralizacji, kontroli społeczeństwa, pozwalał nadal gromadzić dobra w rękach elity, równocześnie kontrolując przekaz społeczny, media, niezadowolenie społeczne. I tym sposobem już pod koniec lat 90. ub.w. mieliśmy do czynienia z bardzo opresyjną dyktaturą. Systemem dużo bardziej represyjnym, autorytarnym niż w czasach ZSRS. Opartym na silnie nacjonalistycznej narracji, głoszącej wyjątkowość Uzbeków, mówiącej, że uzbecki człowiek powinien kochać swoją ojczyznę, jej tradycje, mieć szacunek dla starszych i kobiet. W te ramy obywatel powinien był się wpasowywać. Całą tę opowieść o nowym Uzbekistanie wymyślił Karimow, który wyłuszczał ją na łamach swoich traktatów i książek, pozycji, rzecz jasna, obowiązkowych w szkołach. 

    Czytaj więcej: Historia daleka i bliska: Uzbekistan–Litwa

    Dyktatura Karimowa musiała mieć zapewne swoich wrogów?

    Oczywiście, bez nich prowadzenie autorytarnego kraju byłoby niemożliwe. Wrogami zostali wszyscy ci, którzy mogliby ewentualnie zagrozić temu systemowi i Karimowowi jako władcy. Głoszący ideologię sprzeczną z głoszoną przez niego, czyli liberałowie, panturkiści, islamiści. Ich dotknęły największe represje. Wrogowie zewnętrzni oczywiście też byli, choć w kraju tak zamkniętym na świat, nie aż tak ważni. Karimow bardzo dbał, by być jak najmniej uzależnionym, czy to od Rosji, czy USA, więc nacisk przekazu był na wrogów wewnętrznych. Ale i ci zewnętrzni czyhali, bo wiadomo, że liberałowie mieli kontakty ze zgniłym Zachodem, panturkiści z Turcją itd. Wróg zewnętrzny objawiał się głównie za pomocą ludzi działających w kraju. 

    Wraz ze śmiercią Isloma Karimova, po 35 latach jego rządów, w 2016 r. zakończyła się pewna epoka. Władzę przejął Shavkat Mirziyoyev, pojawił się pewien oddech, ale w tej chwili i on – po zmianie konstytucji, która pozwoli mu rządzić do roku 2037 – zmierza ku dyktaturze.

    Dokładnie tak. Na początku z rządami Mirziyoyeva związane były duże nadzieje. Karimow był nie tylko dyktatorem, ale i paranoikiem, który zniszczył kontakty z sąsiadami. Poza wyjątkami, skupiającymi się wyłącznie na wymianie ekonomicznej, jak Korea Południowa i Chiny, nie było kraju, który potrafił się z nim dobrze dogadać. Był pokłócony ze wszystkimi. Dojście do władzy nowego prezydenta, który, co prawda, był człowiekiem systemu – przez wiele lat premierem i zaufanym człowiekiem Karimowa – ale młodszym, dawało perspektywę otwarcia na świat. I rzeczywiście to otwarcie się dokonało. Mirziyoyev wyprowadził Uzbekistan z międzynarodowej izolacji, otworzył na kontakty zagraniczne. Nowy prezydent mający koligacje rodzinne z bliskimi, zaufanymi ludźmi Putina, ocieplił relacje kraju z Rosją, ale ocieplił też z Zachodem i sąsiadami. Po zmianie prezydenta zaczęły m.in. latać samoloty między Taszkientem a Duszanbe, stolicą Tadżykistanu. To nie była zmiana chwilowa i kosmetyczna. Jeśli chodzi jednak o kwestie polityki wewnętrznej, nadzieja szybko umarła; okazało się, że wielkich zmian nie będzie. Zmienił się trochę wróg wewnętrzny, przestano widzieć największe zagrożenie w islamistach. Ludzie tej religii byli największą paranoją Karimowa, a przecież islam zawsze był ważną częścią życia Uzbeków, elementem tradycji. Zelżała też nieco polityka wobec organizacji pozarządowych, ugrupowań liberalnych. Pojawiły się częściowo wolne media. Nie do końca wszyscy są jeszcze gotowi na krytykę władz, ale widzimy, że pewne procesy, trudne do zatrzymania, się rozpoczęły. Są krytyczne media, także blogerzy krytykujący władze.

    Pani jednak musiała Uzbekistan opuścić. 

    Są cały czas tematy i kwestie, których w Uzbekistanie podnosić się nie powinno. Jednym z elementów paranoi państwowej jest stosunek do dziennikarzy zagranicznych. Człowiek z zagranicy widziany jest najpierw jako gość, czyli człowiek, któremu powinno się dać wszystko, co najlepsze, otworzyć drzwi, zaprosić do domu, ale to jednocześnie człowiek obcy. Skoro się nami interesuje, zawsze jest trochę podejrzany. Podróżujący do Azji Centralnej często mogą się spotkać z opinią, że zostali wysłani przez jakieś służby i nie do końca mają dobre zamiary. W związku z tym są granice gościnności, w ramach których możemy się poruszać. Byłam jedyną anglojęzyczną dziennikarką, która mieszkała w Uzbekistanie na stałe. Dużo dziennikarzy tam pracuje, ale nie na co dzień. Przyjeżdżają co kilka miesięcy, czy raz na rok, na kilka tygodni, piszą artykuły i wyjeżdżają. To, że ja byłam na stałe, było jedną z przyczyn, że musiałam Uzbekistan opuścić i na razie nie mogę do niego wrócić. Ale to nie oznacza, że w mojej ocenie Uzbekistan jest całkowicie zły, staram się być wobec niego obiektywna.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    W jakim stanie jest uzbecka gospodarka?

    Nie jestem ekspertem od ekonomii, ale na pewno w stosunku do czasów Karimowa kraj się rozwija, bo się otworzył. Mirziyoyev pozwolił na wymianę handlową, inwestycje. Ludzie się bogacą, jest coraz więcej produktów na rynku. Zmiany są widoczne wszędzie, główne miasta są prawie nie do poznania. Taszkient zmienia się w bardzo szybkim tempie, wyrosła w nim ogromna ilość szklanych domów. Odbywa się to kosztem łamania praw człowieka, ale też Uzbekistan nigdy się nimi specjalnie nie przejmował. Decyzje są podejmowane bez względu na protesty. Tak było m.in. z wyburzaniem domów usytuowanych na terenach potrzebnych pod inwestycje nowego Uzbekistanu. 

    Edukacja stoi na dobrym poziomie?

    Po rozpadzie Związku Sowieckiego głównym językiem stał się uzbecki, który przez lata był na drugim miejscu po rosyjskim i właściwie już mało kto wiedział, jak dobrze się tym językiem posługiwać. Zresztą sam Karimow dopiero w trakcie swoich rządów uczył się tego języka, bardzo słabo mówił po uzbecku, szczególnie że wyrósł w Samarkandzie, gdzie panował głównie język tadżycki, a całą swoją karierę mówił po rosyjsku. W czasach sowieckich większość książek było w języku rosyjskim, a tu nagle trzeba było zacząć uczyć po uzbecku. Brakowało podręczników, ludzie, którzy poszli do szkoły, gdy wiodącym zaczął być uzbecki, mają spore braki w stosunku do kolegów uczących się w szkołach rosyjskojęzycznych. Władze zdecydowanie za mało uwagi poświęcały edukacji. Nie dbano, by rozwijać język, by tłumaczyć na uzbecki literaturę światową, więc jeszcze niedawno uczniowie uczyli się z podręczników z głębokiego sojuzu. Zaczyna się mówić, że poziom edukacji jest w opłakanym stanie, ale reformy tego obszaru wymagają wielu lat i woli politycznej. Ostatnio pojawiły się szkoły prezydenckie dla wyjątkowo zdolnych uczniów. Coś się powoli zmienia, ale Uzbekistan ma tu jeszcze bardzo wiele do zrobienia.

    Czytaj więcej: Nielegalni migranci narzędziem wykorzystywanym w działaniach wywiadu

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Prawa kobiet w Uzbekistanie.

    Temat długi, kontrowersyjny i w ostatnim czasie mocno dyskutowany. Sporo się zmieniło. Przede wszystkim wprowadzono legislację dotycząca przemocy domowej, której długo nie było. Kobieta, która jest jej ofiarą, może to zgłosić na policję i oczekiwać, że jej oprawca poniesie konsekwencje. Oczywiście ten system szwankuje, to nie jest rzecz do załatwienia w kilka tygodni, ale widać, że w tym obszarze jest wola polityczna objawiająca się szczególnie w osobie Saidy Mirziyoyevej, córki prezydenta, która kreuje się na obrończynię praw kobiet w Uzbekistanie. Natomiast istotny jest tu fakt, że Uzbekistan przestał walczyć z islamem. Stał się on modny, młodzi ludzie zaczęli chodzić do meczetu, ale, co za tym idzie – wróciły też jego tradycje, np. wielożeństwo. Parę tygodni temu wprowadzono za nie kary pieniężne, bo wedle prawa można mieć tylko jedną żonę, ale posiadanie drugiej, nieoficjalnej, stało się powszechne wśród zamożnych mężczyzn. Te drugie, religijne żony żyją tak naprawdę bez żadnych praw, na uboczu, bez zabezpieczenia i są niezbyt szanowane przez resztę społeczeństwa, postrzegającego je często jako kogoś, kto niszczy rodzinę. Tak czy inaczej przemocy wobec kobiet jest wiele, także wobec prawowitych żon. Wciąż dobrze ma się instytucja „kelinki”, czyli synowej, młodej żony, która po ślubie nie tylko musi usługiwać mężowi, ale też teściom, którzy uważają, że muszą kelinkę nauczyć życia i służby Bogu. Takie dziewczyny są często ofiarą przeróżnych form przemocy. Wedle nieoficjalnych badań – w Uzbekistanie nie do końca wiarygodnych, ale innych nie ma – zdecydowana większość kobiet – ofiar przemocy w rodzinie – pada ofiarą nie swoich mężów, ale teściowych. 

    Można i warto pojechać do Uzbekistanu turystycznie?

    Uważam, że mało jest krajów mających aż tyle do zaoferowania, co Uzbekistan. Otworzył się on na turystów, przyjechać na wakacje do Uzbekistanu jest rzeczą zupełnie możliwą. Kiedyś było to trudne, chociażby ze względu na wymogi związane z otrzymaniem wizy. W Uzbekistanie turysta to jest dobrze widziany gość, sprawia miejscowym radość, nie przeliczają go jeszcze na pieniądze. Z drugiej strony jest już podstawowa infrastruktura, hotele, szybkie pociągi, bardzo nowoczesne jak na nasze wyobrażenie. Można wynająć samochód, co prawda nie wszystkie drogi są dobre i przejezdne, ale jeździć się da. Do tego kraj ma przepiękne zabytki i bardzo klimatyczne miejsca, gdzie można poczuć uzbecki klimat, a ludzie są przemili, otwarci, zawsze gotowi do pomocy, zapraszają do domów. To bardzo bezpieczny kraj, nie słyszałam o próbach oszustwa, napadach na turystów. 

    Nie jest też chyba bardzo drogo?

    Nie byłam w Uzbekistanie dwa lata. Gdy tam mieszkałam, to nie był drogi kraj, teraz wiem, że trochę się zmieniło. Po wybuchu wojny w Ukrainie wielu Rosjan uciekających przed mobilizacją osiedliło się w Uzbekistanie, ceny poszły w górę, a inflacja od dawna jest już tam bardzo wysoka, ale wciąż jest taniej niż w Europie. Działają bankomaty, punkty wymiany walut, nie ma z takimi rzeczami żadnego problemu.  


    Agnieszka Pikulicka-Wilczewska (ur. 1986) – reporterka, absolwentka stosunków międzynarodowych na brytyjskich University of Westminster i University of Kent oraz Wyższej Szkoły Ekonomii w Moskwie. Od 2018 do 2021 r. jako jedyna anglojęzyczna dziennikarka mieszkała na stałe w Uzbekistanie. W listopadzie 2021 r., w związku ze swoją pracą dziennikarską, otrzymała zakaz wjazdu do tego kraju. Owocem jej pobytu w Uzbekistanie jest książka „Nowy Uzbekistan”, która ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa Czarne.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 05 (14) 03-09/02/2024

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Od Paryża do Paryża

    Jarosław Tomczyk: Rok 1924 to czas olbrzymiego kryzysu gospodarczego w Polsce. Wysłanie ekipy na igrzyska olimpijskie było chyba nie lada wyzwaniem dla działaczy?  Daniel Lis: Przygotowania do startu w igrzyskach Polacy podjęli już w 1920 r., gdy odbyły się one...

    Spacerem po krakowskim Festiwalu Miłosza

    Bardzo się cieszę, że „Kurier Wileński” o nas nie zapomina – wita nas z uśmiechem Anna Szczygieł, PR manager Festiwalu. Spotykamy się w upalny niedzielny poranek, ostatni czerwcowy, na krakowskim Rynku Głównym pod numerem 20, przed zamkniętą jeszcze bramą...

    Przypadek? Nie sądzę!

    Grali jak nigdy, przegrali jak zawsze. Niechlubnej tradycji stało się zadość i polscy piłkarze swój udział na dużym turnieju znów ograniczyli do trzech meczy grupowych. Mówi się powszechnie, że w obecnej formule mistrzostw Europy jest prawie niemożliwe, by szanse...

    Piłkarskie Euro w czasach kryzysu

    Kiedy 18 lat temu Niemcy były organizatorem piłkarskich mistrzostw świata, było to widoczne dosłownie na każdym kroku. Miasta gospodarze tonęły w okolicznościowych dekoracjach, flagi powiewały z okien licznych mieszkań, ulicami jeździły przyozdobione samochody. Mundial toczył się pod hasłem: „Świat...