Więcej

    Kaziuki – Wilniuki w miastach Warmii i Mazur po raz 40. Franukowa i Wincuk: „Czekamy na te spotkania!”

    Zbliża się wiosna, właściwie przedwiośnie, a wraz z tym czasem mieszkańcy Wilna i Wileńszczyzny czekają na jarmark z najprzeróżniejszymi wyrobami sztuki ludowej. Kaziuki Wileńskie to święto radości i zauroczenia pięknem naszego życia. Jednak sława Kaziuków już dawno wykroczyła poza granice Litwy.

    Czytaj również...

    Ludzie ziemi wileńskiej w swych wędrówkach powojennych tęsknili do miejsc swej ojcowizny, które musieli zostawić. Tęsknili też za tym radosnym, pięknym świętem. Z czasem wilnianie, którzy się osiedlili w różnych miejscach Polski, w swych nowych miejscowościach postanowili wskrzesić Kaziuki Wileńskie. Spotykali się, wspominali swoje życie na ojcowiźnie, śpiewali, oglądali zdjęcia i oczywiście zajadali się kołdunami, babką ziemniaczaną i innymi smakołykami wileńskiej kuchni. Tak przed 40 laty rozpoczął Lidzbark Warmiński swoją wędrówkę kaziukową. Ale po pewnym czasie tych spotkań było za mało, toteż zwrócili się do redakcji „Kuriera Wileńskiego”, aby pomógł w zorganizowaniu w ich mieście Kaziuków.

    I tak się zaczęła nasza wędrówka na „Kaziuki – Wilniuki”. To już 35 lat, jak jedziemy do bardzo życzliwego dla nas miasta oraz do cudownych ludzi. Byliśmy pierwsi z Wilna, którzy rozpoczęli autentyczne wileńskie Kaziuki „na eksport”. W tym roku, oprócz tradycyjnego kiermaszu, odbędzie się program artystyczny pt. „Zachować od zapomnienia”. W pięciu miastach – Lidzbarku Warmińskim, Olsztynie, Kętrzynie, Szczytnie i Biskupcu – w dniach 8–10 marca wystąpią: Polski Zespół Pieśni i Tańca Ludowego „Ojcowizna” z Niemenczyna pod kierunkiem Wioletty Leonowicz, Kapela Wileńska pod kierunkiem Romualda Piotrowskiego, Polski Teatr „Studio” w Wilnie pod kierunkiem Lili Kiejzik z programem muzycznym „Na wileńskiej ulicy”.

    Każdego roku program artystyczny jest inny, natomiast wizytówką Kaziuków są bardzo lubiani i oczekiwani przez publiczność stali prowadzący: Anna Adamowicz (Ciotka Franukowa) i Dominik Kuziniewicz (Wincuk Bałbatunszczyk z Pustaszyszek), z którymi teraz rozmawiamy.

    Czytaj więcej: Kaziuki-Wilniuki na Ziemi Warmińsko-Mazurskiej

    Agnieszka Skinder: Co dla Was oznaczają takie wyjazdy na ziemię warmińsko-mazurską?

    Dominik Kuziniewicz: Bardzo lubię te wyjazdy, cały rok czekam na ten wyjazd, aby spotkać się ze swoim widzem. Tu naładowuję się wspaniałą energią, młodnieję o 10 lat. 

    Anna Adamowicz: To przede wszystkim spotkanie z ciekawymi ludźmi, którzy nas czują i chcą spotkania ze swoją młodością, dzieciństwem.

    Jak częściej pracujecie na scenie, jako para czy każdy osobno?

    A.A.: Częściej osobno, razem jesteśmy praktycznie na Kaziukach w Polsce i kiedyś na Festiwalu Kultury Kresowej w Mrągowie. Każdy z nas swoimi drogami gdzieś się tuła.

    D.K.: No tak, tym bardziej że dużo jest tych koncertów. Raz to Anna zajęta, to ja gdzieścik szwędam się. A razem to już wielkie tylko imprezy prowadzimy. 

    Ile lat już na scenie jesteście razem?

    D.K.: To już nie wystarczy palców ani rąk, ani nóg, ja około 30, Anna – trochę później wpadła, ponad 20 lat. 

    Pani Aniu, Pani biografia jest fascynująca – pedagog, polonistka i geograf z 38-letnim stażem pracy, głównie w Wileńskiej Szkole Technologii, Biznesu i Rolnictwa, poetka, tłumaczka poezji z języka rosyjskiego, przewodniczka po Wilnie; w plebiscycie „Kuriera Wileńskiego” wybrana przez Czytelników na Polaka Roku. Medali, nagród wymieniać nie będę… Jak się zaczęła Pani przygoda z prowadzeniem imprez? Przecież Pani jest na scenie nie tylko Ciotką Franukową, ale też w klasycznej formie.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    A.A.: Ciotka Franukowa urodziła się w Lidzbarku Warmińskim. Na któreś lidzbarskie Kaziuki organizatorzy pomyśleli sobie, że jak jeden dziad siedzi na scenie, to „nudnowato”, mówiąc po wileńsku. Zapytali mnie, w jakiej postaci mogłabym wystąpić obok. No, skoro Dominik jest Wincuk gawędziarz, to przy nim musiałabym być w stylu na ludowo. I pierwsze, co mi przyszło do głowy, to sąsiadka z mojego zaścianka z Hajdaniszek, pani Józefowa. Więc mówię: „Napiszcie na plakacie Józefowa”. Im się coś poplątało i napisali Franukowa…

    Z Hajdaniszek…

    A.A.: Ja się urodziłam i do dwóch lat mieszkałam w zaścianku Hajdaniszki. Wymyślone Kłopociszki to jest odpowiednik Hajdaniszek, żeby pasowało też do Pustoszyszek. Czyli Ciotka Franukowa urodziła się na Kaziukach dwadzieścia kilka lat temu. I wtedy zaczęła ze mną jeździć chustka mojej babci Eufrozyny z Hajdaniszek. Chustka ta ma ponad 100 lat, zawsze jest ze mną. Czasem pomaga, bo jak jest zimno, to grzeje, jak gdzieś trzeba się zdrzemnąć, to pod głowę się położy. Oprócz Ciotki Franukowej są też inne imprezy, które prowadziłam, np. Polak Roku, ale to już wtedy w cywilu i w klasycznym stylu. Pierwsze prowadzenie to aż strasznie to mówić, miało miejsce prawie 40 lat temu. Byłam wówczas na urlopie macierzyńskim. Wtedy tworzyły się różne koła Związku Polaków na Litwie. Bardzo prężne koło było na „aparaturze paliwowej” i zaprosili mnie, aby prowadzić jakiś koncert, i od tego się zaczęło, z lekkiej ręki pani Leokadii Drozd.

    D.K.: Drozdówna też była chrzestną matką kapeli Kaziuka Wileńskiego, a ja byłem jej chrzestnym ojcem. Wówczas jeszcze nawet śp. Jan Mincewicz nie prowadził festiwalu „Kwiaty Polskie”, a my już rozpoczęliśmy takie festiwale. A później, już na drugi czy na trzeci rok, pojawiła się nazwa „Kwiaty Polskie”, występowały różnorodne zespoły i tak to poszło. A ja pierwszy raz na scenie jako Wincuk to byłem na jubileuszu 35-lecia „Czerwonego Sztandaru” na placu Katedralnym. To był też pierwszy występ Kapeli Wileńskiej i ja miałem mniej więcej 15 minut do swego gawędzenia. 

    Ale Pan już wcześniej występował na scenie?

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    D.K.: Kiedy byłem w ósmej klasie szkoły średniej, poszedłem do teatru Ireny Rymowicz przy ówczesnym Domu Kolejarza. I właśnie tam byłem z 15 lat. A w 1983 r. spotkałem w radiu naszym ówczesnego redaktora Romualda Mieczkowskiego, który powiedział mi: „Wiesz, trzeba spróbować, chyba dasz radę »poszczekać« w radiu po wileńsku”. Powiedziałem: „Spróbuję”. I tak to się zaczęło. Na początku były gawędy Stanisława Bielikowicza, potem nie było wyjścia, więc zacząłem sam pisać. I tak to wszystko poszło i trwa do dziś dnia. 

    Czytaj więcej: Wincuk: „Musisz dodać mięsa, puścić krew. Tylko wówczas będzie żywa ta gawęda”

    Wiemy, jakim językiem rozmawiają Franukowa i Wincuk na scenie, a jak rozmawiacie w codziennym swoim życiu?

    D.K.: Adamowicz to słyszymy, jak rozmawia, literacko ładniutko, wyszlifowaną polszczyzną, a ja się staram, żeby później na scenie nie było mnie już ciężko, to i w życiu codziennym – po wileńsku. Moja mamusia była ze stron szyrwinckich, niektóre wyrazy stamtąd wziąłem, niektóre z Bielikowicza, niektóre sam dodałem. Wszystkiego tego nie wymyśliłem, bo niektórzy mówią, że „to język wymyślony”. Nie, to nieprawda i jeszcze wychodzę z założenia, że dlaczego Litwini swoją gwarę szanują, lubią, są różnorodne koła, a u nas, jeżeli powiesz coś „po prostemu”, to już „hadzisz” mowę.

    A.A.: „Po prostemu” to jeszcze inna odmiana gwary, my nie mówimy na scenie „po prostemu”. Dwie trzecie u nas mówią właśnie „po prostemu”, a jedna trzecia mówi w gwarze wileńskiej, ale tak bardziej po polsku. I w moim miejscu zamieszkania, urodzenia, to tam była poprawna gwara wileńska, w rejonie szyrwinckim, gdzie twoja, Dominiku, mama się urodziła, to mówiono nie „po prostemu”. Z kolei ta część Wileńszczyzny, gdzie Mickuny, rejon solecznicki, tam jest właśnie mniej poprawna polszczyzna, dużo białoruskiego. Ja np. nie umiem tak mówić. 

    Jak wyglądają wasze próby przed wspólnym występem? 

    D.K.: Wystarczy w drodze poobcować, siedząc w autokarze, że np., wiesz, ja mam dzisiaj taki a taki temat do gadania. A dobrze, gadaj, co chcesz, ja się przystosuję. Tak i stosujemy się jeden do drugiego, chociaż na zapustach, które często prowadzę, mam takie generalne próby. Ale jako że jestem na scenie od niepamiętnych czasów, to mnie już tych prób wiele nie potrzeba, bo ja czuję widza, słuchacza.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    A.A.: Mnie się wydaje, że każda improwizacja musi być przygotowana. Dominik ma coś swoje przygotowane, ja też coś tam myślę. A potem wspólnie na scenie czasem wychodzi improwizacja, a czasem mówimy to, co mamy przygotowane. 

    Czy macie tremę, kiedy wychodzicie jako artyści na scenę?

    D.K.: U mnie trema musi być, chociaż mówią, że tremy nie ma. Ale słyszałem takie coś, że jak nie ma się tremy, to już słaba sprawa. Nie musi być ona paraliżująca, bo jeśli wychodzisz i cały sztywny się robisz, to nic dobrego. Ale trema musi być, żeby po prostu „nie zbić się z pantałyku”. Bo jak wszystko dozwolone, to można takich bzdur nagadać i natrelić, a z tremą to człowiek trochę się pilnuje – gdzie wstać, kiedy pauzę zrobić, wysłuchać partnera itd. 

    A.A.: Uważam, że nie ma tremy tylko doszczętny idiota, który nie czuje odpowiedzialności. Ja zawsze tremę mam – raz większą, raz mniejszą.

    W Mrągowie, na Festiwalu Kultury Kresowej, po raz pierwszy usłyszałam wiersz w Pani wykonaniu i Pani autorstwa. W jednym krótkim wierszu był przedstawiony los Kresowiaka, tak trafnie, tak głęboko. Poruszyło to publiczność do głębi serca. Czy trudno jest na scenie rozśmieszać publiczność i raptem stać się wrażliwą kobietą z Kresów, bardzo inteligentną, mówiącą poprawną polszczyzną?

    A.A.: Było się w Mrągowie już kilka lat, a tam nam nikt nie pisze tekstów. Kiedyś moja śp. mama napisała wiersz, bardzo fajnie to u niej wyszło. I mówię: „Mama, może mnie coś napisze, bo już nie mam co mówić tam, cały czas żartować człowiek też nie może”. Dla mnie festiwal w Mrągowie to często jest bardzo głębokie przeżycie, bo my, tutaj żyjąc, mamy dobre warunki do rozwijania swojej tożsamości, twórczości czy pielęgnowania języka. A tam spotykaliśmy ludzi, którzy przyjeżdżali np. z Syberii, z Kazachstanu, nawet z samej Białorusi, mając całkiem inne możliwości pielęgnowania pamięci narodowej. I dla nich przyjazd na ziemię polską to często była pielgrzymka życia. I w tym kontekście tak niechcący się napisało:

    Kresy, panowie, to nie tylko kreski

    Ręką historii kreślone na mapie.

    To serca ludzkie, to nieludzkie losy, 

    To małych Ojczyzn zżółkłe fotografie…

    Kresy to pamięć, to stare cmentarze,

    Problemy trudne, strasznie zagmatwane…

    To siwe głowy wciąż wiernych żołnierzy,

    To dzieci polskie po świecie rozsiane.

    Nie ma już kresek, ale Kresy żyją

    W sercach, dzielonych ciągle po połowie…

    W polskim pacierzu i polskiej piosence,

    Więc pamiętajcie o Kresach, panowie.

    Ja wiem, że w Niebie także będą Kresy

    I wszyscy razem tam nareszcie się spotkamy…

    I siadłszy przy szerokim polskim stole

    O wszystkim raz nareszcie pogadamy…

    Chleb będzie z Wilna, kwiaty aż z Podola,

    A Ostrobramska wszystkim będzie świecić

    I dobrotliwą ręką błogosławić nareszcie razem pozbierane polskie dzieci.

    Ten zwrot à propos do panów, Wincuk też to zauważa, nawet i teraz na sali czasem się zdarza, że jakiś „pan w lakierkach”: „A tam, ruscy przyjechali”. Bo wiadomo, choć teraz już coraz rzadziej, ale się zdarza, że nas tak traktują.

    D.K.: Ten temat bardzo trafnie poruszył też poeta Aleksander Śnieżko. Kiedy prowadzę jakieś patriotyczne imprezy, koncerty czy przed grupami polskimi występuję, też często przytrafia się „pan w lakierkach”, co mówi coś w rodzaju: „Co wy tu, ruskie, macie do gadania”, i czasem trzeba wytłumaczyć co do czego, wtedy pomaga wiersz właśnie A. Śnieżki:

    Przy polskim stole

    Więc pytasz z drwiną, drogi panie, 

    Co mnie tam w Wilnie zatrzymało? 

    Kto Polak, dawno już w Poznaniu, 

    Jest Łódź i Wrocław, Polska cała. 

    Lecz Bóg polskości niegasnącej 

    Nie skąpił, każąc mi tam wytrwać, 

    A tobie to na świata końcu 

    Kraj obcy, mały, jakaś Litwa. 

    A ja nie mogę zrzec się Wilna, 

    Zbyt piękne jest, by je zostawić,

    Tu tyle ulic polski styl ma,

    Tu drzewa szumią jak w Warszawie. 

    Choć wiatr wciąż w oczy, 

    wytrwać mamy bez łaski – obcej matki dzieci, 

    Bo komuż bez nas z Ostrej Bramy 

    Najświętsza Panna będzie świecić? 

    Któż trwać ma w wierze Chrystusowej, 

    Gdy młot przygniata, sierp podcina, 

    I stać na warcie Narodowej 

    Przy Grobie Matki z Sercem Syna? 

    Przy polskim stole zasiadając, 

    Nam do pełnego szczęścia trzeba 

    Tych pieśni, co ród z Wilna mają

    I smaku litewskiego chleba.

    | Fot. Marian Paluszkiewicz

    Na scenie najczęściej macie uśmiechy. Publiczność Pana Dominika zawsze ma uśmiechnięte gębulki („Uśmiechniętemu zawsze lżej w życiu kołdybać się”). Czy w życiu też humor pomaga?

    A.A.: Oczywiście. Poczucie humoru to jest niezbędna rzecz, żeby nie było tak szaro, nudno i trudno. 

    D.K.: Bez humoru to trzeba byłoby już dawno pod Ostrą Bramą siedzieć. Bo i ze zdrowiem różnie to bywało w życiu. I krewnych pochowałem, z Kuziniewiczów nikogo już nie ma, sam jeden zostałem, to przecież nie usiądziesz i nie będziesz płakać. 

    Panie Dominiku, mimo trudności losu Pan jest zawsze wesoły nie tylko na scenie, ale też codzienność przeżywa z żartem… A jeśli na sercu smutno?

    D.K.: To nic. Jak uśmiech kwitnie na twarzy, to i w sercu weselej. Bo jeżeli smutny będziesz chodzić, to i wewnątrz ciebie zagnieździ się smutek. A już jak tam smutek się zagnieździ, to niedaleko do różnych modnych teraz depresji, trzeba będzie latać do pomocników, co nazywają się psychiatry itd. I przypomina mi się kawał z tej okazji. Przychodzi jeden facet do doktora, do tego psychiatry, i mówi: „Panie doktorze, nie wiem, co robić, każdego wieczoru u mnie spod łóżka wyłazi straszydło, gdzie mam jego posłać”. Lekarz odpowiada: „Poślij te straszydło do kogoś, kogo nie lubisz, i zobaczysz, będzie lżej”. Wraca lekarz do domu, kładzie się do łóżka, wyłazi straszydło i mówi: „Przepraszam doktorze, ale mnie do pana przysłali”.

    Pamiętam, jak pierwszy raz Pan po operacji pojechał na „Kaziuki – Wilniuki” na Warmię i Mazury. Pracował Pan na scenie na wózku…

    D.K.: Wtedy mi Ania bardzo pomagała. Nie mogłem wstać, to było dopiero dwa miesiące po operacji, amputacji nogi, dopiero zdjęte szwy. I na scenie musiałem też być uśmiechnięty i podnosić nastrój innym.

    A.A.: Ja podziwiam Dominika, bo to jest po prostu mocny facet. 

    D.K.: Zresztą Sarah Bernhardt też miała uciętą nogę i nie mogła chodzić. To ona sobie takie role wybierała, gdzie można bliżej siąść, i sobie siedziała, zaiwaniała, uśmiechała się i była żywa z najżywszych. To taki charakter u człowieka, to nie jest nabyte, to siedzi wewnątrz.

    Dobre poczucie humoru to…

    D.K.: To trzeba czuć. Można nagadać byle co i nikt nie będzie się śmiał. Z drugiej strony, kiedy układam, wyszukuję anegdotki różne, sprawdzam je na pierwszym widzu i jeżeli reaguje bardzo słabiutko, to tych kawałów więcej nie używam, a jeżeli reaguje dobrze, to używam na scenie dalej.

    Czy ktoś w waszych rodzinach też ma zamiłowanie do gawędzenia?

    D.K.: Mój dziadek ze strony mamy też Wincenty. I Wincenty lubił sobie pogawędzić, jeszcze i fryzjerem był w dodatku. No i wnuk mój bardzo artystyczny, a z córką Basią niejednokrotnie prowadziliśmy razem imprezy, chociaż z zawodu jest prawniczką.

    A.A.: Gawędziarzy w rodzinie nie miałam, ale moja mama miała lekkie pióro i zazwyczaj mówiła przemówienia weselne przy rodzinnym czy sąsiedzkim stole. Na różnorodne rocznice wiersze pisała, życzeniowe, na zamówienie. To mam po mamie. Moi synowie raczej do tego nie mają większego zamiłowania, chociaż starszy Radek, gdyby chciał, to potrafiłby na scenie trochę powywijać, a młodszy Ludosław, jest raczej taki introwertyk, zamknięty w sobie. 

    Czytaj więcej: Anna Adamowicz: „W tym strasznym czasie trzeba podkreślić solidarność z kobietami Ukrainy”

    Panie Dominiku, oprócz gawędzenia ma Pan wydanych kilka edycji książek, publikacje w „Kurierze Wileńskim”, jest Pan też radiowcem.

    D.K.: Jako radiowiec czuję się o wiele lepiej niż w telewizji, bo w radiu to ja mogę i tekścik sobie wyciągnąć, jakiś wierszyczek poczytać. W ogóle uważam się za radiowca, bo jeszcze w 1983 r. wszystko zaczęło się od radia. A scenicznie to od teatru, kilkanaście lat tam byłem. Teatr bardzo też pomaga, wyszlifowuje wiele rzeczy i daje uczucie partnerstwa. 

    Jaki występ w waszym życiu najbardziej zapamiętaliście? 

    D.K.: Najbardziej wspominam spotkanie z grupą z Polski i to głównie były panienki, które już miały ponad 70 lat. Było ich niemało, ponad 35. Byliśmy w restauracji, grali muzykanci i kiedy wyszedłem na swój występ, wszystkie, jak jedna, rzuciły się do mnie: „Wincenty! Żywy!”. Moi muzykanci stoją, u każdego dziób się otworzył: „Boże, ale ciebie i lubią te baby”. Dla mnie to było bardzo radosne, że starsze kobiety ze swoimi bolączkami słuchają, lubią, chcą rozrywki. I tak musi być – człowiek, dopóki żywy, musi żyć, mimo trudności. A każdy niesie swój krzyż. Kiedy idziesz po ulicy, spoglądasz na ludzi, wszystko wygląda pięknie, wszyscy zdrowi, jak poleżysz w szpitalu, rozumiesz, każdy swój krzyż ma. 

    A.A.: Nie mogę wyróżnić jednego momentu, wiele tego było.

    | Fot. Marian Paluszkiewicz

    A może tytuł Polaka Roku, kiedy Pani została zwyciężczynią tego plebiscytu?

    A.A.: To było miłe, absolutnie tego się nie spodziewałam i potraktowałam to, prawdę mówiąc, jako zabawę. To była niespodzianka. Ale było to miłe, bo wiem, że mojej mamie zależało na tym. I ja mogłam ten puchar Polaka Roku jej podarować i zadedykować.

    Co dla Pani oznacza ta nagroda?

    A.A.: Odebrałam to wówczas, że ta nagroda była nie dla mnie. Otrzymała raczej tę nagrodę Ciotka Franukowa – jako symbol kobiet Wileńszczyzny. Takich kobietek, na których wszystko się trzyma. Bo przecież jest takie powiedzenie, że trzy kąty trzyma kobieta, a dopiero czwarty – mężczyzna.

    Czy jesteście w wirtualnym świecie? Gdzie można poczytać wiersze, a być może posłuchać gawęd?

    D.K.: Moje gawędy są wydane w trzech książkach. Posłuchać można mnie na płytach, mam trzy płyty nagrane z piosenkami. Na nich także „Wilniuki” i inne zespoły estradowe, ludowe śpiewają. 

    A.A.: Na YouTubie jest sporo nagrań różnorodnych koncertów, z Lidzbarka Warmińskiego, Ostródy, także wywiady, np. z Radia Wilno, gdzie czytałam też poezję swojej mamy. I nie potrzeba do tego Facebooka. Ja się czuję strasznie archaiczna i konserwatywna, ale tych facebooków czy instagramów to nie mam. Czasami nawet się zastanawiam dlaczego, ale chyba za dużo tego mi było w szkole, bo jednak 38 lat w szkole pracowałam. Ja tego nie potrzebuję, nie uważam, że to jest dla mnie czy dla kogoś potrzebne, aby wrzucać, jak ja z wnukami rozmawiam, co kupiłam, co zjadłam. 

    D.K.: Mnie też to „dzikowacie”: wstałam o 7, o 7:30 „siknęłam”, o 8 zjadłam – a co to kogo obchodzi, co ty tam robisz? Z drugiej też strony, wiadomo, że córka jest w sieciach społecznościowych i kiedy u mnie było to nieszczęście z nogą, czego ja tylko o sobie nie dowiedziałem się z tych komentarzy! To powiedziałem sobie – więcej ja czytać tego nie będę. Komentują, brudem oblewają, po co to czytać. A kontaktów z ludźmi mnie wystarcza, ponad 50 lat jestem na scenie. Lepiej na żywo porozmawiać z człowiekiem, zobaczysz jego oczy, zobaczysz, czym on dyszy, i sam albo coś weźmiesz od tego człowieka, albo pomyślisz, że nie chcesz być takim. 


    Pełny wywiad można obejrzeć na stronie telewizji wielokulturowej BM TV na YouTubie i na Facebooku.


    Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 08 (25) 02-08/03/2024

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Witamy wszystkich zasadą: „Gość w dom, Bóg w dom!”

    Państwo Krystyna i Andrzej Malinowscy sami bardzo dobrze wiedzą, czym jest pośpiech, tempo miasta i stres. Postanowili więc prowadzić Malinadę — turystykę wiejską, gdzie można poczuć absolutną ciszę i zanurzyć się w kojących dźwiękach lasu. Położona w sercu natury,...

    Eurowizja: Silvester Belt już w Malmö

    Na lotnisku wileńskim przed lotem litewskiej delegacji zebrali się dziennikarze, fani Silvestra, aby dodać mu otuchy, życzyć powodzenia. Wykonawca był w dobrym nastroju, choć przyznał, że dopiero teraz zaczyna odczuwać tremę i wzruszenie. Na pytanie, jak się czuje, reprezentując...

    Dana Sabina Stoškutė: „Bez nadziei ludzka egzystencja byłaby pozbawiona sensu”

    W ubiegłym roku autorka wzięła udział w konkursie Golden Time Talent, w którym zostały przedstawione jej prace. Cztery z nich zdobyły drugie miejsce, pozostałe trzy — trzecie. Ten prestiżowy konkurs odbywa się w Londynie, wzięli w nim udział przedstawiciele...

    Kaziuk Wileński w Poznaniu i we Wrześni

    Obok Kaziuków – Wilnuków, które co roku odbywają się na Warmii i Mazurach, na ziemiach wielkopolskich odbywa się Kaziuk Wileński, który organizuje Poznański Oddział Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej. W tym roku był to już XXXI Kaziuk Wileński,...