Honorata Adamowicz: Dlaczego postanowiła pani napisać scenariusz i wyreżyserować film o tak trudnym temacie, jakim jest choroba Alzheimera?
Dr hab. Beata Dzianowicz: Choroba Alzheimera i wszystkie inne neurodegeneracyjne choroby, których jest wiele, przerażają mnie bardziej niż np. wylew. Chciałabym bardzo panować nad tym, co się dzieje w mojej głowie, jak się zachowuję, w jaki sposób postrzegam świat. Sytuacja, w której rzeczywistość napawa mnie lękiem, takim, który tylko dla mnie jest czystym przerażeniem a inni nie wiedzą, o co chodzi, wydaje mi się straszna. A widziałam, jak mój teść, mój sąsiad, kilkoro znajomych właśnie z tym się mierzą. Widziałam, jak bardzo nie radzą sobie wtedy ich najbliżsi — w tym ja. Bo choroba Alzheimera oprócz ciała i umysłu zmienia też osobowość człowieka i to jest prawdziwe źródło grozy. No i jest to oczywiście bardzo filmowe.
O czym opowiada ten film?
„Strzępy” to opowieść o dwóch miłościach. O miłości do rodziny, całej rodziny i do ojca. Adamowi, głównemu bohaterowi granemu przez Michała Żurawskiego, zdarza się sytuacja, że trzeba między tymi miłościami wybierać, bo jedna wyklucza drugą. Adam wybiera ojca, czyli przeszłość. A większość z nas, a na pewno ja, wybrałaby teraźniejszość.
Co spowodowało, że wpadła pani na pomysł stworzenia tego filmu?
Temat choroby Alzheimera już od dawna mi towarzyszył. Napisałam już scenariusz, dużo bardziej komediowy niż „Strzępy”, cieplejszy, mniej okrutny. Na szczęście nie zrobiłam tego filmu. Dopiero kilka lat później, kiedy mój teść zachorował, jeszcze raz zmierzyłam się z tym tematem i tym razem udało mi się chyba zrobić bardzo uczciwy i szczery film. On czasem boli, ale nigdy nie kłamie.
Dlaczego ten film nazywa się właśnie „Strzępy”? Skąd ten tytuł?
„Strzępy” z wielu powodów. Ten oczywisty, bo wszystko idzie w strzępy przy takiej próbie. Rodzina, relacje, wiara, własne przekonania, wszystko. Ale jest też druga ważna sprawa — strzępy pamięci, strzępy wydarzeń, być może one na ostatku ważą najwięcej. Nie cały trud życia, ale właśnie te niuanse. Momenty, kiedy się sprawdziliśmy.
Jak długo powstawał film?
Pisanie scenariusza, zbieranie pieniędzy to około 4 lata, kręcenie filmu to 29 dni zdjęciowych. Montaż filmu, zgranie dźwięków, komponowanie, nagrywanie muzyki, efekty specjalne, cała postprodukcja razem to kolejne pół roku. Bardzo zresztą przyjemne. Każdy etap powstawania filmów to inne wyzwania. Wszystkie są fascynujące.
Czy któraś z postaci była szczególnie trudna do napisania?
Wydaje mi się, że nie. Każda postać to inny charakter, inne doświadczenia, marzenia, potrzeby — ale ja akurat kocham „wymyślać” ludzi. Pewnie w swoim życiu parę tysięcy ich poznałam, teraz sobie pożyczam od nich jakieś cechy czy przeżycia. Zawsze tworzę patchworki z prawdziwych ludzi. Nie wymyślam ich od zera, tylko sklejam. Tutaj doświadczenie dokumentalisty jest na wagę złota.
Czy trudno było wybrać aktorów?
Aktorów wymyślam razem ze scenariuszem. Nie potrafię pisać, jeśli nie wiem jak człowiek się porusza, jak mówi, jaką ma energię. Oczywiście aktorzy potrafią się poruszać na milion sposobów. Sandra Hüller w „Anatomii upadku” to energiczna, pewna siebie współczesna kobieta, a każdy jej krok jest pełen mocy, w „Strefie interesów” jest zupełnie pozbawioną seksapilu nudną panią domu, która nawet chodzi jak kaczka. Rolą reżysera jest prowadzenie aktorów, ale ja już myślę o nich, kiedy piszę. Aktorów w „Strzępach” szukałam wśród najbliższych mi osób, przyjaciół lub dobrych znajomych. To była zbyt ważna i zbyt osobista opowieść, żeby szukać ich w castingu. W ten sposób wyłoniłam tylko córkę — Polę Król i już wiem, że napiszę dla niej kiedyś cały film.
Dla jakiego widza przeznaczony jest ten film?
„Strzępy” to film dla widza, który wierzy w ludzi i wie, że ułomności nie są do leczenia tylko do zaakceptowania. Dla widza, który ma trochę czasu i otwartą głowę. I dla widza, który kilka razy pomyśli, zanim coś oceni. A jeszcze lepiej, żeby nie oceniał w ogóle. To jest widz idealny „Strzępów”. Ale tak naprawdę, taki widz, który się irytuje wyborami Adama, nie zgadza z Bogną i marzy o tym, by nie stawać przed taką próbą jak oni — też jest widzem idealnym. Bo to film dla ludzi, których ciekawią inni. Wydaje mi się, że prawie wszyscy mogą się z tym filmem spotkać, tyle że niektórzy w gniewie, a inni w zadumie.
Czytaj więcej: Kiedy smutek jest chorobą. Senior u psychiatry