Więcej

    Gramy u siebie!

    I znów przez cały miesiąc wszystko kręcić się będzie wokół piłki, a oczy (przynajmniej) Europy zwrócone będą na Niemcy, gdzie 24 narodowe reprezentacje będą walczyły o tytuł mistrza Starego Kontynentu. Litwy nie ma wśród nich już niejako tradycyjnie, nie było wszak jeszcze nigdy.

    Polacy w Euro wystąpią po raz piąty z rzędu, ale tylko raz, przed ośmioma laty we Francji, przełamali dobrze znany nad Wisłą schemat rozgrywania „meczu otwarcia, meczu o wszystko i meczu o honor”. Pod wodzą Adama Nawałki Biało-Czerwoni awansowali wówczas do ćwierćfinału, w którym po rzutach karnych odpadli z późniejszym mistrzem – Portugalią. Każdy z pozostałych startów, choć oczekiwania i nadzieje były mocarstwowe, kończyli, nie wychodząc z grupy i wracając na tarczy. Tym razem, to nowość w XXI w. (!), oczekiwań nie ma żadnych. Reprezentacja Polski zakwalifikowała się, a w zasadzie wczołgała do turnieju jako ostatnia. W eliminacjach nie zdołała wywalczyć awansu z bodaj najsłabszej w historii grupy, w której rywalizowała z Czechami, Albanią, Mołdawią i Wyspami Owczymi, a kwalifikowały się z niej aż dwie drużyny. Uratowały ją baraże, w których wystąpiła z racji pozycji w Lidze Narodów. W ich finale Polacy dopiero w rzutach karnych okazali się skuteczniejsi od Walii, która ostatnio zremisowała z Gibraltarem.

    Nic zatem dziwnego, że w losowaniu turnieju finałowego nie mogli liczyć na rozstawienie i w Niemczech zagrają w tzw. grupie śmierci z Holandią, Austrią i Francją. Notowania każdego z tych rywali stoją dziś znacznie wyżej niż podopiecznych Michała Probierza. Z drugiej strony to sytuacja niezwykle komfortowa, w której Robert Lewandowski i koledzy mogą właściwie tylko wygrać. Ich porażkami nikt nie będzie zdziwiony, a każde niespodziewane zwycięstwo może wywołać prawdziwą euforię. Pamiętając zaś, że futbol jest tak kochany, gdyż jest nieprzewidywalny, i że Polacy najlepiej wypadają, gdy są w sytuacji bez wyjścia i muszą stawić czoła teoretycznie silniejszemu, spodziewać się można wszystkiego. Tym bardziej że bez wątpienia pod wodzą Probierza drużyna jakieś delikatne sygnały do optymizmu wysyła. To, co jest pewne, to że na stadionach w Hamburgu, Berlinie i Dortmundzie na pewno nie zabraknie polskich kibiców. Będą wspierać z całych sił, a piłkarze nie raz i nie dwa usłyszą, że grają u siebie, no i oczywiście tradycyjne: Polska gola! A na ile to wystarczy? Przekonamy się już lada dzień. 

    Czytaj więcej: Robert Lewandowski sportowcem roku 2020


    Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 23 (68) 15-21/06/2024