Odbyły się wybory w Mołdawii i Gruzji, ważne, bo określające kierunki rozwoju obu państw. Wybór był państwowotwórczy – obywatele wybierali orientację proeuropejską czy prorosyjską (trzecia w realnym życiu nie istnieje).
W obu państwach nie zanotowano zwycięstwa zwolenników drogi europejskiej. W Mołdawii jakby mają nikłą większość, ale taka decyzja musiałaby być podjęta zdecydowaną większością, bowiem po drodze do Europy trzeba byłoby przeprowadzić wiele bolesnych reform, które i tak zmniejszą ilość euroentuzjastów. Bardzo możliwe, że były fałszerstwa podczas głosowania, ale nie wygląda, aby drastycznie zmieniły wynik wyborów. To nie Białoruś Łukaszenki ’20.
Jak więc wyglądają te państwa, co nie mają intencji iść do UE? PKB per capita w Mołdawii to 3 tys. dolarów amerykańskich, w Gruzji – 4 tys. dolarów. U nas – 22 tys. dolarów, a kiedyś, przypominam młodemu pokoleniu, byliśmy w jednym państwie. Z tego wniosek prosty – Litwa po wstąpieniu do UE w 2004 r. w ciągu 20 lat dokonała skoku gospodarczego, w porównaniu z Mołdawią czy Gruzją jesteśmy już w innym świecie. Wydawałoby się, że decyzja o dążeniu do wstąpienia do UE powinna być bezdyskusyjna, dzisiaj tylko to zapewnia możliwość wyjścia z biedy. A jednak taka decyzja nie zapadła. Dlaczego?
Przyczyn jak zawsze jest wiele, w przypadku Mołdawii państwo ma niejednolitą strukturę społeczeństwa, co w swoim czasie zahamowało rozwój państwa. Szansa była w okresie, gdy prezydentem Rumunii był Traian Băsescu i rozważano możliwość przyłączenia się do Rumunii, kiedyś to był jeden kraj. Na przeszkodzie stanęła nie tyle rosyjskojęzyczna część społeczeństwa (i Kreml, oczywiście), ile partykularne interesy mołdawskich oligarchów, którym uporządkowanie gospodarki zagroziłoby krociowym zyskom w mętnej wodzie wszechobecnej korupcji. Dzisiaj PKB Rumunii to 15 tys. dolarów i perspektywa połączenia się z Mołdawią odpłynęła na zawsze.
W Gruzji rządzi Bidzina Iwaniszwili, miliarder, który swoje pieniądze zrobił w Rosji (jego majątek stanowi połowę rocznego gruzińskiego budżetu) i który nie zna innej drogi do prosperity. Gruzja stała się państwem-służką Rosji, której cała gospodarka jest podporządkowana obsłudze patrona. Nieprzypadkowo obecnie podstawowy gruziński eksport do Rosji to samochody, ich części oraz zamaskowane komponenty uzbrojenia. Drastyczne przecięcie tej rzeki dochodu wywoła rzeczywistą katastrofę gospodarczą i społeczną, w krótkiej perspektywie więc niespecjalnie jest pole do manewru, na dłuższą metę jednak to oznacza wegetację. Naród wybrał, a dobrobyt nie jest obowiązkowy.
Czytaj więcej: Mołdawia, piękna i nieodkryta
Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 41 (124) 02-08/11/2024