Oficjalnie Alaksandr Łukaszenka zdobył 87,5 proc. głosów w wyborach prezydenckich 26 stycznia na Białorusi. Wyborach nieuznawanych za demokratyczne przez białoruską opozycję i Zachód.
Pozostała czwórka kandydatów od początku miała za zadanie robić za „demokratyczne tło” dla Łukaszenki. Komunista Siarhiej Syrankow, nazwany przez Łukaszenkę pieszczotliwie „Sierożą”, bo w kampanii otwarcie… poparł prezydenta, dostał (oficjalnie) 3,21 proc. Pozostała trójka systemowych kandydatów dostała między 1,7 a 2 proc.
Przeciwko wszystkim kandydatom zagłosowało ok. 5 proc. wyborców – co pokazuje skalę błędu strategii Swiatłany Cichanouskiej, która wezwała by pójść na wybory i głosować przeciwko wszystkim. To tylko podniosło frekwencję Łukaszence… Jedyna dobra informacja jest taka, że skoro wszystko przebiegło bez problemów, to może dyktator wypuści kolejnych więźniów politycznych.
Pierwsze wybory bez wyboru
Poprzednie wybory w 2020 r. – mimo wyeliminowania poprzez aresztowania i sfingowane sprawy karne głównych pretendentów po stronie opozycji, Siarhieja Cichanouskiego i Wiktara Babaryki (obecnie odsiadują wyroki) – stały się okazją do zademonstrowania masowego protestu przeciwko Łukaszence. Wówczas białoruski lider, nie doceniając skali niezadowolenia społecznego, dopuścił do wyborów Cichanouską. Według opozycji i niezależnych podliczeń (realne wyniki nigdy nie były ujawnione) to właśnie Cichanouska wygrała wybory, a po tym, gdy Łukaszenka został ogłoszony zwycięzcą z wynikiem 81 proc., Białorusini masowo wyszli na ulicę.
Brutalne tłumienie protestów i gwałtowne fale represji politycznych, które były bezprecedensowe nawet dla Białorusi, doprowadziły do zniszczenia lub emigracji opozycji politycznej, mediów, organizacji i aktywistów społecznych, a do więzień wpędziły tysiące ludzi. Według danych ONZ od 2020 r. z powodu skoordynowanej przemocy i represji z Białorusi uciekło aż 300 tys. osób.
26 stycznia na Białorusi odbyły się kolejne wybory prezydenckie, podczas których Alaksandr Łukaszenka został wybrany na siódmą kadencję z rzędu. Łukaszenka wyciągnął wnioski z poprzedniego głosowania i pogardy ludzi dla jego fałszywego zwycięstwa. Teraz do udziału w wyborach nie został dopuszczony ani jeden kandydat, którego można by uznać za choćby warunkową alternatywę dla dyktatora.
Atmosfera w przededniu tych wyborów na Białorusi zasadniczo różniła się od tej z 2020 r., kiedy to opozycja organizowała masowe demonstracje, liczba zatrzymanych szła w setki, a najbardziej prominentni krytycy władz otrzymali wyroki więzienia lub wyemigrowali. Wtedy według oficjalnych danych Aleksander Łukaszenka zdobył 80,1 proc. głosów, ale żaden kraj zachodni nie uznał wyników. W tym czasie upubliczniono dziesiątki dowodów fałszerstw na poziomie okręgowych komisji wyborczych. Oznacza to, że Centralna Komisja Wyborcza Białorusi już wcześniej zniekształcała dane.
Teraz opozycja na Białorusi została zdziesiątkowana, a obywatele obawiają się nowych brutalnych represji. Niezależne media zostały zniszczone lub wypchnięte za granicę, nie ma opozycji, a głosowanie wyglądało jak kolejne ćwiczenie mające na celu wzmocnienie władzy Łukaszenki. Ani wolne, ani uczciwe.
Coraz dalej od Zachodu
Pracownikom instytucji państwowych zakazano brania urlopów, od naczelnych lekarzy w placówkach ochrony zdrowia zażądano, aby nie wypuszczali ani nie wypisywali pacjentów do poniedziałku 27 stycznia, zostali poinstruowani, aby uwzględnić nawet tych, którzy są na intensywnej terapii lub np. w terminalnym stadium raka. Wszyscy musieli „głosować”, nawet jeśli byli… nieprzytomni.
Głównymi obserwatorami wyborów byli przedstawiciele zaprzyjaźnionych z Białorusią krajów Wspólnoty Niepodległych Państw. 17 stycznia ówczesny sekretarz stanu USA Antony Blinken powiedział, że „represyjne środowisko” na Białorusi uniemożliwia przeprowadzenie legalnych demokratycznych wyborów prezydenckich. A 22 stycznia Parlament Europejski przyjął rezolucję potępiającą wybory jako fikcyjne.
Jednak takie oświadczenia raczej nie zmienią sytuacji na Białorusi i nie zrobią dużej różnicy dla Łukaszenki. W ciągu ostatnich kilku dekad białoruski przywódca od czasu do czasu kłaniał się Zachodowi, a dyplomaci i analitycy od czasu do czasu mówili, że więzi Białorusi z jej głównym sojusznikiem, Rosją, osłabły. Te czasy już dawno minęły. Od 2020 r. Mińsk pogłębia więzi z Moskwą, zwłaszcza w sferze wojskowej, udostępniając swoje terytorium dla rosyjskich ataków na Ukrainę i prowadząc wspólne ćwiczenia wojskowe.
Chociaż Unia Europejska i Stany Zjednoczone nałożyły sankcje na Białoruś, w tym zamrożenie aktywów, zakazy podróżowania i ograniczenia handlowe, białoruska gospodarka utrzymuje się dzięki rosyjskiemu wsparciu, w tym taniemu gazowi, umorzeniu długów i priorytetowemu dostępowi do rosyjskiego rynku.
Łukaszenka jak al-Asad?
Alaksandr Łukaszenka ma już 70 lat, a w ostatnich miesiącach uporczywie pojawiają się plotki o jego złym stanie zdrowia. To może to być jego ostatnia kadencja prezydencka. Wielkim pytaniem jest jednak to, kto – lub co – nastąpi po nim. Pojawiły się spekulacje, że władzę przejmie jeden z synów Łukaszenki, choć najmłodszy z nich, Nikołaj, ma zaledwie 20 lat. Mówi się też, że Łukaszenka może przekazać więcej władzy Radzie Bezpieczeństwa lub Ogólnobiałoruskiemu Zgromadzeniu Ludowemu, instytucji doradczej pod przewodnictwem samego Łukaszenki, która została przekształcona w organ konstytucyjny w 2022 r.
O ile nie dojdzie do dramatycznej zmiany przywództwa w Rosji, Mińsk prawdopodobnie będzie nadal pogłębiał swoje więzi z Moskwą, co może doprowadzić do tego, że Białoruś w coraz większym stopniu stanie się wasalem swojego wschodniego sąsiada. Rosnąca integracja gospodarcza i polityczna pogłębia zależność Mińska od Moskwy. Wsparcie Kremla chroni reżim Łukaszenki, ale ogranicza jego zdolność do współpracy z Zachodem lub zapewnienia większej niezależności.
Dopóki Rosja utrzymuje swoją władzę i wpływy, Łukaszenka i jego reżim stoją w obliczu niewielkiego zagrożenia. Ale jeśli Moskwa straci kontrolę nad Białorusią, reżim Łukaszenki nie przetrwa nawet kilku miesięcy, jeśli weźmie się pod uwagę, że opiera się on głównie na strachu i represjach. Przykład Syrii, gdzie dyktatura rodziny al-Asadów, z jej ponad 50-letnimi brutalnymi rządami, upadła w ciągu zaledwie kilku tygodni, powinien służyć jako przestroga dla Łukaszenki i koszmar dyktatora.
Czytaj więcej: Łukaszenka po raz siódmy prezydentem. Politycy i politolodzy: „To był spektakl”
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 5 (13) 01-07/02/2025