Brenda Mazur: Jest Pan stałym bywalcem Wileńszczyzny, rozkochanym w Wilnie i okolicach. Jak zaczęła się ta „przygoda”? Czy te pierwsze odwiedziny związane były z podążaniem szlakiem przodków?
Dariusz Łukaszewski: Dziękuję, że mogę z Panią rozmawiać, rozmawiać o niezwykłym mieście, niezwykłych mieszkańcach, niezwykłej historii. Wilno włada moją wyobraźnią od zawsze. Po kądzieli jestem z Wileńszczyzny. Moi bliscy mieszkali w Wielkim Księstwie od początku XVIII w. Zakończyło to się deportacją do Kazachstanu. Przyjechałem na Wileńszczyznę jeszcze w czasach sowieckich. Odwiedzałem Wilno, byłem w nad jeziorem Narocz, w Ankudach, skąd pochodziła moja babcia Maria, w Berezweczu, nad jeziorem Miadzioł, w zaścianku Wiercieńskie. Wilno trzeba cierpliwie oswajać, pobyć z uliczkami, zaułkami, rzekami, dotknąć, pocieszyć się niebem, porami roku, wiekowym brukiem, małymi domkami. Pięknie pisał o tym Romuald Mieczkowski, opisując znikające Fabianiszki.
Pan jako historyk ma szczególny stosunek do naszej wspólnej historii. Odwiedza Pan miejsca pamięci, kultywuje pamięć…
Mógłbym mieszkać na Litwie. Mógłbym stąd nigdzie nigdy nie wyjeżdżać. Byłbym u siebie. Wszystko wydarza się nagle. Miałem ogromne szczęście do ludzi – i Polaków, i Litwinów. Szkoda, że nie ma miejsca na ich przypomnienie. Mógłbym z nazwisk i wdzięczności ułożyć całą naszą rozmowę. Rozmawiamy i wszystko mi się przypomina. Wszędzie ważne ślady. Oby tylko nie zgubić tej wielowektorowej wrażliwości.
Dla wielu Polaków z Polski Litwa to trudny orzech do zgryzienia. Historia tego kraju bywa skomplikowana, gdyż nasze narracje, choć przenikały się, to często były dwiema różnymi historiami, mimo że dotyczyły tych samych dziejów. Polska młodzież uczyła się na pamięć inwokacji „Pana Tadeusza”, nie rozumiejąc tak naprawdę, dlaczego ta „Litwa jest ojczyzną moją”. Bitwa pod Grunwaldem w różnych okresach historycznych też wywoływała wiele konfliktów…
Ta historia nie ma końca. Polityka dawno wzięła górę. Gdyby Polacy mieli świadomość, jak często noszą litewskie nazwiska, gdyby Litwini mieli świadomość, jak często noszą polskie nazwiska, wówczas rozmawiałoby się łatwiej. Zapomnieliśmy, że można było być i Polakiem, i Litwinem równocześnie. Świetnie rozumiał to właśnie Mickiewicz. Choćby ten fragmencik z „Dziadów”: „Chrześcijaninem jestem i Polakiem. Witam cię Krzyża i Pogoni znakiem”. Ta podwójna świadomość była fascynująca. Ale przestała być rozumiana.
Od unii lubelskiej minęło ponad 450 lat. Ileż musiało się przemieszać… To wyszarpywanie dusz najlepiej widać na cmentarzach. Inaczej pisano nazwiska przy pradziadach, inaczej przy wnukach. Jedno pokolenie, a świat oszalał. Nacjonalizmy podeptały tę wspólnotę. Czy Polacy zawsze zachowywali najwyższą wrażliwość na litewskie aspiracje? Różnie bywało. Zapominamy np., że Wilno było stolicą Wielkiego Księstwa Litewskiego, że nie było wcale Polską, że Polska w sensie politycznym pojawiła się dopiero po I wojnie światowej. Zapominamy, że to Litwini byli najwybitniejszymi władcami, że to przecież Litwin Jagiełło dowodził pod Grunwaldem. Dlaczego Mickiewicz pisał po polsku „Litwo, Ojczyzno moja”? A jak miał właściwie pisać? Wspominał Rzeczpospolitą, jedno nierozdzielne i nieróżne ciało, a przy okazji oddał hołd ziemi rodzinnej. Ileż dramatów się rozegrało? Trzeba było wybierać. W Rennowie jest pomnik braci Narutowiczów. Musieli się rozejść, jeden w stronę Litwy, drugi w stronę Polski. Zapłacili za to wysoką cenę. Gabriel, pierwszy prezydent odrodzonej Polski, został zamordowany przez polskiego nacjonalistę. Drugi, Stanisław, podpisał akt niepodległości Litwy. Ostatecznie popełnił samobójstwo. Nie mógł zrozumieć ani zapalczywych Polaków, ani zapalczywych Litwinów. Jesteśmy, Polacy i Litwini, także inne narody Rzeczypospolitej, autorami niezwykłej historii. I to nie krótkotrwałej opowiastki. W Krakowie widuję litewską Pogoń, w Wilnie Orła. Obok siebie. Jeśli zrozumiemy, że to nadal ciekawa propozycja, okaże się, że zwyciężyliśmy wszyscy. Nie mamy wielkiego wyboru. Od wschodu słychać wojnę. Litwa jest niepodległym krajem. Wilno jest stolicą Litwy. To punkt wyjścia do dalszej, wspólnej drogi. Drogi w przyszłość, ale, jak pisała Maria Janion, obowiązkowo z naszymi umarłymi.
I spod Pan pióra wyszło wiele artykułów przybliżających polskim czytelnikom zarówno te chwalebne, jak i te bolesne wydarzenia. Pisał Pan np. o zbrodni w Ponarach w serwisie Moja Ostrołęka (www.moja-ostroleka.pl).
Wspólnej historii nie można idealizować. Timothy Snyder mówi o skrwawionych ziemiach. Niepodległej Litwy bardzo mi brakowało na mapie. Europa bez Litwy, Estonii, Łotwy jest czymś nieprawdziwym. Jednak Ponary nigdy nie wypadły z mojej pamięci. Kazimierz Sakowicz został zastrzelony przez szaulisów. Zacierano ślady. Słyszę głosy mordowanych Żydów i Polaków. Widzę całą tę tłuszczę okradającą trupy, upijającą się bimbrem, handlującą złotymi zębami. Piekło. Niechaj te wszystkie zbrodnie nie dają nam spokoju. Ponary są powtórzeniem fragmentu Ewangelii, kiedy wściekły motłoch wrzeszczy: „Ukrzyżuj!”. Nie ma żadnego powodu, by o tym nie mówić, nie pamiętać, ukrywać imiona morderców. Może Kazimierz Sakowicz doczeka się w Wilnie ulicy?
Pan czynił wiele dla krzewienia pamięci miejsc i ludzi.
Dlatego tak ważne są relacje między ludźmi. Wspieraliśmy wydanie książek poetyckich Ireny Duchowskiej, antologii polsko-litewskiej „Znad Laudy i Niewiaży”, „Kroniki Laudańskiej”, dokumentującej pracę Stowarzyszenia Polaków Kiejdan. Wsparliśmy wydanie pamiątkowego albumu zespołu „Wilia”, antologii tekstów filozoficznych, które tłumaczył na polski Kamil Pecela. Udało się wesprzeć Gimnazjum w Solecznikach, zespół „Mereczanka”, solecznickich harcerzy, których gościliśmy w Kadzidle. Kontakt z Dariuszem Żybortem okazał się owocny. Wsparliśmy odnowienie trzech grobów na Rossie: chorążego Zygmunta Szukiela, Ignacego Wojskiewicza oraz prof. Jerzego Ordy. Wiem, że to niewiele, ale jednak więcej niż nic.
Czytaj więcej: Dariusz Żybort: Rossa to nie rezerwat przyrody
Niekiedy spotykać się można z przekonaniem, że o sprawach narodowych, patriotyzmie nie trzeba aż tak dużo mówić, że nie powinniśmy się z tym tak obnosić. Co Pan o tym sądzi?
Patriotyzm łatwo przechodzi w szowinizm. Często staje się niewolnikiem wielkiej polityki. Różnie z tym bywa. Bywałem wielokrotnie na Rossie, gdzie widywałem nietrzeźwych rodaków. A wszystko przed mauzoleum marszałka Józefa Piłsudskiego… Boże broń przed takimi patriotami. Polemizowałem, niepotrzebnie, z Litwinami, którzy, na szczęście tylko poprzez internet, dołączali do Litwy Suwalszczyznę. Trzeba być bardzo ostrożnym. Kamyk czyni lawinę. Trzeba wiedzieć. Słuchać różnych racji. Próbować rozumieć. Ale i nie zapominać o pomordowanych. Nie zapomnę o deportacji moich bliskich do Kazachstanu, o zbyt wczesnej śmierci dziadka Jakuba, o traumach mojej matki, mojego wuja, moich kochanych cioć. Nigdy nie zapomnę opowieści o naszej kuzynce Rufinie pędzonej przez śnieg. Ale trzeba rzeczywiście szukać ciszy, szukać tej braterskiej nitki, która ostatecznie przeważa. Ciąży na nas obowiązek szukania mostów, odkrywania w człowieku bliźniego, to znaczy kogoś, kto ma swoje blizny. W miastach wielokulturowych jest to szczególnie ważne.
Pisze Pan wiersze poświęcone naszemu miastu. Wydał Pan tomik poezji pt. „Miasto”, okraszony pięknymi zdjęciami, z tłumaczeniem na język litewski. I to Pan był pomysłodawcą tego miłego przedsięwzięcia.
Wilno jest dla mnie miastem najważniejszym. Wiem, że miasto się zmienia. Dawniej przebiegałem Zarzecze i czułem, że jestem w międzywojniu, dzisiaj to już nowoczesna dzielnica. Ale czas jednak ucieka. Stąd ta książeczka. Nazwałem ją „Miasto – Miestas”. Wiele w niej pięknych zdjęć Bożenki Mozyro, kilkanaście moich tekstów i drobnych wierszy, które przetłumaczyła nieoceniona Alicja Dzisiewicz. Spotkanie z książką odbyło się w Muzeum Adama Mickiewicza. Przyszedł prof. Tomasz Venclowa. Mówił o polsko-litewskiej historii. Właściwie po takim spotkaniu wypadałoby umrzeć, bo chyba nic piękniejszego wydarzyć się już nie może. Ciekawa jest okładka. Wiele tam różnojęzycznych nazw Wilna, bo to wieloimienne przecież miasto. To ładna pamiątka po naszej znajomości i po mieście, które wszyscy tak bardzo kochamy.
Jako wójt gminy Kadzidło nawiązał Pan partnerskie kontakty z miasteczkami zamieszkanymi przez polską mniejszość. Wiele osób otrzymało od gminy tytuł Honorowego Obywatela Gminy Kadzidło.
Z tymi kontaktami to było tak. Wileńszczyzna była na mojej głowie, a Żmudź i Lauda na głowie Ireny Duchowskiej. Najpierw były Soleczniki. Później przyszedł czas na Szczodrobowo oraz Radziwiliszki. Z tymi samorządami łączą nas umowy partnerskie. Honorowymi Obywatelami Gminy Kadzidło są: mer Zdzisław Palewicz, Irena Duchowska, Birutė Jonuškaitė, Bożena Mozyro, Laurynas Vaičiūnas, Alicja Dzisiewicz, Vidmantas Blužas. Niechaj te obywatelstwa owocują, łączą to, co tak długo niepotrzebnie dzielono.
Zawarł Pan bliskie znajomości i realizował ciekawe projekty. Były wizyty i rewizyty. Kurpie to bardzo ciekawy region Polski, a kurpiowskie wycinanki wpisane zostały na krajową listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Podobno jest też u Was „nasza” Matka Boska Ostrobramska…
Z Kurpiami łączy się kilka zagadek. Nasze rzeki mają bałtycki źródłosłów. Na przykład Narew. Narew i Neris brzmią podobnie, prawda? Ale nie tylko to. Do terenów dzisiejszej Kurpiowszczyzny sięgali być może sami Bałtowie. Nazwa Kurpie ma też bałtyckie pochodzenie. W Kownie, zupełnie niespodziewanie, jest ulica Kurpiów. Skąd to się wzięło? Piwnica po litewsku nazywa się sklepasem. Po kurpiowsku to sklep. Kultura nie zna granic. A wycinanki stały się artystycznym szlagierem. Tnie się je wielkimi nożycami do strzyżenia owiec. A spotkania? Wiele było spotkań. W Szczodrobowie doznaliśmy wielu wzruszeń. Starosta Vidmantas jest naszym przyjacielem. Birutė Jonuškaitė, prezesująca Stowarzyszeniu Pisarzy Litewskich, zabrała nas do Kiernowa. A Polacy są po prostu naszymi rodakami. Nie widzę już żadnej granicy. Niczym się nie różnimy. Cudowni, doświadczeni ludzie z Rudnik, Solecznik, Dziewieniszek, Laudy, Wilna, Ejszyszek.
Kaplica Ostrobramska w Kadzidle? W latach 50. XX w. ks. Mieczysław Mieszko oszukał komunistów i zbudował replikę Ostrej Bramy. Pojawiła się kopia obrazu Matki Bożej. Autorką jest Łucja Bałzukiewiczówna, siostra Józefa i Stanisława Bałzukiewiczów, mocno zapisanych w dziejach Wilna. Kaplica Ostrobramska została przez nas pięknie odnowiona. Robi cudowne wrażenie. Mamy kawałeczek Wilna w Kadzidle.

| Fot. archiwum prywatne
Wiele osób, myśląc o Wilnie, widzi to miasto jako klasyczne, z tradycjami i ciążącą na nim historią. Ale dzisiejsze Wilno może zaskoczyć. Jest bardzo różnorodne, artystyczne i nowatorskie. Z najszybszym internetem na świecie i z najnowocześniejszym terminalem odlotów. Jak Pan odbiera tę stronę miasta?
Tylko powtórzę. Mógłbym mieszkać w tym mieście. Jest mi bardzo bliskie. Jest piękne. Nowoczesne. Dynamiczne. Radosne. Byłbym je szybko oswoił. Kiedy w Ejszyszkach Bartosz Połoński czytał fragmenty „Robczika”, nie byłem zaskoczony ani przemieszaniem języków, ani prędkością zdarzeń, ani biegunowymi emocjami, ani wielobarwnością. Lubię baśniowość Wilna. Lubię nieprzewidywalność tego miasta. Jego sinusoidalność. Wiem, że u bazylianów nie ma już hotelu, w którym kiedyś nocowałem. Wiem, że Litwa to kraj zbyt częstych deszczów. Wiem, że dęby w Paszkach są bardzo stare. Wiem, że mieszkańcy narzekają na niepoprawnych kierowców. Miłosz pisał, że to miasto skrojone na miarę człowieka. Wiem, gdzie był lupanar cioci Rózi, wiem, gdzie mieszkał Romuszka, wiem, gdzie spoczywają polscy i litewscy bohaterowie, wiem, kim był Józef Mackiewicz, i wiem, dlaczego uratował go Sergiusz Piasecki. Wiem, gdzie spoczywa nieszczęśnik Ancerewicz, gdzie urodziła się Kira Gałczyńska, która zdążyła zostać jeszcze Honorową Obywatelką Gminy Kadzidło. I wiem, że tylu rzeczy nie wiem i nigdy się nie dowiem, bo każdemu z nas czas ucieka przez palce. Ale bardzo kocham to miasto. Jeśli dodać do tego najszybszy internet oraz wspomniany terminal, to możemy uznać Litwę za najlepszy z możliwych światów.
Czytaj więcej: O tym, co boli i niepokoi młodych. Ważne przedstawienie Polskiego Teatru w Wilnie
Kiedy znów zawita Pan do nas?
Chciałbym zdążyć podziękować miastu za wszystko, czego mogłem tu doznać. Chciałbym tutaj pobyć dłużej. Włóczyć się do woli. Zaglądać poza bramy. Odwiedzać kawiarnie i cmentarze. Szukać starych schodów i przedwojennych włazów do studzienek. Kiedy przyjechałem po raz pierwszy do Wilna, napotkałem staruszkę, która sprzedawała bułki. Coś tam zacząłem mówić po rosyjsku. Babcia popatrzyła na mnie i powiedziała, żebym już nie męczył z tym rosyjskim. Bułeczki otrzymałem w prezencie. Opowiadał mi wspomniany Adam Wierciński, że podarował kiedyś wileńskiej żebraczce 10 rubli, a ta biedna kobieta oddała pięć rubli i powiedziała: „Pan Bóg rozrzutności nie lubi”. To jest właśnie to fantazyjne, tak mocno doświadczone przez los i złych ludzi, ale również wyniesione tak wysoko przez ludzki geniusz, Wilno, któremu powinniśmy dziękować…
Czytaj więcej: Wilno żyje już 700 lat!
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 8 (22) 22-28/02/2025