W sierpniu 2013 r. byłem w Rzymie. Poleciałem na towarzyski mecz Włochy–Argentyna. Obie reprezentacje umówiły się, że zagrają dla argentyńskiego kardynała, Jorgego Bergoglia, miłośnika futbolu, który kilka miesięcy wcześniej został wybrany na papieża i przybrał imię Franciszek.
Będąc już na lotnisku w Krakowie, otrzymałem informację, że wszyscy akredytowani na to spotkanie dziennikarze mogą wziąć udział w prywatnej audiencji u papieża, na którą zaprosił kapitanów obu reprezentacji. Niestety, mój samolot lądował już po godzinie jej rozpoczęcia i nic nie dało się zrobić. To jedna z tych rzeczy, których do dzisiaj żałuję. Na samym meczu papieża nie było. Zwycięstwo swoich rodaków 2:1 oglądał w telewizji.
Trzy lata później, gdy mnie akurat nie było w Krakowie, Franciszek przyjechał do mojego miasta na Światowe Dni Młodzieży. Jak się okazało, była to jego jedyna wizyta w Polsce. Miał mieć przed nią sporo niepotrzebnych obaw, że będzie konfrontowany ze swoim polskim poprzednikiem, Janem Pawłem II. Pod Wawelem przekonywał, że częste używanie trzech słów: „proszę, dziękuję, wybacz”, pozwoli dobrze przeżyć życie rodzinne i małżeńskie. Zwracał uwagę, że życie małżeńskie jest trudne i małe sprzeczki, podniesiony głos, a nawet to, że „czasem idą w ruch garnki czy naczynia”, są czymś „w pewien sposób naturalnym”. Mówił, by nie wpadać w panikę, gdy to się zdarza, i właśnie wówczas wypowiedział pamiętne słowa: „Proszę, nigdy nie kończcie dnia bez prośby o zgodę”. Tamte dni przebiegały pod hasłem „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Zawsze aktualnym, a szczególnie dziś, w przededniu Niedzieli Miłosierdzia.
W ubiegłym roku Franciszek miał odbyć pielgrzymkę do Argentyny, ale ostatecznie do niej nie doszło. Tym samym w trakcie swojego pontyfikatu ani razu nie odwiedził ojczyzny. Kiedy przed miesiącem byłem w Buenos Aires, poszedłem oczywiście do katedry metropolitarnej Trójcy Przenajświętszej, w której Franciszek był arcybiskupem i z której w 2013 r. wyjechał do Rzymu. W Buenos Bergoglio był jednak przede wszystkim kapłanem biedoty, której rozmiary z europejskiej perspektywy trudno sobie wyobrazić. Widziałem tamtejsze fawele, ludzi żyjących tysiącami w kartonach.
Chciałem też pojechać do San Lorenzo, gdzie papież służył najuboższym, ale ostatecznie za radą miejscowych się nie odważyłem. Zapewniali, że mógłbym nie napisać już żadnego felietonu, tak bardzo jest tam niebezpiecznie… I choć Franciszka ostatecznie nigdy nie spotkałem, dzięki tej podróży łatwiej mi zrozumieć, dlaczego żył skromnie, poruszał się zwykłymi samochodami, nosił zużyte buty.
Czytaj więcej: Pontyfikat Franciszka. „Starał się zauważać niedolę i nieszczęście ludzkie”
Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 17 (47) 26/04-02/05/2025