Polska reprezentacja piłkarska do serii kompromitujących porażek nie potrzebuje już nawet przeciwnika. Po przegranych w Kiszyniowie z Mołdawią czy w Tiranie z Albanią w Helsinkach osiągnęła absolut. Pokonała się sama. Owszem, na boisku to Finowie strzelili jej dwa gole, ale zanim do tego doszło, w trakcie zgrupowania Biało-Czerwoni nastrzelali sobie tyle bramek samobójczych, że to, co wydarzyło się na murawie Stadionu Olimpijskiego, było tylko dopełnieniem formalności.
Afera, która wstrząsnęła polską kadrą wkrótce po jej przylocie do Finlandii, była tak spektakularna, że przysłoniła na czołówkach gazet i portali najważniejsze wydarzenia polityczne. Stała się bowiem rzecz niebywała. Dwa dni przed kluczowym meczem w eliminacjach mundialu mało komu dotąd znany trener Michał Probierz doprowadził do rezygnacji z gry we własnej reprezentacji Roberta Lewandowskiego, przez wielu uznawanego za najlepszego napastnika na świecie.
Jak do tego doszło? Jeszcze przed czerwcowym zgrupowaniem panowie uzgodnili, że Lewandowski nie dostanie powołania, bo potrzebuje odpoczynku po trudach sezonu w Barcelonie. Pod silną presją mediów „Lewy” prywatnym samolotem przyleciał jednak do Chorzowa na poprzedzające mecz w Helsinkach towarzyskie spotkanie z Mołdawią, by pożegnać kończącego grę w kadrze kolegę, Kamila Grosickiego. Zaraz po meczu odleciał.
Co wydarzyło się w trakcie 48 godzin do przylotu do Helsinek jest tylko przedmiotem spekulacji. W stolicy Finlandii Probierz ogłosił, że pozbawił Lewandowskiego funkcji kapitana. Ten odpowiedział, że nie zagra w reprezentacji, dopóki Probierz będzie jej trenerem. Od tej chwili o meczu nie myślał już nikt. Na poprzedzającej go konferencji prasowej nie padło o niego żadne pytanie. Padały tylko wymijające, niczego niewyjaśniające tłumaczenia, a wszyscy przekonywali, że działali dla dobra reprezentacji.
Trener nocami wydzwaniał do dziennikarzy, związek wydawał oświadczenia, piłkarze nachodzili trenera. Część miała ponoć ochotę w ogóle wyjechać ze zgrupowania. Na boisku bardzo słabi Finowie jedynie dopełnili dzieła zniszczenia, sami nie mogąc uwierzyć w to, co się stało.
Przegrali wszyscy. Mądrością nie wykazał się nikt. Ani piłkarz, ani trener, ani stojący nad nimi prezes polskiego związku Cezary Kulesza. Nie należy się też spodziewać, że ten ostatni będzie umiał zarządzić sytuacją. Kolejna wojna polsko-polska, tym razem na piłkarskim froncie, będzie trwała w najlepsze. Przeciwnicy mogą tylko zacierać ręce. W październiku szansę na sensacyjne zwycięstwo dostanie Litwa.
Czytaj więcej: Robert Lewandowski sportowcem roku 2020
Komentarz opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 24 (67) 14-20/06/2025