Leszek Wątróbski: Jak i kiedy powstała myśl założenia Waszego szwadronu?
Zdzisław Pruszyński: Nasze początki sięgają odległych lat 90. Dziś to już prawie 30 lat. Wszystko zaczęło się od drużyny harcerskiej. Część naszych chłopaków, tzw. ojców założycieli, poczuło pasję jeździecką, bo Białystok to przede wszystkim kawaleria 10. Pułku. Stąd też i pomysł, aby ich odtworzyć i przejąć tradycję po 10. Pułku. Z czasem doszło też do spotkania i domówienia się z kołem żołnierzy i z rodzinami Dziesiątaków (tak nazywany jest powszechnie 10. Pułk Ułanów Litewskich z Białegostoku). I od tamtej pory rozpoczęła się nasza współpraca z nimi. Żyli jeszcze starzy weterani — kawalerzyści 10. Pułku, którzy przekazali nam sporo informacji i ciekawostek o ich koszarowym życiu czy wojnie roku 1939. A później, kiedy tych osób zabrakło, sami przejęliśmy rolę kultywowania kawaleryjskiej tradycji białostockiego garnizonu.
Białystok słynął z 10. Pułku, który od roku 1922 osiadł w koszarach przy ulicy Kawaleryjskiej.
A wcześniej utworzony został w niewielkiej miejscowości Pietkowo. W roku 1918 na rzece Narwi przebiegała czasowo granica. W Białymstoku zaś stacjonowały jeszcze wojska pruskie, które wycofywały się z frontu wschodniego, a transporty kolejowe docierały tylko do Łap. I tam właśnie, w Pietkowie, utworzony został pułk kawalerii, który 30 grudnia 1918 r., rozkazem nr 87 Sztabu Generalnego WP, otrzymał nr 10. Wcześniej, według starej tradycji, jeszcze z czasów powstania listopadowego, 10. Pułk Ułanów, a szczególnie jego kadra oficerska, pochodziła w większości z terenu Wielkiego Księstwa Litewskiego. Stąd też wziął się przydomek Ułanów Litewskich.
Skąd wziął się u Was pomysł grupy kawaleryjskiej? Dlaczego właśnie konie?
Zdecydowana większość naszych członków, kiedy powstawał szwadron, była jeszcze młoda. A jazda sprawiała nam dużo frajdy. Nic więc dziwnego, że zaczęliśmy interesować się kawalerią. A były to czasy, kiedy dostęp do informacji na ten temat nie był ani łaty, ani prosty. Dziś jest inaczej, każdy ma przecież możliwość skorzystania z internetu. Mimo tych przeszkód udało nam się jednak pozyskać wówczas dużo ciekawych informacji. Zaczęliśmy gromadzić umundurowanie i osprzęt różnego rodzaju.

| Fot. Leszek Wątróbski
Wasze początki nie były więc łatwe.
Ciężko było znaleźć wówczas producentów czy odpowiedni materiał. Wiele strojów musieliśmy przerabiać ze starego umundurowania. Łatwo natomiast można było kupić oryginalne siodła, jeszcze w dobrych cenach. Skóra na nich była tak dobra, że przetrwały dziesiątki lat i służą nam nadal. Konie, na których jeździmy, są prywatną własnością każdego z nas. Jeszcze niedawno można je było niedrogo kupić. Średnio licząc, cena takiego wierzchowca wynosiła ok. 20 tys. zł. Były to konie z rodowodami z wielu ras: małopolskiej, półkrwi angloarabskiej i arabskiej hodowane w Małopolsce, nieco mniejsze i lżejsze od koni wielkopolskich, o suchej budowie, doskonałym ruchu, wytrwałe i dzielne w pracy. Zdarzają się też araby. Można oczywiście kupić dużo droższego konia, np. za 100 czy więcej tysięcy. Ich cena uzależniona jest głównie od rasy i jego wyszkolenia.
Na początku każdy sobie sam szukał, kombinował i dorabiał. Co było później?
Później rynek w miarę się ustabilizował i utworzyły się firmy, które zaczęły szyć paradne stroje. Można je było wybrać i zamówić. Z czasem zaczęliśmy organizować nawet przedsięwzięcia komercyjne, aby można też było trochę zarobić. To były m.in. pokazy dla ludności czy występy na planach filmowych. Za zarobione pieniądze mogliśmy sobie zakupić mundury czy zorganizować kolejną imprezę.
Ilu członków liczy Wasz szwadron?
Jest nas około 40 osób. Należą do nas również dziewczyny, które jednak nie jeżdżą tak jak my — tzn. w kawaleryjskich mundurach. Jeśli jest jednak pilna potrzeba, to nakładają np. piękne stroje szlacheckie. Możemy wystawić spokojnie do 15 osób, takich ściśle wyposażonych i umundurowanych. Tak dzieje się zwykle, kiedy wyjeżdżamy, np. na defilady. Wystawiamy wtedy dwie sekcje i prowadzącego, czyli 13 koni. Korzystamy z własnego dużego koniowozu.

| Fot. Leszek Wątróbski
W jakim jesteście wieku?
Mamy duży przedział, powiedziałbym od A do Z. Są bowiem w szwadronie osoby jeszcze niepełnoletnie oraz starsi mający 60+. Dzięki temu młodzi mogą się czegoś jeszcze od starszych kolegów nauczyć, np. władania białą bronią. Jest to jakaś wartość dodana. Spotykamy się czasami w Suwałkach z podobnymi nam grupami, także z Litwy. My spotykamy się z nimi tam, na corocznych czerwcowych zawodach kawaleryjskich. Jest wtedy okazja do pogadania na wspólnej wieczornej imprezie.
Skąd wzięło się u Pana to kawaleryjskie „hobby”?
Jak większość naszych starszych członków zaliczyłem dawno, dawno temu służbę wojskową. Jestem więc żołnierzem rezerwy. Zainteresowanie wojskiem było od zawsze, jak u każdego mężczyzny. Nic więc dziwnego, że interesowałem się takimi tematami. U mnie zaważyły dodatkowo względy historyczne, bo zawsze pociągała mnie historia. Ona była moim hobby od najmłodszych lat. Poza tym uwielbiam konie i do dzisiaj jeżdżę jeszcze sportowo. Startuję nawet czasami w zawodach, a wcześniej jeszcze w skokach przez przeszkody. Z zawodu jestem przedsiębiorcą. od ponad 30 lat prowadzę własną firmę handlowo-usługową. Podobnie jest z naszym szwadronowym zespołem. Wśród naszych członków są bowiem ludzie pracujący w wielu zawodach. Są tu przedsiębiorcy, kierowcy, studenci, uczniowie szkół średnich i wreszcie służby mundurowe.
Wasza działalność jest mocno zróżnicowana…
… i rozbudowana. Nasze konie stoją w stajni w Pietkowie, która w roku 1918 była wykorzystywana przy tworzeniu 10. Pułku. I w tej właśnie stajni stały konie pierwszych Dziesiątaków. Tam też powstawała tradycja związana z tworzącym się pułkiem. Szkoła w Pietkowie nosiła nazwę Dziesiątaków. A później, w okresie transformacji, szkołę przeniesiono, a my staliśmy się właścicielami części jej budynków. Tam teraz mieści się nasza kwatera, tam jest też izba tradycji. Tam również niedaleko stoją nasze konie, a my ich sami pilnujemy, mając dyżury. Latem konie wychodzą na wybiegi i na trawę, a zimą wracają na noc do stajni. Życie naszego szwadronu jest przebogate.
Swoje święto obchodzimy 8 maja. Jest to rocznica roku 1920, kiedy to 10. Pułk dotarł do linii Dniepru. Obecnie obchodzimy je w okolicach 8 maja — w weekend poprzedzający albo w późniejszy. Zwykle odbywa się to z ceremoniałem wojskowym. Jest też nasz 18. Pułk Rozpoznawczy z Białegostoku z kompanią honorową, są też czołgiści z Orzysza. Jest wreszcie przemarsz i defilada. od kwietnia każdy weekend mamy zajęty. Jak nie jakieś uroczystości państwowe, to występy o charakterze patriotycznym, np. defilada w Białymstoku. W okresie wiosennym zaczynają się zawody kawaleryjskie, pokazy komercyjne czy wreszcie wyjazdy filmowe. I tak jest aż do października. A w ostatnią sobotę stycznia mamy bal kawaleryjski na dużej sali, na ok. 100 osób. Panie w strojach międzywojennych, panowie w mundurach z minionej epoki.

| Fot. Leszek Wątróbski
Jak wygląda Wasza działalność wychowawcza i edukacyjna?
Prowadzimy też spotkania z ludźmi interesującymi się historią i kawalerią. Organizujemy prelekcje w szkołach, aby obalić mit o kawalerii, która niemieckie czołgi atakowała szablami. Staramy się prostować tę historię. Polska kawaleria była świetnie wyszkolona. I już w latach 20. i 30. było to wojsko, które walczyło pieszo. Koń służył wyłącznie do przemieszczania się z miejsca na miejsce.
Dziękuję bardzo za przybliżenie nam działalności Waszego szwadronu.
Czytaj więcej: Szełkowski: „Marzy mi się, by Polacy i Litwini lepiej zrozumieli, co nimi kierowało w przeszłości”





