Czasami, gdy wraca po kolejnej wizycie w urzędzie regulacji ziemskiej, opadają jej ręce. Czuje się okradziona, ale też bezradna, bo ograbiono ją w świetle prawa litewskiego i żaden sąd — przynajmniej tu na Litwie — nie obroni jej przed grabieżczą polityką kolejnych rządów.
Bywają też chwile rozpaczy, kiedy chce po wileńsku „machnąć na wszystko ręką”.
— Po co mi tych kilka tysięcy, skoro okradziono mnie z majątku wartego miliony! — mówi Bronisława Michajłowska, nasza koleżanka redakcyjna, która walczy o odzyskanie ojcowizny w rodzimych Antowilach — wcześniej jednej z podwileńskich miejscowości, a teraz prestiżowej dzielnicy wileńskiej z luksusowymi willami nowobogackich Litwinów poukrywanych w zaciszu iglastych borów ciągnących się wzdłuż szosy na Niemenczyn.
Właśnie za ponad hektar ziemi w tym miejscu, która należy się Bronisławie Michajłowskiej w spadku po jej dziadku, państwo proponuje rekompensatę pieniężną w wysokości zaledwie kilku tysięcy litów. Tymczasem, gdyby ktokolwiek chciał tu kupić kawałek ziemi, to musiałby co najmniej tyle zapłacić za ar parceli.
— Inaczej jak grabieżą tego się nie da nazwać — mówi pani Bronisława.
Zresztą nie ona jedna, bo w podobny sposób są okradani jej bliscy i krewni oraz tysiące innych Polaków, których przodkom sowieci znacjonalizowali majątki ziemskie, zaś władza niepodległej Litwy po raz drugi okrada ich z ojcowizny, ale robi to w świetle prawa. Swojego prawa.
Co więcej, twierdzi też, że dla dobra tychże okradanych. Jak wiadomo, obecny rząd premiera Andriusa Kubiliusa przyjął bowiem na siebie zobowiązania zakończyć do końca tego roku proces restytucji praw własności na Wileńszczyźnie (w innych regionach ten proces już dawno został zakończony, albo zakończony w ponad 98 proc.).
Ale na Wileńszczyźnie jest, jak w onegdaj popularnym rosyjskim filmie „Wesele w Malinowce”, że jak władza mówi, że pragnie dobra dla ludzi, to znaczy, że będzie okradać. I okrada, tyle że w świetle prawa.
Jednym z inicjatorów tej grabieżczej polityki jest właśnie premier Andrius Kubilius, który jeszcze pod koniec ostatniej dekady ubiegłego wieku był współinicjatorem niespotykanego na skalę światową wynalazku prawnego, jak przenoszenie nieruchomości ziemskiej, które nawet według definicji powinno być nieruchomym.
Po tej inicjatywie premiera Polacy Wileńszczyzny zostali ograbieni z ziemi po raz pierwszy, bo na ich ojcowiznę tysiące prominentnych urzędników poprzenosiło swoje majątki z głębi Litwy. Proces ten skończył się tym, że miejscowym spadkobiercom po prostu zabrakło ziemi.
Ale pozostało im prawo do nieruchomości, więc państwo musi to prawo przestrzegać. Stąd ten drugi pomysł premiera Kubiliusa na ograbienie spadkobierców wileńskich majątków ziemskich, czyli propozycja wykupienia ich majątków, proponując spadkobiercom symboliczną (a właściwie ubliżającą godności ludzkiej) rekompensatę za nieodzyskaną ojcowiznę.
Jak ten grabieżczy system działa na przestrzeni ostatnich 20 lat, widać na przypadku pani Bronisławy, która jeszcze w 1991 roku napisała podanie o odzyskanie ojcowizny w rodzimych Antowilach.
W tamtym czasie proces restytucji prawa do znacjonalizowanej przez sowietów ziemi dopiero ruszał, więc wydaje się nie było problemu, żeby tę ziemię prawowitym właścicielom zwrócić. Niemniej, mijały lata, a ziemi wciąż nikt nie oddawał. W międzyczasie „ktoś” przejął część parceli, na której powstała stadnina koni, a potem sławetny obiekt, w którym prawdopodobnie było więzienie CIA na Litwie.
Kosztem spadkobierców miejscowych właścicieli ziemskich swoją posiadłość rozszerzył znajdujący się w Antowilach pensjonat, w którym przebywa wielu rodziców litewskich prominentów. Część wolnej ziemi wynajęto samorządowej spółce „Vilniaus vandenys”. Ale wciąż pozostawało sporo wolnej ziemi, więc spadkobiercy, w tym pani Bronisława, liczyli, że w końcu, niech nawet już po 21 latach, otrzymają przynajmniej część ojcowizny. I nie przeliczyli się, bo otrzymali, tyle że zaledwie 6 arów z ponad 1,25 ha, a i te otrzymane ary rozdzielone w czterech kawałkach. Za pozostałą parcelę — prawie 1,2 ha — państwo właśnie proponuje spadkobiercom kilkutysięczną rekompensatę pieniężną.
„Jest to grabież w biały dzień. Kwota w wysokości niecałych 10 tys. litów za 1 ha ziemi jest śmieszna i stanowi niespełna 0,5 proc. od faktycznej wartości pozostawianego majątku. Na tak rażącą niesprawiedliwość nie możemy się godzić” — oświadczyła niedawno Wanda Krawczonok, prezes Frakcji AWPL w radzie m. Wilna. Zauważyła też, że nawet na te proponowane nędzne rekompensaty spadkobiercy będą musieli czekać kolejnych 20 lat.
„Początek wypłacenia rekompensaty ma nastąpić nie wcześniej niż w następnym roku po przyjęciu decyzji administracyjnej i będzie trwał przez czas nieokreślony, uwzględniając jaka suma pieniędzy będzie przewidziana w kolejnym roku budżetowym. Ponieważ już w pismach z urzędu regulacji rolnej jest wskazane, że jednym przelewem zostanie wypłacona rekompensata, która nie przekroczy 1 000 Lt. Zatem kwota, która wyniesie więcej niż 1 000 Lt, może być wypłacana przez kolejne 20 lat, ponieważ obecnie w budżecie brakuje środków pieniężnych” — napisała w swoim oświadczeniu prezes frakcji. Jej też zdaniem, wszystko wskazuje na to, że państwo chce po raz kolejny okraść swoich obywateli, toteż wywiera na nich presję, żeby wybrali formę rekompensaty pieniężnej za zajętą ziemię.