Z założenia celem każdej reformy jest ulepszenie jakości życia w różnych jego odsłonach. Wcielana ostatnio w życie reforma oświatowa i jej hasła wywoławcze „reorganizacja”, „akredytacja” czy „optymizacja” wywołują wiele negatywnych emocji wśród mieszkańców Wilna. Dziś przedstawiamy dwie skrajnie różne opinie na temat zmian zachodzących w systemie szkolnictwa w Wilnie: mera Wilna Remigijusa Šimašiusa i byłej wiceminister oświaty i nauki z ramienia AWPL, obecnie radnej m. Wilna, Edyty Tamošiūnaitė.
Remigijus Šimašius: „Wilnu potrzebna dobra jakość nauczania”
O problemach oświaty polskiej w Wilnie, reorganizacji, akredytacji i optymizacji sieci szkół rozmowa z merem Wilna Remigijusem Šimašiusem
Istnieje kilka ważnych dokumentów państwowych, regulujących stosunek państwa do oświaty mniejszości narodowych. Jest to np. program rządowy, w którym jest zapis „o przeprowadzeniu reformy oświatowej z uwzględnieniem pomyślnie działającej sieci szkół mniejszości narodowych”, jest też Strategia Rozwoju Oświaty na lata 2013-2019, która przewiduje, że „państwo będzie zapewniało opiekę i wspierało oświatę mniejszości narodowych”. Również przed wstąpieniem do Unii Europejskiej Litwa przyjęła zobowiązanie, że sytuacja mniejszości narodowych nie może ulegać pogorszeniu. Jaka jest Pana, jako mera, strategia względem oświaty mniejszości narodowych. Czy uwzględnia Pan te dokumenty?
Dokumenty są dokumentami, może są formalne, przewidują piękne cele, ale jako mer uważam, że trzeba ulepszać sytuację szkół mniejszości narodowych oraz ich jakość. W Wilnie jest duża sieć szkół mniejszości narodowych: polskich, rosyjskich. Działa też szkoła białoruska, żydowska, dwie prywatne angielskie, francuska, ale nie wszędzie sytuacja jest jednakowa.
Mówiąc o szkołach z polskim językiem nauczania, myślę, że ich jakość naprawdę mogłaby być lepsza. Ze 160 maturzystów w Wilnie tylko dwóch otrzymało setki na egzaminach.
Powstaje pytanie: dlaczego? Czy jest to tylko problem języka, gdyż egzaminy są składane nie w języku ojczystym, czy też potrzebne są inne bodźce do tego, by polskie szkoły były efektywniejsze. Mamy część szkół, które są rzeczywiście dynamiczne, próbują przyciągnąć uczniów, konkurować swoim nowatorstwem. Ale niemało szkół martwiło się tylko o to, co zrobić, by ich nie złączono czy nie zreorganizowano.
Wiosną nie było innego wyjścia, jak przeprowadzić reformę. Myślę, że dobrze się stało, że długo omawiane kwestie zostały nareszcie podjęte i teraz można się skupić na problemie jakości. Uważam, że społeczeństwo polskie się przekona, że jest to zorientowane na lepszą jakość.
Pogorszenie jakości nauczania nastąpiło na skutek nieprzemyślanej nowelizacji Ustawy o Oświacie, kiedy został ujednolicony egzamin z języka litewskiego i uczniowie mieli do nadrobienia 800 godzin nauki litewskiego więcej — kosztem innych przedmiotów…
Jestem osobiście przekonany, że zła była nie nowelizacja, ale to, że zbyt krótki był okres przejściowy. To nie było uczciwe wobec tych uczniów, którzy w ciągu dwóch lat musieli się przestawić. Rzeczywistość jest taka, że i rodzice, i uczniowie chcieliby dobrze znać język litewski, podobnie jak angielski lub polski. Metoda była nieodpowiednia, ale zasada niezła. Patrząc na problemy oświaty mniejszości narodowych — sam mam wielu przyjaciół Polaków i Rosjan — widać, że np. w rosyjskich szkołach już wcześniej przestawiono się na nowy model nauczania, żeby integrować się ze społeczeństwem i żeby nie powstały problemy na studiach.
Uczniowie ze szkół mniejszości narodowych składają obecnie egzamin z języka litewskiego jako ojczysty. Czy uczeń może mieć dwa języki ojczyste?
Jeżeli to nie jest rodzina mieszana i brak w niej dwujęzyczności — to myślę, że język ojczysty jest jeden. Pytaniem pozostaje, co należy zrobić, żeby użytkownik języka mniejszości nie był dyskryminowany i nie został na uboczu.
Optymizacja szkół zakładała utworzenie najdogodniejszej siatki szkół, tak, by szkoła była blisko domu. W przypadku szkoły im. Lelewela w wyniku reformy ogromna wileńska dzielnica — Antokol — może zostać bez polskiej szkoły. Czy można to nazwać optymizacją?
Myślę, że nie, nie można. Szczerze mówiąc ciągle jesteśmy zakładnikami częściowych kompromisów. Bardzo aktualne jest, żeby uczniowie z klas początkowych mieli swoją placówkę jak najbliżej domu: czy za rogiem, czy w odległości kilku przystanków, by droga była jak najkrótsza. Ale im uczeń jest starszy, tym bardziej ten problem traci na znaczeniu. Gimnazjalista może przejechać pół Wilna, by trafić do tego gimnazjum, do którego chce. Uczeń 8-letni nie jest uczniem 17-letnim. Chcemy, by najmłodsi mieli jak najbliżej szkoły, a starsi uczniowie — odpowiednią jakość szkoły. W przypadku polskich szkół tego nie udało się do końca zrobić, gdyż gimnazjalistom nie trzeba jechać — przykładowo — do centrum miasta, ale początkówce, niestety, trzeba dojeżdżać. Trzeba przyznać, że jest to poważny problem, który powstał stąd, że opierano się racjonalnym rozwiązaniom w sprawie utworzenia sieci szkół.
Myślę, że gimnazjaliści mają prawo wyboru, do której szkoły chcą chodzić. Na licznych wiecach społeczność szkolna deklarowała, że chce się uczyć w swojej szkole na Antokolu — do 12 klasy…
Bez wątpienia, ale nie mówimy o możliwości wyboru, a o próbie za wszelką cenę utrzymać się i nie dlatego, że gimnazjaliści wybierają tę czy inną szkołę, a dlatego, że samorząd hojnie finansuje. Myślę, że mógłby jeszcze bardziej finansować, szczególnie szkoły mniejszości narodowych, ale dobrze by było, gdyby szła za tym jakość. Chyba wszyscy się zgodzą, że dwie klasy gimnazjalne w języku polskim jest lepiej niż jedna taka klasa. Wilnu potrzebna jest dobra jakość nauczania, odpowiednia dla dużego miasta.
Sugeruje Pan, że szkoła daje niejakościowe nauczanie?
Nie chcę przylepiać etykietek, bez względu — jakościowe czy nie. Każda szkoła może oferować lepsze nauczanie, każda szkoła, myślę, oferuje odpowiednie nauczanie. Myślę, że polskie szkoły naprawdę musiałyby się postarać i wreszcie zacząć pracować dla dobra dzieci i rodziców, a nie polityków i zachowania miejsc pracy.
Jak należy odebrać propozycję wicemera Valdasa Benkunskasa, który w zamian za przejęcie budynku legendarnej „Piątki” i przenosiny szkoły do dzielnicy Żyrmuny oferował dla szkoły Lelewela pomoc w uzyskaniu statusu długiego gimnazjum? Czy będziemy uczyć w szkołach subtelności szantażu?
1 września pojechałem do rosyjskojęzycznego gimnazjum Juventos, gdzie zapytano mnie, dlaczego ignoruję sieć szkół mniejszości narodowych, zakładam koronę i czynię przywileje dla szkoły Lelewela, a dla innych nie. Szkoła Lelewela została długim gimnazjum dlatego, że społeczność szkolna wyraziła ogromną potrzebę.
Ważne były dwa aspekty: akredytacja, być albo nie być dla długiego gimnazjum — został ten wariant, który moim zdaniem utrudnia oświatę mniejszości, ale to już tak zostaje. Innym problemem było to, że w gimnazjum przypada dużo więcej pomieszczeń na jedno dziecko niż średnio w innych szkołach.
Jedna część szkoły znajduje się po jednej stronie Wilii, druga — po innej, choć to tylko pół kilometra. Litewskie szkoły — jedna po jednej stronie ulicy, druga — po drugiej, jedna część w jednym budynku, druga — w drugim, budynek przedzielony na pół. Wygląda, że maksymalnie przemieszano sieć tych szkół w tej części Żyrmun i Antokolu.
Naszym celem było logiczne podzielenie. Połączenie szkoły Lelewela w jednym budynku — nieważne, po której stronie Wilii — było niezbędne, by skoncentrować pomieszczenia, wyremontować. Inne pytanie — z której strony Wilii zostawić tę szkołę. Widać np. że przeładowanie progimnazjum na Antokolu (z litewskim językiem nauczania) jest jednym z największych. Logiczniejsze wydało się, żeby Gimnazjum Lelewela skoncentrować po stronie Żyrmun. Ponieważ ta część Żyrmun trafia do programu rozwoju integrowanych terytoriów, obiecałem szkołom w tej części Wilna przeznaczyć więcej środków. Dla szkoły Lelewela oznacza to możliwość szybszej renowacji i dostosowania do nowoczesnego nauczania. 1 września uczniowie spotkają w całkowicie odnowionej szkole.
Dlaczego Rada samorządu nie pozwoliła na akredytację programu nauczania średniego dla szkół Konarskiego i Lazdynai, choć Sejm przyjął poprawkę, która dawała jeszcze dwa lata na zachowanie szkół średnich i na przygotowania do akredytacji?
Poprawka była przyjęta po tym, jak w samorządzie skończyły się wszelkie terminy (poprawka została przyjęta 30 czerwca, Rada głosowała nad zdegradowaniem 9 wileńskich szkół 29 lipca — od aut.).
Ustawowo już 1 maja musieliśmy decydować, ale wtedy tego problemu nie rozwiązaliśmy. Przed 1 maja trzeba było podjąć decyzje, a dopiero 22 kwietnia zostałem merem. Dzisiaj szkoła Konarskiego i Gimnazjum im. Adama Mickiewicza są niedaleko siebie i w tym przypadku widać, że lepiej jest mieć jedno lepsze gimnazjum niż dwa nie do końca wypełnione z wiecznym wyzwaniem, jak skompletować szkoły.
Szkoła Lazdynai z kolei jest nieopodal Gimnazjum im. Jana Pawła II. Szkoła Konarskiego sądzi się z samorządem o to, że jakoby jest protegowane Gimnazjum im. A. Mickiewicza, zaś Gimnazjum im. A. Mickiewicza sądzi się z samorządem o to samo. W istocie te szkoły sadzą się jedna z drugą o komplety klas piątych czy dziewiątych. Jest to sytuacja bezsensowna, wynikają konflikty.
Ta sytuacja wprowadziła do szkół chaos…
Bardzo chcemy ten chaos zakończyć, żeby wszystko było jasne. Sam byłem w szkole Konarskiego, żeby wyjaśnić wszystkie sprawy. Myślę, że te decyzje były logiczne i rodzice to docenią w najbliższym czasie.
Czy decyzja Rady nie była pośpieszna? Szkoły miały jeszcze dwa lata na akredytację…
Wszystkie decyzje w sprawie reorganizacji ustawowo musiały zapaść 1 maja. To proces na zasadzie „krok do przodu, dwa do tyłu”. Musimy zachowywać się jak dorośli ludzie, rozumieć realne potrzeby i podejmować logiczne decyzje. Jest to szansa dla społeczności polskiej mieć oświatę na wystarczająco dobrym poziomie. Mieć dwa gimnazja — Konarskiego i Mickiewicza — byłoby bez sensu.
Dlaczego tak się przeciąga sprawę akredytacji wileńskiej Szkoły Średniej im. Władysława Syrokomli?
Jest ona przeciągana nie z winy samorządu. Trzeba o to zapytać Ministerstwo Oświaty. Problem jest w tym, że chrześcijański model szkoły jest nieprzewidziany w prawie litewskim. Nie chcemy przedsięwziąć drastycznych środków, szkoła jest całkowicie wypełniona, radykalnych kroków ze strony samorządu nie planujemy.
Edyta Tamošiūnaitė: „Możemy szczycić się polską szkołą”
O problemach i stanie polskiej oświaty w Wilnie rozmowa z byłą wiceminister oświaty i nauki Republiki Litewskiej z ramienia AWPL, obecnie radną m. Wilna Edytą Tamošiūnaitė
Problem akredytacji programów nauczania średniego wśród szkół mniejszości narodowych wywołuje wiele negatywnych emocji. Szkoły są degradowane do poziomu szkół podstawowych, politycy zaś twierdzą, że to dla ich dobra. O co tu tak naprawdę chodzi?
Myślę, że występuje tu brak dobrej woli i chęci zarówno ze strony władz miejskich, jak i ze strony Ministerstwa Oświaty. Przykładowo Szkoła Średnia im. Władysława Syrokomli musiałaby już dawno uzyskać akredytację. Komisja akredytacyjna jeszcze w czerwcu stwierdziła, że szkoła spełnia wszelkie wymogi, że jest bardzo dobrze przygotowana i na pewno wszystko będzie w porządku. Odparto nawet zarzuty, jakoby szkoła, jeżeli chce mieć program nauczania z elementami kształcenia chrześcijańskiego, powinna mieć drugiego założyciela. Ministerstwo Sprawiedliwości wyraźnie potwierdziło we wniosku, że drugi założyciel szkoły nie jest potrzebny. Wtedy nagle zginęły gdzieś wszystkie dokumenty i mówi się, że jest jeszcze czas do 2017 roku, żeby akredytować program nauczania „Syrokomlówki”. Niedawno Rada szkoły, rodzice, nauczyciele spotkali się z wiceminister oświaty, która zapewniła, że wszystko będzie dobrze, tylko nie wiadomo kiedy. Uważam, że jest tu niechęć i brak dobrej woli. Jestem pewna, że szkoła ta jest jak najbardziej przygotowana, bo dążyła do tego od kilku dobrych lat.
Inna szkoła wileńska imienia Joachima Lelewela, podobnie jak litewskojęzyczna szkoła Daukšos, wybrała specjalistyczny kierunek nauczania inżynieryjnego. Kiedy minister Pavalkis podał się do dymisji, a obowiązki pełnił tymczasowo minister Bernatonis, szkoła Daukšos została akredytowana bez problemu w ciągu kilku dni, a szkoła Lelewela została bez akredytacji. Uważam, że jest to brak dobrej woli ze strony polityków, jest to nierówne traktowanie szkół.
Jak ocenia Pani reformę optymizacji sieci szkół w Wilnie?
Oceniam ją bardzo negatywnie, ponieważ postanowienia Rady przyjęte 29 lipca, na miesiąc przed rozpoczęciem roku szkolnego, i zdegradowanie dziewięciu szkół do poziomu podstawowych, na zdrowy rozsądek w demokratycznym państwie są nie do przyjęcia. Tym bardziej, że 30 czerwca była przyjęta sejmowa poprawka do Ustawy o Oświacie, która dawała szkołom średnim jeszcze dwa lata na przygotowanie do akredytacji — do 1 września 2017 r. Dotyczyła ta poprawka również innych samorządów, np. Kowna, gdzie te problemy zostały pozytywnie rozstrzygnięte.
Natomiast w Wilnie koalicja rządząca konserwatystów i liberałów przegłosowała za zdegradowaniem szkół wbrew aktom prawnym, ponieważ ustawowo przeprowadzić reorganizację szkół można nie później niż 4 miesiące przed początkiem roku szkolnego.
Tymczasem szkoły dowiedziały się o decyzji rady miesiąc przed 1 września, w okresie wakacji. Szkoły zostały rzucone na pastwę losu, bo teraz dzieci uczą się w swoich murach, ale należą do innej szkoły. Podobnie jest z nauczycielami. Fizycznie pracują w jednym budynku, ale ich pracodawcą jest dyrektor innej placówki. Skutki tej reformy są ogromnie negatywne, a proces nauczania został przez nią zakłócony. Myślę, że samorząd celowo wprowadza chaos w szkołach. Mer nie ocenił właściwie tej sytuacji, nie chciał usłyszeć głosu ani rodziców, ani uczniów. Dzisiaj społeczności szkolne wspólnie jakoś z tym problemem borykają się, wiadomo, że trwają sprawy sądowe, choć trudno tu mówić o jakiejś sprawiedliwości.
Słowo „dyskryminacja” jest ostatnio tak wszechobecne, że już spowszedniało, zwłaszcza że władze litewskie wcale na nie nie reagują. Co, Pani zdaniem, jest niedopuszczalne w działaniach władz litewskich?
Uszczuplanie praw mniejszości narodowych, to, co się stało w 2011 r. (przyjęta została nowelizacja Ustawy o Oświacie — od aut.) i od 2013 roku jest ujednolicony egzamin z języka litewskiego. Władza nie może w ten sposób traktować młodzieży. Polacy mają 800 godzin lekcyjnych mniej, wprowadzenie w trybie przyśpieszonym takiego egzaminu było niedopuszczalne. Niedopuszczalna jest skryta intencja władz, by uczniowie szkół mniejszości narodowych nie dostawali się na studia finansowane przez państwo. Dzisiaj warunkiem dostania się na studia finansowane przez państwo jest złożenie obowiązkowego egzaminu maturalnego z języka litewskiego, którego wynik decyduje o bezpłatnych studiach. Państwo stwarza naszym uczniom takie warunki, że nie mogą oni sprostać wszystkim wymaganiom, mimo że bardzo dużo czasu poświęcają na naukę języka litewskiego. Najgorsze jest to, że odbywa się to kosztem innych przedmiotów. Jeżeli ktoś chce dostać się na medycynę, musi złożyć biologię, chemię, ale i na medycynie uwzględnia się stopień z języka litewskiego.
Ten egzamin w ogóle jest nieprzemyślany, bo uczniowie szkół mniejszości narodowych dobrze znają język litewski, ale nie mają aż tak głębokiej wiedzy z literatury. A dzisiaj wszystko jest ukierunkowane na to, by uczeń według określonych wymogów interpretował utwory literackie. Myślę, że uczniowie muszą nauczyć się w szkole poprawnego wysławiania się, poprawnego pisania i to jest najważniejsze.
Niedopuszczalne są podwójne standardy, kiedy dwie szkoły ubiegają się o akredytację, ale proces przebiega sprawnie tylko w przypadku szkoły litewskojęzycznej, jak to było w przypadku litewskiej szkoły Daukšos na niekorzyść szkoły polskiej im. Lelewela.
Zgodę na akredytację szkoła Lelewela otrzymała w formie propozycji w zamian za oddanie budynku na Antokolu…
Zasada „coś za coś” to nonsens, jest to nie do pomyślenia. Szkoła na Antokolu jest jedną z najstarszych szkół nie tylko w Wilnie, ale i na Litwie. Nie może być mowy o zasadzie „coś za coś”, gdyż szkoła musi być jak najbliżej ucznia. Jeżeli dziś uczeń 1 klasy z Dworczan dojeżdża do szkoły Lelewela, to po zamianie budynków będzie miał jeszcze dalej. Do tej szkoły dojeżdżają uczniowie z 249 ulic. Poza tym, proponowany w zamian budynek przy ul. Minties w Żyrmunach nawet nie spełnia wymogów akredytacji, taka liczba uczniów tam się nie zmieści. Wyposażenie budynku, gabinetów chemii, fizyki itd. nie odpowiada żadnym kryteriom.
W tym samym budynku mieści się szkoła młodzieżowa, nikt jej nie eksmitował. Natomiast przy Antokolskiej 33 szkoła Lelewela jest wyremontowana i ma dużo pomieszczeń. Dyrekcja „Lelewela” w swoim czasie zrozumiała problem pobliskiej litewskiej szkoły i zgodziła się na udostępnienie kilku gabinetów dla szkoły litewskiej na Antokolu. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia, teraz litewskiej szkole jest potrzebny cały budynek.
Pojawienie się kolejnego gimnazjum w Żyrmunach spowoduje nadkoncentrację szkół, gdyż nieopodal jest Syrokomlówka, natomiast cała dzielnica Antokol zostanie bez polskiej szkoły. Ustawa o Oświacie natomiast zakłada równomierne rozmieszczenie szkół. Władze miasta z pewnością o tym wiedzą, tylko pozostają głuche na potrzeby społeczności. Myślę, że można byłoby z tej sytuacji znaleźć lepsze wyjście. Teraz toczy się sprawa sądowa, sąd pierwszej instancji odrzucił skargę rodziców, ale wiem, że rodzice będą szukać sprawiedliwości w Sądzie Administracyjnym wyższego stopnia.
Jak ocenia Pani jakość nauczania w szkołach polskojęzycznych?
Ten, kto twierdzi, jakoby szkoły polskie są gorsze, bardzo się myli. Uważam, że przed wydawaniem opinii trzeba w szkole pobyć i z nią się zapoznać. Nawet „setki” na egzaminach państwowych to nie jest najważniejszy wskaźnik jakości nauczania — takie stopnie się dostaje w liceum, gdzie jest selekcja najlepszych uczniów, gdzie uczniowie mają dodatkowe korepetycje. Jakość szkoły polskiej jest bardzo wysoka. Wystarczy spojrzeć na wskaźniki dostawania się na studia wyższe. W 2015 r. w Gimnazjum im. A. Mickiewicza w Wilnie na studia dostało się 93,5 proc. maturzystów, w Gimnazjum im. J. I. Kraszewskiego jeszcze więcej — nawet 93,8 proc., w Gimnazjum im. Jana Pawła II — 84,9 proc. , w Szkole Średniej im. Wł. Syrokomli — 80,3 proc. Są to bardzo wysokie wskaźniki w porównaniu ze średnią krajową, która wynosi 56,6 proc. Mamy przewagę o 20-30 proc.
Inną rzeczą jest to, że szkoła daje wiedzę, ale uczeń uczący się w ojczystym języku łatwiej tę wiedzę opanowuje. Także tradycje, wartości rodzinne, obyczaje, które przekazuje polska szkoła, są bardzo ważne dla Polaków.
Czy polska szkoła ma rację bytu?
Bez wątpienia. Szkoła jest kuźnią wiedzy, ale nie tylko, jest kuźnią wartości, tradycji, miłości do ojczystego języka. Jak mówił św. Jan Paweł II, na szkołę patrzymy jak na dom rodzinny. Dlatego bardzo ważne jest, że dziecko uczy się w tym języku, który słyszy w domu. Dzisiaj możemy się szczycić polskimi szkołami, gdyż mają one wysoki poziom nauczania, poza tym bogata jest oferta zajęć pozalekcyjnych, to też wyjazdy zagraniczne, ścisłe kontakty z Polską. Mimo wprowadzanego przez władze chaosu, szkoły polskie pracują efektywnie, współpracują ze szkołami w Polsce, przykładowo Gimnazjum im. Jana Pawła II należy do Rodziny Szkół Jana Pawła II, których jest około tysiąca. Nauczyciele pracują fachowo, jakościowo, nie szczędząc swoich sił.